Dziękuje, Kamilu, za interesując relację. Dzięki Tobie dowiedziałam się, co straciłam; niestety, w tym roku dotarłam na będziński festiwal dopiero w niedzielę.
Nie ukrywam, że celowałam głównie w koncert zespołu Flook, który nie tylko mnie nie znudził, a wręcz podarował mi - a sądząc z reakcji publiczności nie tylko mnie - ogromną dawkę pozytywnej muzycznej energii. Energii, która nie opierała się na zrobieniu scenicznego "szoł", a pochodziła z genialnie zagranej wspaniałej tradycyjnej muzyki, pomimo dość wyraźnych problemów z nagłośnieniem. Tylko tyle? Aż tyle.
Odniosłam wrażenie, że muzykom nie zależało aż tak bardzo na ukazaniu swojej wirtuozerii za wszelką cenę, akcent padał nie na artystów, a na samą muzykę. Czułam to w każdej nucie. Ich wirtuozeria była doskonale widoczna i nie potrzebowała specjalnej obrony w postaci jakichś improwizowanych czy jazzujących wstawek, które są tak lubiane przez różne zespoły naszej sceny folkowej.
Oczywiście, wszystko jest kwestią gustu. Jedni wolą tradycyjne granie, inni hołdują "tworzeniu czegoś nowego" na kanwie muzyki tradycyjnej. Dla mnie, jako słuchacza pełnego pokory dla bogactwa muzyki tradycyjnej i doceniającego jej piękno, zawsze doskonale zagrany koncert tradycyjny, bez "cudów na kiju", będzie lepszy niż koncert, w którym "cuda na kiju" będą na pierwszym planie; bez obrazy, oczywiście. Zawsze muzyka będzie istotniejsza niż muzyk. Dlatego też bardzo dziękuję Szanownym Organizatorom za tę muzyczną ucztę: interesującą, pełną energii, i z pewnością nie nudną.
Na marginesie wspomnę, że również bardzopodobał mi się koncert zespołu Bran, głównie za sprawą sprawnego wokalisty. A Glendalough znów zaskoczył mnie swoją pomysłowością i "iskierką w oku". Brawo :)
Już czekam na kolejną edycję festiwalu. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się być na wszystkich koncertach, nie tylko na deserze.