Pierwszego dnia koncertów wabił mnie przede wszystkim projekt Flash Creep i Uli Kapały. Gwerenn słyszałem rok temu w Będzinie i w maju w Poznaniu na jubileuszu Tomka "Bretomka" Kowalczyka, wiedziałem czego się spodziewać. Straysów spotkałem na żywo dość dawno, ale śledzę ich dokonania na twarzoksiążce w miarę możliwości, więc byłem przekonany, że wiem co w trawie piszczy. Miałem rację - tylko, że trawa znacznie już urosła. Ale od początku.
Flaszki, jak mówi się o Flash Creep w środowisku szantowym, to uznana już formacja nurtu folku morskiego. Muzycy bardzo dobrzy, Iza Puklewicz (śpiew, skrzypce) i Maciek Łuczak (śpiew, gitara) od wielu, wielu lat występują w zespole legendzie polskich szant, grupie Cztery Refy. Z kolei Piotrek Ruszkowski (śpiew, mandolina, gitara rezonatorowa) to muzyk innej żeglarskiej top-grupy - Mechaników Shanty. Wszyscy mocno oparci w folku amerykańskim, bluegrassie, ale i celtyckimi echami lekko przesiąknięci. Z kolei Ula w latach 90 swoimi muzyczno-wokalnymi interpretacjami tradycyjnych pieśni irlandzkich, szkockich, angielskich, zawojowała polską scenę celtycką. Ostatni raz slyszałem ją z zespołem gdzieś w 2005 roku, później wyjechała do Irlandii i przerwała koncertowanie. Pojawiła się ponownie, solo, na początku tego roku. Nic dziwnego, że byłem ciekaw co z tych irlandzko-szantowo-blugrassowych doświadczeń wyniknie. Zwłaszcza, że w składzie, co było dla mnie i wielu osób w Będzinie zaskoczniem, pojawił się Tomasz "Connor" Hałuszkiewicz (tin whistle, low whistle, uilleann pipes, bodhran). Skomentowano to gdzieś stwierdzeniem "powrót dinozaura". Connor kiedyś był bardzo aktywny na scenie celtyckiej, kilka lat temu, po sporej przerwie, wrócił na scenę folku... morskiego w składzie trójmiejskiej Formacji.
Sam projekt Ula - Flash Creep, zawiązał się w kwietniu tego roku podczas festiwalu żeglarskiego w Białymstoku. Okazji do pogrania dotąd za wiele nie było, gdyż Ula na co dzień mieszka w Irlandii, ale muzycy tej klasy czasu wiele nie potrzebują by się "dogadać". A dogadali się tak, że program składał się z występu solowego Uli, występu Flash Creep, i wykonaniu kilku utworów wspólnie. Jak zapowiedział ich Grzegorz Chudy, w Będzinie, tak jak dawno temu, na legendarnym dziś festiwalu w Dowspudzie, miało być magicznie. Nie do końca się to jednak udało.
Ula ma ogromną wiedzę o tym co śpiewa i wieloletnie muzyczne doświadczenie, nie mówiąc o sporym repertuarze pieśni i ballad angielskich, szkockich, czy irlandzkich. Do tego folkowo brzmiący głos. I to się nie zmieniło. Tak jak na początku tworzenia się sceny celtyckiej w Polsce, potrafi czarować nastrojami. Myślę, że śmiało może równać się (i mam nadzieję, że to robi) z naturszczykami. Były momenty podczas koncertu, że szły ciarki. Widzowie, skromni jeszcze w liczbie, też nie żałowali braw. Ale magii jeszcze nie było. Wiele czynników o tym zadecydowało. Wczesna pora, zbyt duża scena i przestrzeń oddzielająca muzyków od widzów. W tym wypadku trudno było stworzyć magię na Podzamczu. Ula solo - pozytywnie. Taka jak ją pamiętam. Podobnie Flash Creep, którzy w swoim, folkowo-morskim secie, wypadli jak zawsze dobrze. To też już "dinozaury", z niejednego folkowego worka czerpią. Za set kilku melodii irlandzkich zebrali nawet w Będzinie głośny aplauz. Co potwierdza, że nie byli tu przypadkowymi gośćmi. Natomiast set wspólny mnie rozczarował.
Słychać było, że materiał jeszcze nie ograny, i miałem wrażenie, że trochę jeszcze nie ma na niego pomysłu. Set już nie był taki pewny. Co prawda muzycy to przedni i smaczki były, solo Uli z akompaniamentem dud; klimatyczne dogrywki, bardzo folkowo brzmiącej gitary Maćka (lubię jej barwę, ale nagłośnienie nie wydobyło jej pełnego brzmienia), mandoliny "Picka" czy skrzypiec Izy, dud Connora. Całość jednak jeszcze mnie nie przekonała. Bardzo ważne, że się tu pokazałi, zwłaszcza Ula, że młodsi stażem fani mogli ją poznać. Szkoda, jednak, że nie w bardziej kameralnym Ośrodku Kultury, czy gdzieś na dziedzińcu zamkowym, bo przy takim repertuarze miejsce i pora pokazu też ma znaczenie. Ale rozumiem, że w tym roku tylko taka opcja wchodziła w grę, dlatego i tak organizatorom należą się podziękowania. Sam projekt ma potencjał tylko wymaga moim zdaniem przeredagowania idei. Jeśli dłużej razem pograją, wróżę mu powodzenie.
Kolejny wykonawca - Strays. Niesamowicie poszli do przodu. Bardzo dobry koncert, a śpiew Agnieszki równie wciągający, co muzyka. Podobało mi się. Jakub Szczygieł (flety) to już bardzo sprawny muzyk, Adam Sznabel (dudy, flety, bouzouki) też nie marnował czasu od naszego ostatniego spotkania onegdaj w Tannersie, gdy ostro ćwiczył za barem. Lata gry na sesjach, warsztatach i ogólne ogranie to atuty Andrzeja Muzaja (gitara), który nie pozostawał w tyle. Mieszanie nastrojów, szeroki repertuar tańców, no i te pieśni w wykonaniu Agnieszki. Solidna, solidna formacja. Mały minus za taktykę "mało gadania, więcej grania" - ja tam lubię opowieści o muzyce. No i niestety, tak jak w przypadku poprzedników, tak i tu, na tle instrumentów niknął głos Agnieszki i ze zrozumieniem tekstów miałem problemy. Ale brawa ogromne, bo koncert bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Rzeczywiście dawno tej grupy nie słyszałem.
Gwerenn wbił mnie w ziemię brzmieniem, pozytywnymi, jazzowo-rockowo-bretońskimi wibracjami. Początkowo, gdy zobaczyłem gitarę elektryczną w rękach Tomka Bieli, poczułem lekki niepokój, ale szybko zamienił się on w entuzjazm, bo muszę przyznać, że Tomek pięknie ją "użył". Ich koncert, to przykład najlepszych, współczesnych interpretacji muzyki bretońskiej na świecie. Słychać w niej bardzo wyraźnie tradycyjną bazę, ale i jazz, rock czy etno, które nie są tu tylko wypełnieniami. Czuło się, że wszyscy muzycy (bardzo dobrzy technicznie), bez problemu, i bez nadinterpretowania (przesadzania w tradycyjną bądź współczesną stornę) między tymi światami się poruszają. Świetnie się tego słucha, i co najważniejsze, dobrze się tańczy, co udowodniła będzińska publiczność, która już podczas koncertu pierwszego wykonawcy, zaczęła zapełniać wzgórze zamkowe. Jak zwykle nie zawiedli, choć obawiałem się, że piątek może nie być pod tym względem sukcesem. Znów mnie zaskoczyli.
Pierwszego dnia na deskach sceny pojawiły się też dwa zespoły taneczne, będziński Galway i wrocławski Tuatha de Danaan. Galway, to grupa, którą mam okazję obejrzeć tylko na festiwalu, i znów muszę przyznać, że od ostatniego spotkania (rok temu), wykonali wielką pracę. Postęp był wczoraj bardzo widoczny. Zgranie, układy, pomysły, step - naprawdę dobre przedstawienie. Szkoda, że w składzie tak mało panów, ech gdybym był młodszy…
XI Festiwal Muzyki Celtyckiej Zamek
Wrocławianki i wrocławianie (tu panów było czterech) z kolei zaskoczyli mnie "luźną interpretacją" tańca irlandzkiego. Doskonale bawili się przy układach i muzyce, nie do końca tradycyjnej. W każdym swoim wyjściu delikatnie "puszczali oko" do publiczności, by na koniec, pójść już w zupełnie inne klimaty, które Grzegorz Chudy - jak zawsze sypiący żartem i satyrą ze sceny - nazwał bardzo trafnie "latino-celt-dance".
Pierwszy dzień naprawdę zaskoczył. Bardzo dobrymi koncertami, bardzo dużą frekwencją (przybyło kilka tysięcy widzów). Biłem się jeszcze z myślami, by zostać na tradycyjnej - nocnej sesji w Ośrodku Kultury, obowiązek wygrał jednak z przyjemnościami. Jak się okazało, niepotrzebnie. Wróciłem do domu, by przygotować relację na dzień następny, zarwałem nockę, ale się udało. Niestety awaria internetu uniemożliwiła jej publikację - pech. Pożałowałem wyboru, zwłaszcza, gdy dowiedziałem się, że ostatni muzycy, tancerze schodzili z parkietu nad ranem. Na szczęście jest jeszcze dzień drugi...
XI Festiwla Muzyki Celtyckiej Zamek, 23-24.08.2013, Będzin
Portal Folk24.pl jest patronem medialnym wydarzenia
Oczywiście tancerzy w Tuatha de Danaan było czterech, co sam uwieczniłem na zdjęciach, a nie dwóch - jak napisałem!
Poprawiam się i idę na szybki kurs matematyki - program szkoły średniej w rok! - już wiem po co one są ;))) - albo do okulisty? Hmmm
Dzięki za zwrócenie uwagi...