Dwudniowa impreza plenerowa ożywiła stołeczne Krakowskie Przedmieście. Kramy tuż przy skwerze Hoovera, z węgierskimi specyjałami od wina, przez kuchnię, wyroby rzemieślnicze po wydawnictwa kusiły bogactwem, choć najtaniej nie było. Na scenie dwudniowa przekładanka setów muzycznych trzech styli, które opierały się o folk.
Piroska to nasza rodzima (z Poznania) grupa taneczna, która uświetniała pokazami tańców węgierskich przerwy między graniem na żywo.
Zespół Janosiego przeniósł nas w przedwojenne czasy. Tradycyjna węgierska nuta jako żywo przypominała klimaty, o których słyszałem z opowieści dziadka i pradziadka... Swoją drogą węgierskie zespoły muzyki tradycyjnej, które były i są zapraszane na występy do Polski przez Węgierski Instytut Kultury, zawsze trzymały wysoki poziom wykonawczy. Nic się nie zmieniło. Janosi Egyuttes przycinali nie tylko czardasze (a także csangó) z iście thrashową energią, wnosząc dużo ciepła do chłodnawej już, jesiennej aury.
Hip-hopowcy z grupy Solid Galeri tchnęli nowoczesnością natomiast kropką nad i oraz wisienką na torcie były sety budapesztańskiej formacji Tárkány Művek.
Grupa łączy ze sobą klimaty folkloru miejskiego z lat przedwojennych z ludową muzyką węgierską, połączoną z etno-jazzem i elementami rocka. Młodziutka i utalentowana wokalistka Julianna Paár, obdarzona wspaniałym głosem, doskonale oddała klimat miejskiego chanson. Z drugiej strony nie było to brzmienie stricte retro, to było nowe tchnienie i nowe spojrzenie na ten rodzaj folku.
Podobnie, jak bukaresztańskie tanga, na Węgrzech tego typu pieśni oparte były na luźnej tematyce damsko-męskiej. W wykonaniu Tárkány Művek nabrały nowego oblicza, pasującego do dzisiejszych czasów. Były po prostu przepięknie zaśpiewane przez folkową wokalistkę. W jej wykonaniu takie szlagiery jak "Csiririp" czy "Úgy szeretlek" zabrzmiały bardzo świeżo i przekonująco.
Czekam już z niecierpliwością na edycję wiosenną "Kawalkady".