Czas leci... Wydawało się, że pierwsze spotkanie założycielskie Werchowyny było góra kilka lat temu - a to minęło ćwierć wieku. W związku z tym 22 października pod kinem Elektronik na warszawskim Żoliborzu ustawiła się nielicha kolejka i wypełniona szczelnie sala oczekiwała folkowej energii - i doczekała się! W składzie Werchowyny na ten specjalny koncert znaleźli się również dawni członkowie zespołu oraz liczni goście. Wśród nich akordeonista Robert Lipka (Swoją Drogą, Czessband, Pompadur) i Sylwia Świątkowska z Kapeli ze Wsi Warszawa. Zespół skompilował swój jubileuszowy koncert z dwóch, płynnie przeplatających się, części - tej tylko wokalnej i tej z towarzyszeniem instrumentów.
Koncert rozpoczął się doskonale znaną pieśnią "Tomu kosa dobre kosyt" – od pierwszych słów było oczywiste, że Werchowyna nadal ma radochę z tego co robi na scenie! W tle nieprzerwanie leciały, puszczane z rzutnika, zdjęcia z różnych wypraw w Beskid Niski i Bieszczady oraz na Ukrainę. A dalszej części koncetu usłyszeliśmy pieśni obrzędowe i liryczne, ukraińskie, łemkowskie oraz białoruskie i rosyjskie, wykonywane przez cały zespół lub z podziałem na część żeńską i męską. Zabrzmiały a cappella, m.in. "Cwite teren", "Sywaja zazula", "Werbowaja doszczeczka" (z aktywnie udzielającą się ex-Żywiołakową wokalistką Anią Manią) i "Oj, liacieli husi". Panowie prowadzeni wokalnie i ekwilibrystycznie przez Tadeusza Konadora bardzo żywiołowo zapodali kozacką pieśń "Proliahała put’- dorożka". Potem zwolnili tempo, wprowadzając moment zadumy i refleksji utworem "Pływe kacza" w aranżacji Tercji Pikardyjskiej, opartym na melodyce Karpat i śpiewie cerkiewnym. W pewnym momencie koncert stał się sentymentalną podróżą w głąb czasu. Po słowackich trawnicach ("Hołose Hołose") ze sceny popłynęły najstarsze piosenki z repertuaru Werchowyny, te łemkowskie, od których zespół zaczynał swoją przygodę z folkiem.
Istotną częścią jubileuszowego grania były gawędy i opowieści między utworami. Przy "Powedu konyka" Kuba Urlich opowiadał, jak to starsze panie na "Łemkowskich Watrach" płakały ze wzruszenia przy wykonywaniu niektórych utworów z ich regionu. Tego wieczoru, w kinie "Elektronik" publiczność również bardzo dobrze pamiętała m.in. starą, z kasety wydanej jeszcze w 1993 roku, piosenkę "Ja parobok z Kapuszan" dośpiewując zespołowi tekst! Padła też spontaniczna propozycja z sali, żeby wydać kolekcjonerskiego winyla Werchowyny na poczet następnej "ćwiartki". Wiele osób przybyłych na koncert było albo byłymi członkami zespołu albo od lat z Werchowyną zaprzyjaźnionymi, co wzmacniało rodzinną atmosferę.
W drugiej części koncertu widzowie, jak kiedyś w S1 na 15-leciu, zostali miło zaskoczeni występem Małej Werchowyny. Chór złożony z najmłodszych dzieci muzyków zaśpiewał piosenkę "Kazała mi mama". Starsze żwawo akompaniowały na flecie, cymbałach i skrzypcach, budząc nielichy aplauz i doping publiczności. Następnie wszyscy byli członkowie zespołu, którzy stawili się na koncert, zostali poproszeni na scenę i powiedzenie kilku słów. Ta prelekcja zakończyła się wspólnym wykonaniem, doskonale znanej, skocznej i wesołej, łemkowskiej piosenki "Lisom, lisom".
Po wykonaniu 25 piosenek na 25-lecie zespół dostał owację na stojąco i Werchowyna wykonała jeszcze dwa bisy. Tego dnia miała też miejsce premiera najnowszego krążka grupy, zatytułowanego po prostu "25", na którym znalazły się pieśni wykonywane przez zespół m.in. na zimowych koncertach na Politechnice Warszawskiej, ale wcześniej niepublikowane.
Koncert trwał dobrze ponad dwie godziny, szczelnie wypełnił salę "Elektronika" i dostarczył niezapomnianych wrażeń. Była też okazja do posłuchania Werchowyny z akompaniamentem instrumentów, czego na "zwykłych" koncertach zespołu już od lat nie ma. Było zacnie!
Werchowyna 22.10.2016, kino Elektronik, Warszawa