To jeden z powodów, dla których na "Ethno Porcie" wypatrywałam przede wszystkim naszych rodzimych artystów; ale zanim przejdę do "Ethno Portu", chciałabym odnotować kilka innych wydarzeń - bo od wydarzeń zacznę.
Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie młode głosy z Laboratorium Pieśni, które widziałam na festiwalu "Dragon FolkFest", wydarzeniu cyklicznie organizowanym przez poznański klub... "Dragon". Nawet poznańskie wróble były pod wrażeniem, zleciały się na kilka pieśni. Dziewczyny z Laboratorium Pieśni na podium nie stanęły, ale od tamtej pory przyglądam się im ze sporą ciekawością (i przyjemnością).
Drugim ważnym wydarzeniem w tym roku był dla mnie oczywiście wspomniany "Ethno Port", tym bardziej, że koncerty aż dwóch zespołów zbiegły się z wydaniem przez nie długo upatrywanych albumów. "Mazurki niepojęte" Kapeli Maliszów zakupiłam najszybciej jak się dało - piękny to album, doprawdy, piękny, na którym to, co przeszłe, łączy się z tym, co nowe. Drugim wyczekiwanym albumem był oczywiście "Vol. 67" Lautari. Na Ethno Porcie zagrał także zespół, którego twórczość towarzyszyła mi przez cały ten rok, choć album ukazał się wcześniej. Mam tu na myśli fenomenalne, "dziewczyńskie" Sutari, pobrzmiewające ich ostatnią płytą, ale też nowymi pieśniami: przepiękną "Siostrą" (z poruszającą historią, pełną niepokoju, niedopowiedzeń, by przy końcu łagodnie się wyciszać, pozostawiając słuchaczy w poczuciu oczekiwania i napięcia) czy żywym, żydowskim "Lincbery" (cytuję nazwę z sesji dla KEXP, choć nie jestem pewna, czy jest poprawna). Sutari widziałam łącznie w tym roku aż cztery razy (a rok wcześniej tak wyczekiwałam jakiegokolwiek koncertu w pobliżu). Nie byłam bynajmniej zawiedziona, za każdym razem żałowałam, że harmonia ich głosów nie może trwać i trwać, to przeplatanie się śpiewów, ta lekkość i pomysłowość ich aranżacji... Niestraszny był mi upał na Offie (Off Festiwal w Katowicach - przyp. red.), gdzie znalazłam się w pierwszym rzędzie wśród publiczności. Nic dziwnego, że wieść o dwóch wydarzeniach w listopadzie w Poznaniu niezmiernie mnie uradowała. Jedna z nich dotyczyła "Watermelon" - projektu teatralnego, pełnego dziewczęcego, codziennego "wyrządzania się" i wpasowujących się tu doskonale pieśni, z humorem, ale i z odrobiną refleksji. Oto ujrzałam Sutari nieco bardziej kobiece, choć wciąż "dziewczyńskie" (o dziewczyńskości pisała bardzo ładnie w jakimś felietonie Sylwia Chutnik i odtąd to z tym określeniem nierozerwalnie mi się kojarzą). Z niecierpliwością czekam na ich drugi album!
W 2015 roku ukazał się za to kolejny album swoistej marki - Kapeli ze Wsi Warszawa. Wstyd się przyznać, ale to tego momentu nie dosłuchałam "Święta Słońca", trafiłam za to na poznański koncert. Cóż to były za emocje! Można było usłyszeć praktycznie cały przekrój twórczości KzWW, co dla mnie wiązało się z przeogromnym wzruszeniem - pojawiło się choćby utwory z "Wiosny Ludu", pierwszego "poważnego" albumu folkowego w moim zbiorze, słuchanego z wypiekami na twarzy jeszcze w czasach gimnazjalnych, ale też nowo-stare "Leeeć".
Parę razy zobaczyłam też niezawodną Hańbę! (czekam na ich album). Przed jednym z ethnoportowych koncertów miałam też przyjemność porozmawiać z... Karoliną Cichą, która siedziała o krok ode mnie. Zostało mi po tej rozmowie wrażenie, że Karolina jest absolutnie ciepłą i cudowną osobą, która pomogła mi pod nieco innym kątem spojrzeć na rolę słuchacza... Zdradziła też wtedy swoje plany na najbliższy czas - zgodnie z obietnicą, w ub.r. roku ukazał się "Jidyszland / Yiddishland". Mnie jeszcze nie porwał: niby wszystko na swoim miejscu, ale czegoś brak. Może jeszcze dojrzeje w moich uszach - tak samo miałam z wcześniejszym albumem, od którego nie mogłam się w pewnym momencie oderwać, choć na początku nie byłam przekonana.
O wiele większe wrażenie zrobiło na mnie "Requiem ludowe" Struga i Kwadrofonik, które śmiało mogę zaliczyć do czołówki tego roku. Mocne, smutne, czysto i przekonująco wyśpiewane pieśni, spotęgowane instrumentarium Kwadrofonik. Album wieloznaczny, ale zarazem przystępny. Nad wszystkim unosi się cała gama uczuć, z których wyłania się oczekiwanie na nieuchronność śmierci. Mocny album. Potężny jak głos Struga. Na osobną uwagę zasługuje też przepiękne wydanie, przypominające psałterz.
Bardzo podobały mi się wspomniane "Mazurki niepojęte".
Moją półkę zapełnił także drugi album Angeli Gaber z Triem. Album "Dobre duchy" ukazał się dzięki wsparciu crowdfundingowemu. Angela Gaber dojrzała muzycznie, postawiła przede wszystkim na autorski repertuar, w którym wciąż czuć ducha Bieszczad. Album godzien uwagi.
Niesamowite opowieści snują Chłopcy kontra Basia na nowym albumie zatytułowanym po prostu "O". Sporo w nim baśniowości. To takie niedopowiedziane "O", trochę w ich własnym stylu, jeszcze ciekawsze od debiutu.
Dwóch albumów za to jeszcze nie miałam okazji posłuchać: projektu InFidelis, który wyłonił się z Samych Suk, idąc ponoć w inną stronę, bardziej kolbergowską, a mniej buńczucznie kobiecą. Drugim albumem jest oczywiście "Śatrika" Čači Vorby, której jestem ciekawa jak mało czego!
Łapię się na tym, że to był dobry rok, w szczególności, jeśli chodzi o wydarzenia - pozostawił mnóstwo wzruszeń, emocji, niespodziewanych momentów, jest co wspominać. Jeśli chodzi o albumy - niby obeszło się bez bardzo gwałtownych emocji (a tak postrzegałam rok 2013), ale albumy, które się ukazały, umilały mi skutecznie minione dwanaście miesięcy.
Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny rok będzie jeszcze lepszy, a jest czego wyczekiwać: Hańby!, Sutari i zapewne wielu mniej spodziewanych albumów. Już nie mogę się doczekać!