W tym roku udało mi się uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach tegorocznej edycji festiwalu Etniczne Inspiracje. Pierwszego dnia zobaczyłam premierę dokumentu "Przez ucho igielne" opowiadającego o albańskich granicach. Reżyser, Ilir Dragovoja, podjął się ukazania tematu emigracji z rodzinnego kraju. Punktem wyjściowym był rok 2010, w którym Albańczycy otrzymali pozwolenie na ruch bezwizowy w Europie. Miejscami obraz przypominał dziennikarskie śledztwo, które pozbawione szerszego kontekstu historyczno-społecznego, było zrozumiałe głównie dla rodaków reżysera. Film był dość chaotyczny i sprawiał wrażenie wersji "demo" przed ostatecznym montażem. O wiele ciekawsza była późniejsza dyskusja z twórcami filmu oraz specjalistami od Bałkanów, z której można było dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja domów kultury czy kinematografii we współczesnej Albanii oraz z jakimi problemami mieszkaniec tego kraju musi się zmagać na co dzień.
Drugiego dnia nastąpiło oficjalne otwarcie festiwalu - wernisaż wystawy Heleny Wawrzeniuk, na który przybyli też znamienici goście z Urzędu Dzielnicy i Ośrodka Kultury Ochoty. Część wystawy, instalacja "Żółty" znalazła się tego jednego wieczoru na zewnątrz budynku - w pobliskim parku i przyciągała potencjalnych widzów swoim ciepłym światłem, podczas gdy "Niebieski" zagościł na dobre w sali wystawowej i holu DK Rakowiec.
Słonecznie i energetycznie
Clou programu stanowiły jednak koncerty. W piątkowy wieczór na scenę wkroczyło muzyczne małżeństwo, Saba Krasoczko i Mieczysław Litwiński, czyli duet Sol et Luna. Wirtuozerskie popisy wokalne i ciekawe, orientalne skale wypełniły salę widowiskową DK Rakowiec. Atutem duetu - oprócz strony wokalnej - jest niezwykłe instrumentarium. W czasie koncertu Mieczysław Litwiński grał na instrumentach z różnych stron świata, m.in. na hinduskim harmonium, skrzypcach, perskim tarze (lutnia) oraz litewskich koklach (rodzaj cytry). Artyści zaprezentowali pieśni perskie - niektóre dość popularne, jak się później od nich dowiedzieliśmy- również te wykonywane w teherańskich kawiarniach za czasów Szacha. Z repertuaru litewskiego zabrzmiała tylko jedna, ale znana na całej Litwie, wspaniała pieśń: "Šaly kelio Jovaras stovėjo" przy akompaniamencie kokles. Duet otrzymał gorące brawa i wykonał jeszcze jeden utwór na bis.
Potem nadszedł czas na Naxos, nowy projekt powołany niedawno do życia przez Milo Kurtisa. To było ciekawe zestawienie artystów - najpierw kameralny duet (Sol et Luna) a w drugiej części wieczoru rozbudowana orkiestra. Milo Kurtis zawiadywał wszystkim, jak wprawny dyrygent w białym stroju przywodzącym na myśl tuniki z antycznej Grecji. Był to bardzo energetyczny koncert dużego, 9 osobowego składu (perkusja, gitara elektryczna, basowa, klawisze, dwa klarnety, saksofon, oud, tar i rozmaite etniczne perkusjonalia - darabuki, djembe, daf), ale żadnego dźwięku nie było tam za dużo. Słychać było, że część artystów ma muzykę etniczną we krwi - nic dziwnego, bo m.in. Milo Kurtis, Apostolis Anthimos, Kostek Joriadis pochodzą znad Morza Śródziemnego. Muzycy bawili się improwizacją, czasem były to ciekawe dialogi pojedynczych lub podwójnych instrumentów (dwóch darabuk). Wszystko na wesoło, przeplatane wokalizami dwóch uroczych, etnicznych śpiewaczek. Mało brakowało, aby publiczność nie poszła w tany. Naxos żegnano oklaskami na stojąco i oczywiście nie puszczono bez bisów.
We dwoje
Sobota to kolejne spotkanie i to aż z dwoma niezwykłymi duetami. Na początku minimalizm i karpacki krąg kulturowy, a w dalszej części wieczoru Podlasie i mnogość - dźwięków oraz instrumentów. Występujący jako pierwsi mieszkańcy Podhala, Agata Siemaszko (śpiew, kazoo) i Kuba "Bobas" Wilk (gitara elektryczna, basowa i klasyczna) ukazali słuchaczom swój sposób przeżywania emocji. Repertuar koncertu stanowiły przede wszystkim tradycyjne pieśni romskie i słowackie, tak ulubione przez zespół oraz utwory autorskie. Kompozycje te nieraz były smutne i refleksyjne, wręcz hipnotyzowały słuchaczy, podobnie jak głos Agaty. Z kolei Kuba, grając na gitarze często z uśmiechem niesfornego dziecka wprowadzał ciekawe frazy i improwizacje, puszczając "oko" do widowni. Duet zachwycił autentyzmem, wrażliwością, dbałością o każdy dźwięk i został nagrodzony gromkimi brawami.
Po przerwie widzów czekała etniczna podróż. Karolina Cicha i Bart Pałyga po raz pierwszy zaprezentowali w stolicy w całości spektakl "Wieloma językami". Dotychczas ten materiał można było usłyszeć tylko częściowo – m.in. na festiwalu Nowa Tradycja, gdzie został nagrodzony Grand Prix oraz na polskim dniu Skrzyżowania Kultur. Słuchacze przybyli tłumnie, tym bardziej, że projekt otrzymał już dużo pozytywnych recenzji i jest o nim głośno na etno-folkowej scenie.
Po ciekawym intro, wykonanym częściowo zza kulis, artyści weszli na scenę. Karolina Cicha przyciągała uwagę swoim ekspresyjnym śpiewem oraz konferansjerką, w której opowiadała o powstawaniu kolejnych utworów. Były to pieśni tradycyjne mniejszości zamieszkujących Podlasie, ale opracowane w sposób nowoczesny. W sumie Karolina zaśpiewała aż w 9 językach! Zabrzmiały instrumenty elektroniczne i akustyczne. Te ostatnie jak np. morinhuur, dotar, drumla, duduk, fujarka, to w tym duecie "działka" Barta Pałygi - utytułowanego już multiinstrumentalisty, ucznia Marii Pomianowskiej, członka wielu folkowych zespołów, który od lat zgłębia różne techniki gry. Bart generował ciekawe dźwięki, ale również alikwoty. Z kolei Karolina Cicha odpowiadała za instrumenty elektroniczne (sampler, looper), grała też na akordeonie. Widać było, że pomiędzy artystami istnieje tajemna nić porozumienia i że dobrze bawią się tym, co robią na scenie. Emocje rosły z każdym utworem, a dodatkowych wrażeń dostarczały niesamowite efekty świetlne. Projekt zebrał owacje na stojąco i wielokrotne bisy - największe ze wszystkich koncertów festiwalowych. Po koncercie konferensjer, Adam Dobrzyński, moderował zaimprowizowany wywiad z duetem. Artyści odpowiadali na pytania słuchaczy, a kto był cierpliwy mógł poznać wszystkie wspomniane egzotyczne instrumenty i podstawy techniki śpiewu tradycyjnego (szczegółów nie zdradzam!).
Poprzeczka w górę
Choć w sobotę muzyczna poprzeczka została wysoko podniesiona, w niedzielę powędrowała jeszcze wyżej, za sprawą duetu Megitza (Małgorzata Babiarz - śpiew, kontrabas) i Andreas Kapsalis (gitara). Artyści spotkali się w USA, dokąd przybyła Megitza jako 16-latka. Jak się dowiedzieliśmy, za namową Andreasa Maggie założyła swój pierwszy zespół Megitza Quartet, w którym stanowili wspólny team kompozytorski, a do którego później dołączył jeszcze akordeonista i perkusista. Po wielu zawirowaniach dwa lata temu Megitza postanowiła wrócić do Polski i gdy tylko Andreas pojawia się w Europie, grają wspólną trasę. Jak się okazało, artyści promowali swoją najnowszą, wydaną w Polsce płytę, zatytułowaną po prostu "MAK". Charyzma, żywioł, wspaniały kontakt z publicznością i wspólne z nią śpiewy - to cała Megitza, jaką znam z wcześniejszych występów. Andreas to z kolei wirtuoz gitary, na której wyczyniał cuda (technika tapingu na gryfie), ale jak ubolewała Maggie, nie nauczył się jeszcze mówić po polsku. Usłyszeliśmy tradycyjne pieśni Romów z Bałkanów, autorskie kompozycje obojga artystów, jak również folkowe covery polskich i zagranicznych przebojów. Koncert napełnił wszystkich pozytywną energią, a duet otrzymał wielokrotne oklaski na stojąco.
Młodzi z Niskiego
Burjan to bardzo młoda grupa pochodząca z Beskidu Niskiego, której występ zakończył cały festiwal. Członkowie zespołu poznali się w Gorlickim Domu Kultury, ale teraz już większość z nich przeniosła się na studia do Krakowa. Zagrali łemkowskie standardy w energetycznych folk-rockowych aranżacjach, może zbyt często zahaczając o rytm reaggae i ska, tak popularny od kilku lat na ukraińskiej scenie folkrockowej, m.in. dzięki zespołom takim jak Haydamaky. Perełką okazała się być piosenka o krowie - jak wyjaśniali - utwór z pogranicza bluesa i country oraz piękna ballada z repetuaru grupy Čechomor. Bardzo ciekawie wokalnie wypadł akordeonista - Marek Rotko - jednocześnie lider grupy. Burjan stylem gry oraz liczebnością (7 osób) nawiązywał do takich zespołów jak Orkiestra Św. Mikołaja, czy Chudoba, ale jednocześnie używał elektrycznych instrumentów (gitara, bas, perkusja). Niektóre folk-rockowe aranżacje były może zbyt sztampowe, ale zważywszy na ich krótki staż, poczekajmy w jakim kierunku zespół dalej się rozwinie - liczę, że w stronę łemkowskich bluesów i ballad.
Bardzo miłym gestem tego dnia były podziękowania na scenie dla pani Grażyny Zaczek - pomysłodawczyni całego festiwalu oraz Anity Szaboovej - obecnej zastępcy dyrektora DK Rakowiec, kontynuatorki pomysłu pani Grażyny.
To były bardzo intensywne w różnego rodzaju doznania dni. Mam nadzieję, że festiwal wrócił już na stałe, bo jest on bardzo ważnym wydarzeniem na etno-folkowej mapie stolicy i Polski.
Etniczne Inspiracje, 14-17.11.2013, DK Rakowiec, Warszawa
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia.
hmm, ciekawi mnie, na jakiej podstawie autor artykulu stawia te ciekawa hipoteze, ze artysci pochodzacy "znad Morza Srodziemnego" maja "muzyke etniczna we krwi"...
swoja droga, dwoch z trzech cytowanych powyzej muzykow "znad Morza Srodziemnego" urodzilo sie w Polsce...