Przy okazji polecam (może „od czapy”) lekturę „Święta wiosny” Alejo Carpentiera, historię może nie tyle miłości, co dzielenia samotności we dwoje. Losy kubańskiego dysydenta, architekta i rosyjskiej baletnicy, która u Diagilewa tańczyła w prapremierze „Święta wiosny” Strawińskiego. Książka jest przewodnikiem po XX wieku. Kolejne konflikty, wojny, napięcia, a obok tego parada mód, stylów, narodziny różnych kierunków w sztuce. Paul Robeson, Django, Miles i wiele innych postaci przewija się przez tę opowieść. Gdy bohaterowie lądują, w końcu na Kubie i gdy Rosjanka spotyka tancerzy związanych z afro-kubańskimi obrzędami Santeria, wie już, że to ten rodzaj energii w tanecznym ruchu, który o wiele lepiej pasuje do rosyjskiego, pogańskiego baletu niż klasyczne paux dede (czy jak to się tam pisze). Nie będę streszczał książki, bo może ktoś da się skusić i po nią sięgnie, ale autor pozostawia nas z tym pomysłem. Wielokrotnie rozmawiając z Rosjanami i Kubańczykami, starałem się ich natchnąć myślą, by myśl Carpentiera podjęli. Bez rezultatu.
Dlaczego o tym piszę w tym miejscu? Otóż wiozłem braci Gaców po „Nowej Tradycji”. Pożegnanie było wylewne i długo „wyznawcy” nie dali się porzucić. To był wielki wieczór i wiekowi artyści wsiadali do samochodu w stanie lekkiego upojenia magią wieczoru. Ten stan dawał nam szansę na naprawdę szczerą rozmowę, a ponieważ nocą krajobraz wygląda zupełnie inaczej, stąd też i podróż okazała się o wiele dłuższa, niż oczekiwałem. Zabłądziliśmy. Nagle pojawił się niespodziewanie most, który, wg. moich przewodników nie miał prawa się tam znaleźć no i trochę nam zeszło.
Podczas tej nocnej rozmowy spytałem pana Jana o to, czy bardzo by się bronił przed wspólnym występem z braćmi rockowcami. Ku mojemu zdumieniu pomysł bardzo mu się spodobał i zaczęliśmy snuć plany na ten temat, choć smutek w głosie u mego rozmówcy powodowało przeświadczenie, że jest to nierealne, bo jak się wyraził „Ale kto by chciał zagrać z nami?”.
Po tej podróży nabyłem wielkiego szacunku do pana Jana nie tylko jako skarbnicy, depozytariusza wiedzy o muzyce dawnej, ale do artysty, bezprzymiotnikowego, artysty, który martwi się o przyszłość swojej sztuki i chciałby, by nie tylko przetrwała wiernie zapisana w nutach czy wiernie odgrywana, ale by żyła naprawdę.
Gdy patrzę więc na uczniów i na następców, widzę, że chyba Marcin Drabik ze swoim projektem Sporysz Polska najbliższy jest spełnienia tego marzenia.