Gdy pierwszy raz trafiłem na ten festiwal, a był to rok 2002, Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską wydały mi się zwykłym festiwalem. Ot konkurs, koncerty i szanty. Od tamtego czasu przeszedłem długą drogę w szantowej edukacji i dziś mogę już powiedzieć, że mniej więcej orientuję się w terminologii, rozróżniam szantę od pieśni kubryku czy współczesnej piosenki żeglarskiej. Sporo z tej wiedzy czerpałem od dyrektora i organizatora festiwalu, już legendy polskiej sceny folku morskiego – Jerzego Rogackiego. To on od ponad 20 lat nadaje temu festiwalowi ton i charakter, tworząc program, który prezentuje wykonawców polskiej sceny żeglarskiej, repertuarowo najbardziej zbliżonych do tradycyjnego folku morskiego. Ostatnimi laty dużo też na Kubryku folku irlandzkiego i bretońskiego, z którego folk morski czerpie wiele.
Tegoroczne dwa festiwalowe dni wypełniały się rozmowami, spotkaniami i muzyką morza, która brzmiała w Łódzkim Domu Kultury oraz w tawernie festiwalowej, którą od kilku lat znów jest Gniazdo Piratów. Niestety z racji zawodowych (i koszmarnej komunikacji, a raczej jej braku) nie udało mi się dotrzeć na pierwszy dzień. Stał on pod znakiem piosenki żeglarskiej, ballad folkowych (Andrzej Korycki i Dominika Żukowska, Aura Messy, Flash Creep), szant i melodii rodem z Irlandii i Bretanii (Duan, Sauin, North Wind, Cztery Refy). Duan z nową skrzypaczką, Katarzyną Szyszkowską, North Wind z nowym gitarzystą - Przemkiem Maruchaczem. Szkoda, że mi się nie udało…
Program dnia drugiego przyciągał jak magnez. Stara Kuźnia, której jeszcze nie słyszałem, Pod Wiatr z nową płytą, North Wind, Cztery Refy i to, na co przede wszystkim czekałem - dwa powroty. Pierwsza grupa, która pojawiła się na Kubryku po raz pierwszy od wielu, wielu lat to Wikingowie. nie znałem ich w ogóle. Gdy oni już występowali na scenie ja szanty śpiewałem jeszcze w… górach. Po latach znów wrócili do śpiewania morskiego repertuaru. Zdecydowana większosć zespołu to dziś zawodowi wokaliści klasyczni, i słychać było w ich śpiewie tą dość operową manierę ale specjalnie mi to nie przeszkadzało. Repertuar, aranżacje głosów, istrumentarium zacne, wszystko zawodowo podane, a że w wypadku Wikingów szanty były najpierw, a później poważna muzyczna edukacja - słuchałem z przyjemnością.
Drugim zespołem, który reaktywował się właśnie na Kubryku był North Cape. Gdy w 2008 roku na tym samym festiwalu, po 13 latach śpiewania ogłaszali, że zawieszają występy, wiele osób na sali westchnęło z żalem. Pierwsze informacje o powrocie na scenę North Cape pojawiły się na początku roku. Wiadomość ta zelektryzowała środowisko, gdyż wiadomym było, że od jakiegoś czasu dwaj członkowie grupy wrócili na scenę występując w składach innych zespołów. Mowa tu o Piotrze Wiśniewskim, który swoim basem od dwóch lat wspiera Banana Boat oraz o Łukaszu Drzewieckim, który "basuje" w legendarnej już w tym środowisku grupie Ryczące Dwudziestki. Wiadomym też było, że trzeci z dawnych "Kejpsów", Michał Mrozik nie dołączy do nowego NC. Zespół nadal w piątkę, z dwoma "operowymi głosami" (Opera w Bytomiu to wylęgarnia szantymenów) nie obniżył lotów. Wykonali stary repertuar, znany z dawnych wykonań, oczywiście a cappella, było też kilka premier. Kejpsi wrócili w wielkim stylu, od razu zaskarbiając sobie uznanie publiczności i… jej nagrodę. Mnie najbardziej wpadł w ucho "Ćernomorec", piękna pieśń gdzieś z okolic Morza Czarnego.
Do zespołów, których koncertów nie omijam od lat należy grupa North Wind. Dobre głosy, inspiracje bardzo tradycyjnym repertuarem, doskonałe opanowanie instrumentów (choć tego dnia śpiewali wyłącznie a cappella) - to ich wielkie atuty. Tym razem już w komplecie (dwie ostatnie edycje Kubryku zaliczali w niepełnym składzie), i wyłącznie z szantami. Takimi jak na przykład "Haul on the Bowline".
Obok własnego, godzinnego setu North Wind wystąpili także z gospodarzami.Tradycją Kubryku bowiem jest, że Cztery Refy zapraszają do wspólnego śpiewania inne zespoły. W tym roku znów obok nich na scenie stanął North Wind i zabrzmiały śpiewy na 10 gardeł. I było to śpiewanie na wskroś morskie, tradycyjne i dłuuuuugie. Wspólny występ trwał grubo ponad godzinę. Jedną z wielu zaśpiewanych wtedy tradycyjnych pieśni pracy była, znana szanta "Stormalong John".
Stormalong - Cztery Refy i North Wind
Ale łódzkiej publiczności szant wiecznie mało, więc i same Refy nie bojąc się "zmęczenia materiału" pociągnęły w swoim secie kilka szant. Jak na wyrobioną publiczność przystało, widzowie dzielnie dotrzymywali im kroku (a właściwie głosu).
Festiwal kończył występ grupy Banana Boat, może mniej tradycyjnej ale Kubryk bez ich "Stavangera" byłby dla mnie chyba niepełny. Mimo, iż w tym roku nie występowałem z Sąsiadami w Łodzi otrzymałem zaproszenie do wyjścia na scenę podczas zamykającego każdy żeglarski festiwal "all hands", czyli wspólnego odśpiewania ostatniej pieśni - zwykle "Pożegnania Liverpoolu". Ci, którzy mieli okazję stawać na jednej scenie z wieloma wykonawcami, wiedzą jaka moc płynie z takich połączonych sił.
Gdy ja już byłem w drodze powrotnej na Śląsk, widzowie i część wykonawców kończyli festiwal w Gnieździe Piratów, skąd ostatni goście wychodzili jak zwykle nad ranem. Tegoroczny Kubryk, choć dla mnie krótszy niż zwykle uważam za jeden z lepszych. Takiej ilości tradycyjnego i interesującego repertuaru (nowego dla mnie) nie pamiętam. Kubryk ponownie udowodnił, że należy do tych nielicznych festiwali na świecie, gdzie tradycyjny folk morski dominuje w programie. Jeśli ktoś chciałby poczuć czym jest ta szanta, dowiedzieć się dlaczego na Mazurach szant się już prawie nie słyszy (choć większość twierdzi zgoła co innego), co to jest ten folk morski polecam gorąco Kubryk. W Łodzi szanty nadal są żywe a ich dwugodzinne śpiewanie nikogo tu nie nudzi.
27 Łódzkie Spotkania z Piosenką Żeglarską "Kubryk", 20-21.05.2011, Łódź
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia