Jako życzliwy obserwator, a nie uczestnik rodzimej folkowej sceny stawiam w swoim wyborze na skrajną, czasem dość wyraźnie ocierającą się o naginanie gatunkowych granic i definicji, subiektywność.
Co za tym idzie - także na kryterium wyznaczone przez podtytuł towarzyszący tej sondzie czy dziennikarskiej zabawie. To są naprawdę płyty z mojej folkowej półki - stały na niej bądź stoją w postaci taśmy magnetofonowej, czarnego lub srebrnego krążka, często gościły w odtwarzaczu i zapadły w pamięć na dłużej, niż przewiduje norma obowiązująca w zawodzie krytyka muzycznego. Są wśród nich pozycje kanoniczne. Są zapewne i pozycje mniej istotne. Ale nie dla mnie, bo ten zestaw 20 tytułów to przecież dokumentacja bardzo osobistych spotkań z polską muzyką folkową.
Osjan - Roots (1983)
Trudno nazywać Osjan zespołem folkowym. Bardziej już zasługuje na miano jednego z pionierów world music. Darujmy sobie te gatunkowe spory. Nawet jeśli Osjan wydał ważniejsze albumy, dla słuchaczy wkraczających w świat muzyki na początku lat 80. to właśnie „Roots” było ważnym spotkaniem z zupełnie niezwykłą, egzotyczną wrażliwością, której na próżno było szukać w tym wszystkim, co działo się na ówczesnej scenie pop.
Kwartet Jorgi - Life Kwartet Jorgi (1985)
Jako nastoletni fan rockowych gitar nie byłem przesadnym fanem muzyki ludowej. A już polska muzyka ludowa - kojarząca się z relacją z jakiegoś nudnego festiwalu wiejskich muzykantów nadawanego przez telewizję w niedzielne przedpołudnie - wzbudzała we mnie wyjątkowo nieciekawe emocje. Pojawienie się Kwartetu Jorgi było jak przebudzenie. To był folk. To był nasz folk. I brzmiał świetnie!
Raga Sangit - Muzyka z księgi (1990)
Znów problem z definicjami - to przecież nie folk, nie world music nawet, ale klasyczna muzyka indyjska. O czym zresztą przypomina podtytuł tej płyty, opisujący jej zawartość jako „klasyczne ragi Indii”. Ten materiał - trochę jak Osjan - był jednak powiewem nowości. Dowodem na to, że tu nad Wisłą można grać muzykę z tak innej rzeczywistości, innej kultury, innego czasu, innego etnosu. A poza wszystkim - to bodajże pierwsze wydawnictwo, na którym wśród wykonawców pojawia się nazwisko Marii Pomianowskiej.
De Press - 3 potocki (1991)
„Bo jo cie kochom” śpiewaliśmy jeszcze w liceum w połowie lat 80. Andrzej Dziubek zrobił rzecz niezwykłą - udowodnił że góralskie piosenki mają prawdziwie punkowego ducha, który może porwać nastolatków przesiadujących w nowofalowych warszawskich klubach. Gdy na początku kolejnej dekady powrócił z nowymi wersjami dawnych hitów i porcją nowych piosenek, okazało się że mimo upływu czasu znów zaraża energią i charyzmą. To zdecydowanie nie jest muzyka dla stylistycznych purystów. Ale kto by się tym przejmował, skoro tak dobrze można tańczyć przy niej pogo?
Higher Heights - Twinkle Inna Polish Stylee (1992)
Nie lubię chamstwa i góralskiej muzyki - głosiło pewne znane porzekadło. A potem przyszli Trebunie Tutki z Twinkle Brothers i wywrócili do góry nogami wszystkie te głupie uprzedzenia, które wynieśliśmy z czasów sponsorowanej przez PRL muzycznej cepeliady. Połączenie jamajskiej i karpackiej estetyki brzmi tu niezwykle stylowo - to bez wątpienia polska world music na najwyższym światowym poziomie.
Orkiestra Św. Mikołaja - Muzyka gór (1992)
Zespół, który później na kolejnych płytach robił być może ważniejsze i bardziej dopracowane rzeczy. Ale to jego debiut dał początek zupełnie nowemu myśleniu o tym, jak może wyglądać polski folk w latach 90.
Open Folk - Bretonstone (1993)
Jeśli ktoś z dzisiejszych 40-latków twierdzi, że nie zaczynał przygody z muzyką folkową od fascynacji swoiście pojmowaną celtowszczyzną, to znaczy że miał od razu na wejście bardzo wyrobiony gust, albo zwyczajnie buja. Jako że sam należę do tego pokolenia, oddaję co należne tym, którzy wyjątkowo sprawnie przenieśli celtyckie brzmienia na polski grunt.
Stanisław Grzesiuk - Szemrane piosenki (1995)
i Szwagierkolaska - Luksus (1995)
Z jednej strony czystej wody autentyk - Pan Stanisław odtwarzający ze swadą odchodzący do historii warszawski folklor, z drugiej - składający mu hołd Muniek Staszczyk i Andrzej Zeńczewski. Dwie odsłony tej samej historii i dwa kapitalne powroty do ulicznej muzyki sprzed kilku dekad.
Zbigniew Namysłowski Quartet & Zakopane Highlanders Band - Zbigniew Namysłowski Quartet & Zakopane Highlanders Band (1995)
Od kilku dekad mieliśmy świetnych jazzmanów. Świetnych górali mieliśmy praktycznie od zawsze. Aż dziwne że do takiej współpracy doszło tak późno.
Grzegorz z Ciechowa - Oj Da da na (1996)
Nieważne czy to Republika, czy Obywatel GC - czasem mam wrażenie, że do zrozumienia prawdziwej wielkości dokonań Grzegorza Ciechowskiego trzeba dorosnąć. Z płytą, którą nagrał jako Grzegorz z Ciechowa też jest podobnie. Gdy się ukazała, drażniła i wydawała się projektem z lekka wydumanym. Dziś to prawdziwa klasyka.
Dikanda - Muzyka czterech stron Wschodu (2000)
Imponująca fuzja tradycji zarówno bardzo nam bliskich i tych trochę odleglejszych. Dikanda szerokim gestem zakreśliła obszar swoich zainteresowań gdzieś od Wisły i Bugu, przez Dunaj aż po Azję Mniejszą. Na szczęście za ambicjami poszedł talent, czego dowody słychać już na debiucie tej grupy.
Kapela Ze Wsi Warszawa - Wiosna ludu (2002)
Nie ma co wyjaśniać - tak jak Orkiestra św. Mikołaja dekadę wcześniej, tak ten album otwiera zupełnie nowy rozdział w historii polskiej muzyki folkowej. A przy okazji - zawiera też pierwszy chyba folkowy przebój nowego wieku - numer „Żurawie”.
Nigel Kennedy i Kroke - East Meets East (2003)
Spotkanie na szczycie - z jednej strony wszechstronny i otwarty na eksperymenty Kennedy, z drugiej jedni z najciekawszych w Polsce reinterpretatorów tradycji klezmerskiej. To musiało się udać. Od zaśpiewanej na otwarcie przez Natashę Atlas świetnej wersji „Ajde Jano” po finałowy „Kukusz” ta płyta nie ma złych momentów. Tu nawet ograny do znudzenia Bregović brzmi ekscytująco.
The Cracow Klezmer Band - Bereshit (2003)
I jeszcze jedno wyjątkowo świeże odczytanie tradycji żydowskiej. Dla Jarosława Bestera i jego kolegów z zespołu muzyka klezmerska od zawsze była tylko punktem wyjścia do własnych, bardzo intrygujących poszukiwań. Współpraca ze słynną wytwórnią Tzadik Johna Zorna to tylko potwierdzenie tego faktu.
Village Kollektiv - Motion Rootz Experimental (2006)
Słuchając Transglobal Underground czy innego Fun-Da-Mental zastanawiałem się, dlaczego my w Polsce też tak nie możemy - etniczne, ale i klubowo. Przestałem się zastanawiać po debiucie Village Kollektiv. Możemy, i to naprawdę dobrze.
Różni wykonawcy - Nowa Tradycja - Antologia polskiego folku (2007)
Czyli jak się polski folk hartował. Od The Cracow Klezmer band przez Żywiołaka po Ćaci Vorba. 10 lat historii festiwalu Nowa Tradycja zapisany na dwóch płytach. Lektura obowiązkowa i podstawowe kompendium wiedzy dla każdego folkowego neofity w Polsce.
Psio Crew - Szumi Jawor Soundsystem (2007)
Clubbing po góralsku. To chyba jedyny zespół w historii polskiego folku, który równie dobrze sprawdził się na Nowej Tradycji, jak i na gigantycznym technoparty Mayday. Już tylko za tę umiejętność przełamywania granic należy się mu miejsce na tej liście.
Joszko Broda - Na dunaj. Kolędy ze Wschodu (2008)
Pozbierane przez Brodę kolędy z terenów dzisiejszych kresów wschodnich nabierają urokliwego zabarwienia w dziecięcych wykonaniach. Raczej sympatyczne wydawnictwo świąteczne niż pozycja o dużym ciężarze gatunkowym, ale dla mnie to przy okazji sentymentalna muzyczna wyprawa do małej ojczyzny, więc skoro to moja i tylko moja lista - pozwolę sobie na taką wycieczkę.
Maria Pomianowska i przyjaciele - Chopin na 5 kontynentach (2010)
A gdyby tak nasz wieszcz fortepianu zamiast na Mazowszu przyszedł na świat gdzieś w Afryce, na Bliskim Wschodzie lub w Japonii? Właściwie nie wiem co tu jest bardziej genialne - sam pomysł czy jego wykonanie. Być może najważniejsze dzieło, które warto zapamiętać po obchodzonym w Polsce w 2010 Roku Chopinowskim.
R.U.T.A. - Gore. Pieśni buntu i niedoli XVI-XX w. (2011)
Folk na punkowo. Albo punk na folkowo. Nieważne etykietki, ważny efekt. Przywrócona do życia tradycja starych chłopskich pieśni antypańszczyźnianych opakowana w nową, efektowną i bezkompromisową formę nieustannie robi duże wrażenie.