Jest w Polsce kilka festiwali, na których trzeba bywać, jeśli jest się miłośnikiem tradycyjnego folku morskiego czy współczesnej piosenki żeglarskiej. Krakowski "Shanties" należy do najważniejszych z nich. Jest dla fanów szant tym, czym "YAPA" dla miłośników piosenki turystycznej i studenckiej czy "Mikołajki Folkowe" dla folkolubnych.
Tegoroczny "Shanties" chyba dorównał ubiegłorocznej, jubileuszowej edycji jeśli chodzi o ilość koncertów i imprez towarzyszących. Normalny człowiek nie był w stanie ogarnąć wszystkiego - spotkań z kapitanami żaglowców, prezentacji żeglarskich wideoklipów, wernisażu zdjęć, warsztatów i wielu innych wydarzeń. Moim planem minimum były dwa koncerty, całkowita nowość na "Shanties" - wspólny koncert zespołów nurtu piosenki turystycznej i żeglarskiej i jak zawsze niedzielny koncert szanty klasycznej. Dorzuciłem do listy jeszcze warsztaty tekstowe. A co się jeszcze udało zobaczyć to już bonus.
Zanim jednak na szanty
Niemal w biegu wpadłem do "Rotundy" na piątkowy (24.02) koncert piosenki żeglarskiej. Rozpoczął go zespół, który dla mnie jest zespołem szczególnym. Dawno, dawno temu, gdy zetknąłem się z nazwą Mietek Folk po raz pierwszy, moją uwagę przykuł jej drugi człon, oznaczający coś, o czym wtedy nie miałem pojęcia - ale intrygowało. Co ciekawe, pierwsze piosenki Mietków poznawałem na festiwalach turystycznych. Oprócz nich zdążyłem jeszcze posłuchać moich ziomków z Bytomia - zespołu a cappella Happy Crew. Choć to młoda grupa, jednak z szantami i piosenką żeglarską znają się już od lat. Dobrze brzmiące głosy i intrygujące pomysły na tradycyjny repertuar.
Koncert dopiero się rozkręcał, gdy ja niestety musiałem zamienić "Rotundę" na klub "Studio", gdyż tam...
Pierwsza premiera
Od kilku lat krakowskiemu festiwalowi piosenki żeglarskiej towarzyszy koncert mocniejszego uderzenia, t.zw. "szanty&rock". Koncert żeglarski pokrywał się z tym "głośniejszym" stąd niewielu festiwalowiczów trafiło do "Studia" (swoją drogą fajne miejsce). I ja nigdy bym pewnie na ten koncert nie trafił, bo na "Shanties" przyjeżdżam dla folku morskiego, ale w tym roku "wyrzucono" tam jeden z zespołów czerpiących obficie z morskiej tradycji, którego rzadko mam okazję posłuchać na żywo. Chodzi o grupę Smugglers (folkowcom podpowiem, że muzycy Smugglers tworzą także inną formację - Szela). To tak naprawdę chyba jedyna ekipa, którą można uczciwie zwać rockowo-szantową (jeśli w ogóle taka kategoria ma rację bytu). Łączą tradycję z rockowym brzmieniem, pomysłami na muzykę. Inspirują się brytyjskim folkrockiem lat 70 (ale nie tylko) oraz szantami i tradycyjnymi pieśniami z pokładów dawnych żaglowców. Ta dualność niestety nie ułatwia im życia. To, że taki zespół, na dodatek promujący w Krakowie długo oczekiwany, podwójny album pt. "Powroty" (na którym występuje jeszcze nieżyjący już lider grupy Darek "Stłukla" Ślewa oraz czołówka śpiewających żeglarzy!), wystąpił w tym miejscu, w tym czasie, w tym koncercie a nie w "Rotundzie" uważam za największą wpadkę organizatorów tegorocznej edycji.
Po krótkim koncercie znów zmiana lokalizacji. Ruszamy do tawerny Stary Port, gdzie niemal do białego rana, toczyły się rozmowy, trwały koncerty - słowem nocne życie żeglarzy.
Światy połączone
Od dawna wiadomo, że niektóre zespoły (EKT Gdynia, Mietek Folk, czy muzycy Formacji) z powodzeniem funkcjonują zarówno na festiwalach żeglarskich, jak i turystycznych. Te dwa światy zawsze się mieszały, a podział na scenę piosenki turystycznej i żeglarskiej, moim zdaniem dziś jest już podziałem nieco sztucznym (szanty to inna sprawa). Wszyscy jesteśmy wędrowcami. Zespoły różnią się, jeśli już, tematyką tekstów, za to sposobem ich prezentacji czy użytym instrumentarium już nie. Ubiegłoroczna nagroda publiczności dla młodej, żeglarskiej grupy oJ taM czy tegoroczne drugie miejsce dla Pod Wiatr na łódzkiej, turystycznej Yapie, pokazują wyraźnie, że wrażliwość, upodobania, inspiracje żeglarze i turyści mają bardzo zbliżone. Blisko im tak w sposobie na życie jak i na uprawianie piosenki.
Tak to już jakoś dziwnie się dzieje, że w górach częściej słyszałem piosenkę żeglarską i szanty (pierwszy raz je tam usłyszałem) a na wodzie śpiewało się pieśni turystyczne. O tym m.in. myślała dyrektor programowa "Shanties" Agnieszka Krajewska (sama góralka ;)) wymyślając i układając program pierwszego w historii festiwalu koncertu żeglarsko-turystycznego.
Rzeki to idące drogi
I tak, w sobotę (25.02), znów wylądowałem w klubie "Studio" na koncercie, który miał mi udowodnić, że i ja i pani dyrektor programowa w sprawie integracji środowisk mamy rację. W tym koncercie żeglarzy reprezentowali: oJ taM, Formacja, Waldemar Mieczkowski, Mirosław Kowalewski i Klang; turystów: Słodki Całus od Buby, Siudma Góra, Wolna Grupa Bukowina, a spinał to wszystko zespół EKT Gdynia (do kompletu brakowało mi tylko ekipy Mietek Folk). Sala wypełniła się po brzegi, szpilki niemal nie dało się wcisnąć (zupełnie inaczej niż dzień wcześniej). Akustycy sprawili się doskonale. Klimat, nastrój…
Niestety, ze zdartym głosem wyszedł na scenę lider EKT Gdynia Jan Wydra. Choć głos z natury ma chrypiący tym razem jednak problem był poważniejszy, na tyle, że żal było patrzeć jak się męczył. Z ulgą przyjąłem (Jasiu pewnie też) ich zejście ze sceny. Podobnie, choć mniejszy problem, ale jednak słyszalny, miał Krzysiek Jurkiewicz z Formacji. Prowadził koncerty od czwartku, także nocne, i niestety na tyle nadwyrężył głos, że nie wyrabiał wokalnie w wielu momentach. Na szczęście jego miał kto wesprzeć. Honoru żeglarzy bronił dzielnie kapitan Waldemar Mieczkowski z zespołem (chyba najliczniejszym w jego solowych występach ;)). Jak sam mawia od zawsze, "piosenka żeglarska to taka, którą śpiewają żeglarze" i konsekwentnie się tego trzyma. Doskonale wpisał się w formułę koncertu z piosenkami m.in. Leonarda Cohena (w tym ze "Słynnym, niebieskim sztormiakiem od deszczu"). Kolejne występy nakręcały koncert. Wspomniana wyżej, młoda grupa oJ taM, dała bardzo dobry koncert. Dwójka skrzypiec w składzie to coś, co niewątpliwie jest ich mocną stroną (nagroda za najlepszy debiut na "Shanties"). Siudma Góra, z piosenkami autorskimi, bliższymi grupie Raz, Dwa, Trzy niż turystycznym bardom, zbierała aplauz za aplauzem, głównie za sprawą popisów trębaczki, ale cały koncert zespołu zaliczam do jednych z najlepszych jakie słyszałem w ich wykonaniu. Turystyczne klimaty udzieliły się również liderowi grupy Zejman & Garkumpel, Mirkowi Kowalewskiemu, który na tę okazję zaprezentował m.in. piosenkę bardziej turystyczną w charakterze niż żeglarską (polecam płytę "Kovallady" - piękna). No i jego wspólny występ z Wolną Grupą Bukowiną w piosence "Rzeka", także pokazał, że klimaty drogi nie są Kovalowi obce. Obserwowałem widownię i prawdę mówiąc, długo nie mogłem ustalić czy więcej na sali było "żeglarzy", czy "turystów". Wszyscy jednakowo wciągali się w zabawę, poddawali nastrojom, a gdy znali słowa, śpiewali całe piosenki. Tak było m.in. podczas występu Słodkiego Całusa od Buby. Świetnie też w charakter koncertu wpasował się zespół Klang - kwintet a cappella, o harcerskich korzeniach, związany ze sceną żeglarską od lat. Sam fakt, że jako jedyni wystąpili bez instrumentów wyróżnił ich bardzo, a już brzmienie głosów, aranżacje i wykonanie… najwyższej próby. Słychać było, że na niejednej scenie gardła zdzierali. Jak dla mnie najlepszy z koncertów tego wieczoru, z najbardziej zawodową konferansjerką. Na koniec Wolna Grupa Bukowina. Zagrali najbardziej znane piosenki ze swego repertuaru, które razem z nimi śpiewali zarówno turyści jak i żeglarze. W pewnej chwili zaprosili na scenę Irlandczyka, Tony Milnera, którego poznali kiedyś w Cork. Gdy Tony zaśpiewał jeden ze standardów brytyjskiej sceny folkowej "Fiddler‘s Green", a część sali odśpiewała z nim ten song po polsku, wtedy dopiero zlokalizowałem "żeglarzy".
Wieczór, naprawdę bardzo udany, kończyła już Wolna Grupa Bukowina, kolejnym bisem. Pomysłodawczyni dziękuję za taaaaakie granie na "Shanties", liczę na powtórkę za rok.
Wspominając Stana Hugilla
Był jednym z ostatnich pracujących szantymenów XX w. w brytyjskiej flocie, badaczem folkloru morskiego i kolekcjonerem szant i morskich pieśni. Autorem m.in. "Shanties of the seven seas“ t.zw. "biblii szantymena", przebogatego opracowania nt. szant i tradycyjnych pieśni morza. Odwiedził Kraków kilka razy i do dziś jest tu wspominany z rozrzewnieniem ale i wielkim szacunkiem, tak jak podczas niedzielnego koncertu szant, który przypomniał o przypadającej w tym roku 20 rocznicy jego śmierci. W koncercie udział wzięła niemal cała czołówka zespołów, mających w repertuarze tradycyjny folk morski, w tym szanty (zabrakło dosłownie kilku). I tak, w samo południe, na deskach "Rotundy", w najbardziej prestiżowym koncercie festiwalu "Shanties" spotkali się: North Cape, Brasy, Prawdziwe Perły, Stare Dzwony, Chris Ricketts z Anglii i Pat Sheridan z Irlandii, Ryczące Dwudziestki, Qftry oraz Cztery Refy.
Pieśni twardych ludzi
Kilkugodzinny koncert szant potrafi zanudzić. Ani w nich żywiołu piosenki żeglarskiej, ani wznoszącego się na wyżyny literackie tekstu. Ot, proste melodie i jeszcze prostsze, powtarzające się często wersy. Na dłuższą metę nie do słuchania! Ale nie dla miłośników tradycji, prawdziwych szantymaniaków. Ci jak zasiedli na widowni od pierwszego wykonawcy, tak nie odpuścili aż do "all hands". Ale nie tylko twardziele są w stanie wytrzymać, także ci co pierwszy raz są "na szantach" łapią bakcyla. Dzieje się tak m.in. dlatego, że polskie zespoły, zwłaszcza te śpiewające a cappella, nieco zmieniły charakter tych dawnych, surowych pieśni, uatrakcyjniając je przez urozmaicenie harmonii, dodatkowe głosy, zmianę rytmu a nawet adaptując je do innych stylów muzycznych. Te zabiegi sprawiły, że dziś polska scena szantowa postrzegana jest przez "klasyków" z przymróżeniem oka, gdy "my" śpiewamy tam, ale zmienia się to, gdy "oni" występują u nas, przed wielotysięczną publicznąścię, która na dodatek śpiewa większość tradycyjnego repertuaru. Wtedy Polska stawiana jest za wzór, jako ta, która popularyzuje szanty wśród coraz to młodszego pokolenia, choć w świecie to już gatunek wymierający.
Koncert rozpoczęli panowie z North Cape. Nowy skład, stara marka, zmiana charakteru - tak pokrótce możnaby opisać ich występ. Panowie zaprezentowali wiele rodzajów pieśni morza, od szant, przez pieśni kubryku, aż po rozrywkową wersję szanty opowiadajacej o bitwie pod... Grunwaldem. Byli grupą, która wykonała pieśni w największej liczbie języków (polski, francuski, angielski i rosyjski). Po kilkunastu latach niebytności w Krakowie, bardzo udany powrót.
Podobni w składzie, też pięciu panów, ale nieco inni w charakterze byli panowie z zespołu Brasy. Bardziej rozbudowane harmonie, chóralny styl, brzmienie. Słuchało się ich niemal z namaszczeniem. Tradycją powiało na całego, gdy dołączył do nich Pat Sheridan, irlandzki szantymen, z którym kilka lat temu nagrali płytę. Najpierw zaśpiewali wspólnie kilka szant, potem część Brasów wsparła Sheridana w jego późniejszym, solowym występie. Pat Sheridan przywiózł do Krakowa swoje trzy nowe płyty, wydane w ub. roku. Jedną nagrał z Jimem Mageeanem, jedną z legendarnym już Garlandem i jedną z nową formacją iFolk. Tytan pracy ten Pat. Nie trzeba dodawać, że wszystkie szybko zniknęły z festiwalowego slepiku.
Kontrastem dla tradycjonalisty z Irlandii był młody folkowiec z Anglii, Chris Ricketts. Ten dwudziestokilkulatek tradycyjne pieśni morza opatruje ciekawymi, gitarowymi riffami, co sprawia, że szanty nabierają innego, bardziej folkowego charakteru. W Krakowie wsparli go na scenie Sheridan i polska skrzypaczka Jolanta Gacka (oJ taM).
Koncerty kolejnych wykonawców, Prawdziwych Pereł, Starych Dzwonów, Ryczących Dwudziestek i Qftrów to jak zwykle wydarzenia trzymające wysoki poziom wykonania, ale od lat nie wnoszące komuś kto ma okazję słyszeć ich kilka razy w roku - niczego porywającego. Najlepiej moim zdaniem wypadły Perły - sporo klasyki, Ro 20' z piosenkami a nie szantami już nie dla mnie. Nowość Dzwonów "Alfabet żeglarski" zaskoczyła, występ kwintetu Qftry, promującego nową płytę "Poles Part Too / The Song Goes On" już nie taki jak z Tomem Lewiesem, z którym ją nagrali, ale nadal świetnie brzmią.
W ogóle muszę przyznać, że jak na "festiwal festiwali" organizatorzy zupełnie nie zauważyli, że oto pojawiły się dwie, bardzo ważne płyty na scenie żeglarskiej. Na "Shanties" przeszły bez echa.
Kończące spotkanie z szantami Cztery Refy, to potęga głosów na scenie, a muzycznie bardziej tradycyjnie w PL się chyba nie da. Podczas ich koncertu, doszło do sporej niespodzianki. Usłyszeliśmy bowiem śpiew skrzypaczki, Izy Puklewicz (kazałem się uszczypnąć!), co było precedensem, bo nie wydarzyło się to jeszcze nigdy od jej przyjścia do Refów, kilkanaście lat temu.
"All hands" czyli zakończenie koncertu - klasycznie, po marynarsku, całą załogą - szantą "Leave her Johny".
Marynarka wojenna śpiewa?
Podczas finałowego koncertu wydarzeniem stał się występ chóru Akademii Marynarki Wojennej z Gdyni. Takiego aplauzu, larum, szaleństwa publiczności, owacji na stojąco to ja nie pamiętam. Efekt dodatkowo wzmocniony przez panującą totalną ciszę na sali podczas ich występu (śpiewali bez nagłośnienia). A wszystko to dzięki przesympatycznej pani dyrygent chóru, Małgorzacie Rolak, która z miejsca oczarowała krakowską publiczność. Szkoda, że jury już nie urzędowało, bo nagroda dla najsympatyczniejszej damy na "Shanites", powinna być przyznana ex equo obok Joli Gackiej, także jej.
Żaglowce, pięknie prezentowane w Krakowie przez ich kapitanów, odpłynęły, fani rozjechali się do domów, "Rotunda" usłyszy szanty dopiero za rok. Na szczęście przed nami kolejne festiwale i kolejne okazje do spotkań z piosenką żeglarską i szantami przede wszystkim.
31 Międzynarodowy Festiwal Piosenki Żeglarskiej "SHANTIES", 22-26.02.2012, Kraków
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia.