Będąc na urlopie w Beskidzie Żywieckim nie omieszkałem obejrzeć i posłuchać lokalnej twórczości ludowej. Tak się złożyło, że jedna z mych wędrówek kończyła się popołudniem 11 sierpnia w Rajczy, gdzie trwały "Wawrzyńcowe Jarmarki". Załapałem się na część pikniku, łącznie z występem lokalnego zespołu pieśni i tańca Ziemia Rajczańska. Grupie towarzyszył na żywo zespół Zdrowie Korzenie grający, siłą rzeczy, na ludowo i pod tancerzy. W składzie, oprócz typowego instrumentarium kapeli ludowej, był także akordeon i tzw. diabelskie skrzypce. Przekrój wiekowy grupy "od lat 5 do 105". Istotna w tym przypadku była radość gry oraz bardzo udana próba prezentacji folkloru z Rajczy i okolic - w tym także lokalnych wersji znanych góralskich melodii.
W Rajczy lokalna społeczność najgoręcej przyjęła właśnie swój zespół, mimo, że występowały tu bardzo różne grupy (od hip-hopu po kapele rockowe). Jasnym jest, że swój swego w takim przypadku przyjmie najlepiej, że żony, mamy, bracia, siostry, babcie, dziadkowie, ojcowie najbardziej oklaskiwać będą swoich bliskich - i słusznie. Tak było w Rajczy, tak jest na wielu tego typu imprezach nie tylko w Beskidach. Widok starszych pań tańczących z uśmiechem na twarzy do swojskich nut, sympatycznego podchmielonego staruszka, pokrzykującego przyjaźnie do zespołu, młodziaków oklaskujących kolegów i koleżanki z zespołu był bardzo pozytywny i budujący.
Z drugiej strony ludzie z zespołu, zwłaszcza młodzi, po występie szybko przebrali się w ciuchy codzienne (z wyjątkiem dosłownie jednej wykonawczyni) i przestali być dla "nieswoich" dostrzegalni wśród publiczności. Szkoda... Czy to jest wstyd przed swojskim?
Kilka dni po wizycie w Rajczy przeglądałem prasę lokalną i w poczytnym periodyku "Kronika Beskidzka" znalazłem wyniki internetowej ankiety, w której pytanie brzmiało: "Czy bierzesz udział w Tygodniu Kultury Beskidzkiej" (impreza ma miejsce nie tylko w Wiśle ale także w wielu okolicznych miejscowościach). Ponad 80% respondentów odpowiedziało "nie"!
Dlaczego nie przyznajemy się oficjalnie do tego, że lubimy takie klimaty, mimo, że wielu z tych "wstydzących się" świetnie bawi się na imprezach?
Inny aspekt sprawy
Nie tak dawno w Czeremsze miała miejsce kolejna już konferencja na temat kondycji folku i jego szans na rynku muzycznym. Podobne odbywają się podczas różnych festiwali folkowych. Antropolodzy, muzycy, etnografowie i inni wymieniają myśli, dyskutują, sprzeczają się lub nie ze sobą - a życie toczy się swoimi torami. Z jednej strony "mądre głowy folku" biadolą że nie ma promocji, że nikt nie słucha tej muzyki, że kultura ludowa leży i kwiczy, że panuje dominacja discopolo. Z drugiej nikogo z "mądrych" głów na takich imprezach jak jarmarki, festyny ludowe, jakoś nie widuję, są za to tacy wariaci jak ja. Przez to nie są w stanie zauważyć, że na ogromnej liczbie festynów ludowych występuje cała masa lokalnych zespołów pieśni i tańca, które przez folkowców czy folklorystów często źle, lub bardzo źle są odbierane - prawie na równi z "discopolo". Tymczasem lokalna społeczność najwyraźniej potrzebuje tego, a i wiele młodych osób ma dzięki takim zespołom sensowne zajęcie i nierzadko jest to dla nich pierwszy krok w stronę etnoświata.
"Najbardziej mi żal kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków, pierzastych kogucików, baloników na druciku..." - póki jeszcze takie jarmarki są, uczestniczmy w nich bez poczucia "obciachu" - bo obciachu w tym nie ma.
Obciachem są natomiast seryjne chińskie pamiątki z napisem: Zakopane, Tatry, Beskidy, Ustka...
Na szczęście po okresie dominacji na jarmarkach plastikowej chińszczyzny, na stoiskach z "dobrem wszelakiem" znów powoli pojawiają się lokalne wyroby (np. miodunki śląskie, oscypki, czeskie wypieki cukiernicze, rzeźby ludowe).
"Wawrzyńcowe Jarmarki", 11.08.2012, Amfiteatr, Rajcza