Po Bieszczadzkich Aniołach pozostał kurz wzbity w powietrze trzepotem skrzydeł. Całość się jakby rozsypała ale grupa zapaleńców nadal chciała działać i zrobiła pierwszy w tym roku Rozsypaniec, czyli Bieszczadzkie Spotkania ze Sztuką.
Wsiadłem po pracy w auto i jadąc ze Śląska, całkiem szybko, dotarłem do Dołżycy, aby tam usłyszeć jeszcze ostatnich wykonawców piątkowego koncertu zatytułowanego "W piątek 13-tego czyli poezja dobra na pecha". Na scenie właśnie Robert Kasprzycki solo odśpiewywał swoje wersje amerykańskich coverów. Jakoś mnie nie przekonał. Po nim wystąpiła, pięknie śpiewająca Jola Sip z zespołem, znana z Lubelskiej Federacji Bardów. Dobry warsztat wokalny, bogate instrumentarium a muzycy wyborni. Zacząłem podrygiwać i podśpiewywać partie co nieco jazzowe w brzmieniu, ale czy na pewno powinny one tam brzmieć? Powoli koncert zmierzał ku końcowi, ludzie zaczęli się oddalać i tak zakończył się mój pierwszy dzień Rozsypańca.
Drugi dzień zapowiadał się szczególnie interesująco - koncert folkowy pt. "Muzyczna Wieża Babel", prowadzony przez Wojciecha Ossowskiego, zgromadził kilku znanych już wykonawców. Zmiana miejsca na Wetlinę-Hotel Górski sygnalizowała, że będzie to „mega” impreza. Teren przygotowany z pomysłem. Na wzniesieniach rozmieszczono stoiska z wyrobami różnej maści, od świecidełek po tkaniny, miecze i aniołki, do piwa i kaszanki włącznie. Warto dodać, że gastronomię zapewnił prawie w całości Hotel Górski, co nieco uporządkowało teren przy tego typu imprezach. Do 16.00 folk w postaci bibelotów i piwa musiał mi wystarczyć. Jeszcze nawet 1/3 widowni nie dotarła na miejsce, gdy rozpoczął się koncert! Wojciech Ossowski zapowiedział pierwszych wykonawców. Kapela na Dobry Dzień zagrała na wschodnią nutę, kreśląc jakby styl tego wieczoru. Dalej Klezmaholics - połączenie dźwięków i rytmów klezmersko-cygańskich z nieco rockową nutką. Tu można by odczuć trend koncertu, powoli zmierzający do podrygiwania na 2 lub sporadycznie na 5 i 7 ale... Po nich pojawiła się, i dla mnie i dla sporej już publiczności, swoista świeżość. Zespół prawdziwy na scenie, pełen żywiołu i energii. Siostry śpiewające i grające na flecie i klawiszach, do tego mandolina, gitara, gitara basowa i to, co ujęło chyba wszystkich. Na samej krawędzi sceny, pośrodku, niczym frontman, rozebrany od pasa w górę ale w rękawiczkach, człowiek grający na djembe. I to jak! Rytmy jakie wygrywał z wprawą i dbałością o dynamikę, a także sposób w jaki to robił, przypominający Kozaka walącego w tarabany, zachęcającego do walki swoich ziomków, poderwał całą publiczność. W rezultacie AtmAsfera z Kijowa, bo o Niej mowa, nie mogła szybko zejść ze sceny. Wojciech Ossowski bardzo chciał utrzymać ramy czasowe koncertu ale nic z tego. Widownia była bezlitosna. O ile dobrze pamiętam wywalczyła cztery bisy. Warto dodać, że cały zespół był perfekcyjnie przygotowany. Z wielkim szacunkiem podszedł do swoich gości i gospodarzy zarazem. Każdy z nich coś mówił ze sceny po polsku w czasie trwania koncertu i brzmiało to całkiem sensownie w porównaniu do innych prób tego typu, których kiedyś słuchałem. Jedyne potknięcie Atmasfery to przywiezienie na Rozsypańca… 33 egzemplarzy swojej płyty (sic!), która dosłownie została rozszarpana przez tłum fanów.
Uff... uspokoiło się. Na scenę po długich przygotowaniach wszedł Osjan i… W porównaniu do poprzedniego wykonawcy Osjan zagrał subtelne dźwięki na 1/3 głośności co, w połączeniu ze spadającą temperaturą i gwieździstym niebem nad głowami, dało efekt przeniesienia się do zupełnie innej krainy lub właśnie odkrycie innej natury Bieszczadów, w których ów festiwal się odbywał. Już dawno nie słyszałem jak taka delikatna muzyka tak głęboko wgryzła się w tak dużą grupę publiczności.
Dość długie przerwy pomiędzy koncertami na dużej scenie były trudne do przetrwania. Po kolejnej z nich pojawił się Beltaine. Znam już nową płytę zespołu i podziwiam brzmienie i moc dźwięku wydobywanego z instrumentów. Chociaż przyznać muszę, że pamiętam trochę ich mniej rockowy styl i ciut mniej perkusji co mnie osobiście podoba się bardziej. Ładna gra świateł dodawała większej magii płynącym dźwiękom. W porównaniu do Osjana, który grał prawie w ciemnościach, Beltaine wydawał się jak statek kosmiczny dokonujący właśnie inwazji.
Wieczór folkowy zakończył występ góralskiego zespołu Siklawa, co zrozumiałe. Jak na mój gust już za bardzo osadzonego w tym często słyszalnym góral-disco-polo. Zbyt wiele w tym graniu prostego rytmu a za mało tej naszej folkowej nuty. Miejmy nadzieję, że tradycyjne basy nie zostaną w pełni wyparte przez perkusję i automaty.
Podsumowanie wyszło dość korzystnie. Oczywiście to nie był jeszcze koniec Rozsypańca. W programie jeszcze był niedzielny koncert w cerkwi w Łopience i dalsza część różnego rodzaju warsztatów, ale mnie pora była już wracać do domu więc widziałem jedynie tę, bardziej folkową jego część. Organizacja dobra i widać było na przykładzie Rozsypańca, że im bardziej ludzie zaangażowani są w to co robią, tym lepiej sobie radzą. Sama formuła imprezy dość ryzykowna, bo odchodzi od „tych” Bieszczadzkich Aniołów, do których przez 9 lat przyzwyczajono publiczność, odwiedzającą 15 sierpnia Bieszczady, ale trzymam kciuki. Ufam, że utrzymana zostanie część folkowa festiwalu i daję pod rozwagę zestaw wykonawców koncertu poetyckiego.
Dziękujemy Przemkowi za udostępnienie zdjęć do artykułu. Więcej zdjęć autorstwa Przemka Leśniewskiego z koncertu "Muzyczna Wieża Babel" znajdziecie w galerii Rozsypańca.