Był to jeden z głównych powodów, dla których postanowiliśmy kontynuować wchłanianie muzyki na spokojnie, bez konieczności biegania między scenami. Udało nam się nawet zapoznać na poważnie z ofertą kulinarną i trzeba przyznać, że Viltkebab, czyli mięso z dzika podane jako kofta z surówkami, przypadło do gustu męskiej części naszego duetu, podczas gdy żeńska zadowoliła się wegetariańskim daniem z tajskiej budki.
Przyglądając się organizacji festiwalu trzeba przyznać, że strona gastronomiczno-handlowa stała na równie wysokim poziomie, jak strona artystyczna. Było sporo straganów, oferujących bardzo różne rzeczy, od typowo jarmarcznych gadżetów, poprzez jedzenie, po instrumenty muzyczne i afrykańskie rękodzieło. Zwłaszcza instrumenty cieszyły się sporym zainteresowaniem, choć na stoiskach lutniczych raczej dyskutowano i składano zamówienia, niż dokonywano rzeczywistych zakupów.
Osobna sprawa, to stoisko z płytami. O ile w piątek wybór był jeszcze średni, to z czasem, gdy przybywający artyści donosili swoje wydawnictwa, można już było znaleźć sporo ciekawych kąsków. Jedyną blokadą były w tym przypadku ceny, które dla przybyszów z Polski mogą się wydać ciut za wysokie. Tuż obok stoiska z płytami mieściła się loża prasowa, w której można było usiąść, schować się na chwilę przed słońcem, porozmawiać z innymi dziennikarzami i napić kawy, którą organizatorzy zapewniali przez cały dzień.
Osobnym stoiskiem, przyklejonym do loży prasowej, był namiot magazynu muzycznego "Lira". Samo czasopismo zasługuje na osobny artykuł, jesteśmy już umówieni z Patrikiem Lindgrenem, redaktorem naczelnym, na rozmowę, dzięki czemu będziemy mogli opowiedzieć "jak to się robi w Szwecji". "Lirę" znamy już od kilku lat, można powiedzieć, że z roku na rok jest to coraz lepszy magazyn. Ich czarny namiot, choć niewielki, tętnił życiem. Oprócz rozmowy z przedstawicielami czasopisma i z samym szefem, można było oczywiście zaprenumerować magazyn na korzystnych warunkach. Oprócz tego już od pierwszego dnia odbywały się, o ustalonych godzinach, wywiady z występującymi na festiwalu muzykami. Przez cały czas wisiał "rozkład jazdy", można więc było ustalić kiedy chce się przyjść, by posłuchać jak Patrik przesłuchuje swoich rozmówców.
Do najciekawszych wywiadów należała niewątpliwie rozmowa z muzykami grupy Väsen. Opowiadali oni między innymi o swoich rowerowych przygodach, ponieważ występ na Stockholm Folk Festival był ostatnim etapem tournee, podczas którego muzycy z koncertu na koncert podróżowali właśnie na rowerach. Niekiedy dochodziło też do spontanicznych wywiadów, wśród nich najważniejszym była rozmowa z Tomasem Ledinem, szefem festiwalu. Można się było z niej dowiedzieć, że Tomas studiował w młodości muzykologię na Uniwersytecie w Uppsali i już wówczas etnomuzykologia była jednym z jego ulubionych przedmiotów. On sam, jako singer/songwriter również uważa siebie za uczestnika ruchu folkowego.
Z czasem okolice namiotu "Liry" stały się lokalnym centrum kultury. Szybko pojawiły się tam stoły i krzesła, oraz dodatkowy rozkład jazdy, na którym tym razem wymieniono godziny, w których poszczególni wykonawcy będą podpisywali płyty. Strategiczne położenie koło stoiska, na którym można było je kupić, było sprytnym posunięciem.
Największym przebojem okazała się jednak zaimprowizowana naprędce scena, na której przy profesjonalnym, choć przyciszonym nagłośnieniu (ze względu na sąsiedztwo Sceny Estradowej) można było posłuchać krótkich recitali. Świetnie przyjęty był marokańsko-szwedzki zespół Khalid Folk Gnawamarrakech, do którego spontanicznie przyłączył się Dan Svensson, perkusjonalista znany z grup ODE, Alla Fagra czy Tarabband.
Warto wspomnieć również o warsztatach, ponieważ do tej pory mówiliśmy jedynie o pieśniach morskich, których uczył Dag Westling, lider celtyckiej grupy Quilty. Do wyboru było jednak dużo więcej możliwości. Marie Bergman prowadziła warsztaty związane z emisją głosu, które miały nauczyć kursantów jak traktować swoje ciało jako instrument. Julia Persson uczyła jak tańczyć tradycyjną szwedzką polskę. Ulrika Gunnarsson prowadziła Visstugę, w której uczyła śpiewania popularnych przyśpiewek. Bardziej zaawansowani muzycy mogli uczestniczyć w warsztatach, które prowadzili April Verch i Emilia Amper, dotyczących tempa i jego óżnicowania w aranżacjach muzyki ludowej. Hayes Griffin szkolił gitarzystów grających bluegrass, zaś Cody Walters koncentrował się na banjo. Zorganizowano również warsztaty dla dzieci, które później zaprezentowały się na scenie.
Bardzo ciekawy efekt dały kursy dla skrzypków. Kilkudziesięciu instrumentalistów, wspartych przez pojedyncze dodatkowe instrumenty (gitara, lira korbowa, flet, harmonia, irish bouzouki) dało zaimprowizowany koncert na dziedzińcu zamkowym (zdjęcie powyżej). Wrażenie było nie z tej Ziemi.
Oczywiście podobnie jak w poprzednie dni, tak i w niedziele sporo muzykowano na własną rękę. Zwykli ludzie przychodzili ze swoimi instrumentami, łączyli swoje siły z innymi amatorami, często również z członkami zespołów występujących na festiwalu. Zabawa muzyką nie znała żadnych granic. Nie zapomnieliśmy i o scenach głównych, bo one też tętniły życiem. My chcieliśmy koniecznie posłuchać jak na żywo zaprezentuje się formacja Whiskey & Women. Młode dziewczyny zagrały taki cajun, że nie można było się przy tej muzyce nie bawić. Do tego doszło kilka celtyckich nutek. Generalnie był to idealny koncert na niedzielne popołudnie.
Ciekawie wyszło również norwesko-szwedzkie spotkanie muzyczne, czyli duet Erik Rydvall (nyckelharpa) i Olav Luksengård Mjelva (hardingfela). Norweskie skrzypce, pochodzące prawdopodobnie z okolic Hardanger, w rękach doświadczonego muzyka zabrzmiały niezwykle interesująco. Na tyle ciekawie, że nowiutki album duetu, Isbrytaren, powędrował z nami o domu.
Stockholm Folk Festival, to były trzy dni wypełnione po brzegi atrakcjami, z których wielu nie udało nam się zobaczyć. Jednak można stwierdzić, że rację miał Tomas Ledin, kiedy stwierdził, że wprawdzie organizatorzy dopiero się uczą, jak powinien ten festiwal wyglądać (w końcu to dopiero druga edycja), jednak kiedy ogląda to, co się dzieje dookoła, jest przekonany, że są już blisko. Warto zauważyć, że w głosie szefa festiwalu nie było ani śladu pychy. To po prostu świetnie zorganizowana impreza, która może stać się ciekawym punktem programu dla letnich wojaży, również z Polski. Niedaleko pałacu jest przystanek metra, a z lotniska Arlanda jeździ tam bezpośredni autobus, dotarcie na miejsce nie jest więc trudne. W tym roku zorganizowano pole namiotowe, jednak nie wiemy jak wyglądały koszty rozbicia się w tym miejscu. Za dwudniowy bilet (trzeci dzień gratis) płaci się 500 koron (ok. 250 złotych). Ani to mało, ani dużo, biorąc pod uwagę liczbę atrakcji na miejscu.
Na zakończenie chcielibyśmy podziękować Christinie Glaeser, która opiekowała się mediami i z którą łatwo można było nawiązać kontakt przed, po i w trakcie festiwalu. Tack så mycket, Christina!
Od redakcji: Trzy relacje, z trzech dni Stockholm Folk Festival przygotowali dla nas Monika Samsel-Chojnacka oraz Rafał Chojnacki. Wielkie wam za to podziękowania! Przyłączamy się też do podziękowań dla Christiny
Stockholm Folk Festival, 9-11.08.2013, Sztokholm, Szwecja