W grudniu 2020 r, kiedy Nathan Evans „wypuścił” na Tik Toku swoją wersję „Wellermana”, nie spodziewał się, że reakcja internetu będzie tak żywiołowa.
Historia opisana przez nas: „Najbardziej znana pieśń wielorybnicza”
Dwa miesiące później jego post obejrzało ponad sześć i pół miliona internautów, on sam podpisał kontrakt nagraniowy i rzucił pracę listonosza. Sam hasztag #SeaShanty miał zasięg globalny, potwierdzony 6 miliardami wyświetleń; w sieci pojawiły się setki zdjęć młodych ludzi, śpiewających własne wersje „Wellermana” i inne pieśni morza. Co nie powinno dziwić.
Szanty były właśnie po to
Miały wpadać w ucho i zostawać w pamięci i w głowie. Miały dodawać energii i mobilizować do wysiłku w czasie wyczerpującej, powtarzalnej roboty na pokładzie, w ciągu często wielomiesięcznej żeglugi.
Szanty łamały nudę i monotonię życia i pracy przy linach, pompach i kabestanach, rozbawiały, inspirowały, ale przede wszystkim ułatwiały codzienną ciężką, fizyczną pracę na pokładzie, w czym główną rolę odgrywał rytm.
Kiedy konieczny był jeszcze jeden wysiłek omdlałych rąk, jeszcze jedno szarpnięcie liny, szybsze tempo pracy, sygnał, w którym momencie jednocześnie, wraz z innymi, pociągnąć, naprzeć, szarpnąć, wybrać – szanta była bezcenna.
Nie na darmo mówiło się „na dźwięk dobrej szanty ręce same szukają liny”. A „dobry szantymen był wart dziesięciu ludzi przy linie”…
Gdyby pokusić się o najprostszą systematykę – na pokładzie żaglowca były dwa rodzaje fizycznej pracy – wybieranie i napieranie (pociąganie i pchanie, używając języka „szczurów lądowych”). I tak też dzieliły się szanty. Te ciągane towarzyszyły podnoszeniu lub zrzucaniu żagli, a te pchane brzmiały przy kabestanie i windach kotwicznych, podczas wybierania kotwicy lub podnoszenia ciężkiego ładunku.
Była również trzecia kategoria pieśni pokładowych, nie związana z pracą, a nielicznym czasem wolnym – tak zwane pieśni kubryku, miejsca „przed masztem” (w części dziobowej żaglowca), gdzie szara załoga spała, jadła i wypoczywała. Wolne, spokojne, w charakterze ballad pieśni te, zwane też „forebitters”, wyrażały tęskontę za domem, za ukochaną, dramat śmierci lub żal za utraconymi przyjaciółmi.
Epoka wielkich żagli
Apogeum rozwoju szant – marynarskich pieśni pracy – przypada na XIX-wieczną epokę wielkich żagli, głównie we flocie handlowej. Co było powodem?
Czterdziestolecie konfliktów, począwszy od walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych (od 1775 r.), a skończywszy na wojnach napoleońskich, zamieniło Atlantyk w teatr wojen, od wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, po większą część Europy. Klęska Napoleona pod Waterloo w 1815 r. zmieniła tę sytuację. Atlantyk otworzył się na handel i podróże, zrodziła się potrzeba szybszych, oceanicznych „przelotów”, a to wywołało rewolucję konstrukcyjną – pojawiły się nowe statki, klipry – trzymasztowe pełnorejowce o smukłych liniach kadłuba i nawet sześciu piętrach żagli, prowadzone przez znakomitych kapitanów. Żaglowce stawały się większe, pływały częściej, ale liczebność załóg pozostawała ta sama. Co oznaczało więcej godzin pracy, cięższej pokładowej roboty i w o wiele gorszych warunkach. Szanty, jako swoiste narzędzie pracy miały uczynić życie na pokładzie bardziej znośnym.
Szanta, shanty, chantey
Słowo i termin „szanta” (ang. shanty) zaistniało w całej pełni ok. połowy XIX wieku. Wymawiane jako „chanty” lub „chantey” (zwłaszcza w USA) wzięło się prawdopodobnie od francuskiego „chanter” (śpiewać), chociaż już w średniowiecznej Anglii używano słowa „chant” (jako pieśń, piosenka).
Szanty śpiewano na pokładach statków handlowych i na packetach (statkach pocztowych), pływających przez Atlantyk z i do Europy, a potem dalej, wokół Przylądka Horn, ku zachodnim brzegom obu Ameryk. Żaglowce woziły towary, płody rolne, saletrę i poszukiwaczy złota, szukających lepszej przyszłości w Nowym Świecie. Poza nielicznymi wyjątkami, szant nie śpiewały załogi ani w Royal ani w US Navy, gdzie obowiązywał zupełnie inny system sygnałów, kodów i rozkazów.
Początek XX w. to koniec epoki drewnianych kadłubów. Zbliżał się wiek pary, żelaza i stali. Siła mięśni nie była już potrzebna i szanty zniknęły. Od zapomnienia uratowali je pasjonaci i folkmani, tacy jak Cecil Sharp, Joanna Colcord, Captain Whall, a zwłaszcza Ostatni Shantymen – Stan Hugill. Dzięki nim zachowały się teksty, komentarze, zapisy nutowe i pierwsze nagrania.
O czym i jak śpiewali marynarze
Szanty nie były przeznaczone dla grzecznych panienek. Odbijał się w nich czas, w którym powstały. Życie na pokładzie było trudne, niekiedy brutalne, często krótkie i o tym śpiewali żeglarze z kliprów i windjammerów. Śpiewali o sobie. Natomiast od strony muzycznej szanty przypominały pieśni typu „call and response” (zawołanie – odpowiedź), które niewolnicy afrykańscy przynieśli do Nowego Świata (chociaż ta forma muzyki była znana już w Średniowieczu, szczególnie w rytuałach religijnych). Stąd podział w szantach na partie szantymena i chóralne odpowiedzi w refrenach pracującej załogi. Z racji międzynarodowego składu załóg pieśni dawnego pokładu to również swoista mieszanka motywów, brzmień i harmonii z różnych regionów świata. W swej istocie szanty to muzyka ludowa, w której pobrzmiewają pieśni, piosenki i przyśpiewki znane na lądzie, i śpiewane od kołyski. A wracając jeszcze do słów – były nader często frywolne, pełne wycieczek osobistych, seksualnych podtekstów, wulgaryzmów nawet – w myśl zasady, że zakląć słusznie i w porę to znakomity wentyl bezpieczeństwa, niwelujący strach, zmęczenie, niewygodę i napięcie psychiczne. Czego na pokładzie nie brakowało. Co można zrozumieć i wybaczyć. Wart podkreślenia jest również fakt, że nie ma i nie było oryginalnej wersji jakiejś szanty. Śpiewana przy kabestanie, po zmianie rytmu, a nawet słów nadawała się do pracy przy falach lub pompach albo stawała się pieśnią kubryku. Do tej samej melodii powstawały nowe zwrotki, często improwizowane, w zależności od „bieżącej sytuacji pokładowej”, przebiegu rejsu czy portu przeznaczenia. I być może ta właśnie cecha, ta swoista „przystosowawczość” i elastyczność wyjaśnia ciągłą popularność szant we współczesnym, muzycznym świecie.
Od The Beatles po Assasin's Creed
Powtarzalny rytm, chwytliwe, wpadające w ucho linie melodyczne wpływają i dzisiaj na twórczość wielu muzyków i zespołów, od Beatlesów po The Pogues. Tacy wykonawcy jak Sting, Bob Dylan, Ewan MacCall, A.L. Loyd, The Chieftains – wszyscy nagrywali własne wersje znanych szant. Nie wspominając o Fisherman's Friends, the London Sea Shanty Collective, The Longest Johns i dziesiątkach (jeśli nie setkach) im podobnych w Anglii i na całym świecie.
A ścieżki dźwiękowe i filmowe motywy przewodnie?
Wystarczy wspomnieć chociażby „Czas próby”, „Szczęki”, „Pan i władca. Na krańcu świata”, „Titanic”, „Bob Kanciastoporty”, „Bohaterowie morza”, „Teoria Wielkiego Podrywu”, „Moby Dick”... Szanty pojawiły się nawet w grach komputerowych, np. w Assasin's Creed.
Rytm, energia, radość i siła
I krzepiący, dający nadzieję duch wspólnego, ludzkiego wysiłku – to niosą w sobie szanty, pokładowe pieśni pracy conradowskiego pokolenia marynarzy i ludzi morza. Na dzisiejsze i przyszłe czasy.
„Na psy zejdzie cały ten świat, kiedy już nie zaśpiewa nikt jak Szantymen”
Oby nie.
Więc śpiewajmy!