Janusz Prusinowski grał przez lata swoje mazurki i oberki i co? I nic. Mało kto o nim słyszał, a media starannie go omijały. Ostatnio, w prywatnej rozmowie wyraził żal, że nie ma tej muzyki w mediach i zadumaliśmy się nad tym faktem.
Nie wiedziałem jednak, że Janusz tak szybko się uczy i, że pozostając tradycjonalistą z jednej, stał się awangardą w innej dziedzinie. Chodzi mi o PR. Skoro nie da się zainteresować problemami muzyki tradycyjnej poprzez samą grę, chlapnął w wywiadzie prasowym niesamowicie kontrowersyjne tezy i już – Program II Polskiego Radia poświęcił temu dwie godziny na antenie, organizując dyskusję. Brawo Janusz! To był strzał w dziesiątkę.
Tylko, że akurat Program II, z – niech policzę – serią płyt „Muzyka Źródeł”; dokumentacją sztuki twórców ludowych (i w Kazimierzu nad Wisłą i w ich rodzinnych wioskach), akcji wieloletniej, ba rozpisanej na dekady; festiwalem Nowa Tradycja i Radiowym Centrum Kultury Ludowej i z magazynem „Źródła”, to akurat ostatni Program, który mógłby być posądzany o brak muzyki tradycyjnej w ofercie. Ale zawsze dodatkowe dwie godziny zastanawiania się nad tematem to jednak coś… Szkoda, że nie zostałem zaproszony do studia (a może i lepiej, bo nie pojechałbym wtedy na Mikołajki), bo pochwaliłbym Janusza za bezkompromisowość.
Konflikt między folkiem a ruchem muzyki restaurowanej istnieje i chwała ci Januszu za odwagę, że głośno o tym powiedziałeś. Konflikt istnieje i jest to jak najbardziej naturalne. Odwoływanie się, by nie określać się źle, oceniając innych, jest apelem w próżnię. Na samym początku wspomnianej audycji Maria Baliszewska (osoba-instytucja) powiedziała, że dawniej prace jakie podejmowała jej redakcja stały w jakiejś opozycji do tego, co prezentowały zespoły pieśni i tańca. Rozumiem panią Marię bez słów, bo i moje dzieciństwo upłynęło w latach, gdy folklor był zmorą.
Cały ruch folkowy wyrósł poniekąd z niezgody na to zjawisko. Zespoły takie jak Kwartet Jorgi, Varsovia Manta (wbrew pozorom), jeździły po wsiach i zbierały muzykę czy techniki gry na instrumentach od autentycznych twórców. Studiowały Kolberga czy zbiory IS PAN. Co robiła Orkiestra św. Mikołaja? To samo. Tyle, że w latach 80-90. To były zupełnie inne lata i inna rzeczywistość. Nie było wówczas drogi na skróty. No, owszem, była – znalazł ją prof. Bieńkowski, ale mimo to, to od andyjskich rzeczy zaczynał Piotr Zgorzelski z Domu Tańca, a Michał Żak z zespołu Janusza grywał jeszcze niedawno bretońskie rzeczy…
Z Januszem można się wadzić, ale nawet gdybym mu udowodnił, że się myli – nie zmieni to w niczym sytuacji w jakiej jest i polski folk i polska muzyka niemalże autentyczna. Na nieszczęście w ostatnim felietonie w Gadkach z Chatki, Tomek Janas wepchnął wypowiedź Janusza w ciąg wypowiedzi innych autorów – z jakąś dziwną pracą doktorską w wersji do czytania „Między folklorem a folkiem” (między folklorem a folkiem autorka się pogubiła goniąc własne myśli) oraz jakiejś tęgiej głowy z Przekroju… W tym kontekście wygląda to na nagonkę…
Powracam do przerwanego wątku. Konflikt istniał już dawno. Między folkloryzmem socrealistycznym a folkiem, a teraz między folkiem a pseudo-ludowizną (to nie jest pejoratywny termin). Dlaczego? Bo przedmiotem sporu są rzeczy dla folkowców i dla ludowców święte. O rzeczy istotne toczy się boje i ja je będę toczył z Januszem, którego osobiście lubię i cenię, bo nasze spory dotyczą czegoś, dla czego obaj żyjemy. Z kim ma się kłócić jak nie ze mną? Alternatywa – albo naśladowcy, albo obojętni…
Najbardziej cieszy mnie fakt, że podczas tej podróży w czasie, pod prąd, nikt nigdy nie myślał, co będzie, jak dopłyną. No i dopłynęli. Tradycja odrestaurowana, ale nie bardzo pasuje do rzeczywistości. Stąd też i problemy, kto jest autentyczny, a kto ludowy, a kto wiejski. Rozumiem frustrację Janusza. Na WOMEXie odniósł sukces. Efekt – granie po świecie, ale w kraju duża niechęć. Kapela ze Wsi Warszawa borykała się z tym przez lata.
Goście w studiu znaleźli receptę – więcej pieniędzy na poparcie. Sorki, ale nie sądzę, by to była dobra droga. To są protezy. Ten ruch, jeżeli czegoś potrzebuje to spokoju i czasu. Jeden z gości w studiu stwierdził, że Dom Tańca dorobił się własnej publiczności. Będzie jej coraz więcej. Warunek? Nie traktowanie tej sztuki jak inwalidy, któremu trzeba na gwałt respiratora. Nie ma w mediach takiej sztuki? Program II jest ideałem medialnego patrona. Patrzę na to nieco z boku, bo nie jest to mój faworyt (ruch neotradycyjny), ale jakie środowisko nie wzięłoby w ciemno audycji codziennej „Źródła”, Nowej Tradycji, licznych koncertów, pomocy w wyjazdach (koncerty EBU, festiwale)? Wiem, że niecierpliwość zżera, ale poczekajcie ortodoksi i dajcie sobie szansę.
I jeszcze na koniec...
Długa droga jaką folk w Polsce przeszedł od Osjana, przez twórców z kręgu legendarnych spotkań Folk Blues Meeting, poprzez Kwartet Jorgi, Varsovię Mantę, Open Folk, Orkiestrę św. Mikołaja, Chudobę..., Kapelę ze Wsi Warszawa, to historia barwna i niełatwa. Ale, to właśnie oni przywrócili zainteresowanie polskim folklorem. Nikt nikogo nie okradał i nie przywłaszczał sobie niczyjej kultury.
PS. O Grzegorzu z Ciechowa krótka wzmianka. Zapewne nikt się nie domyśla, skąd te a nie inne melodie na albumie. Wybierała je z radiowego archiwum etnomuzykolog Elżbieta Strzelecka.
PS2. Piszę teraz książkę dotyczącą historii polskiego folku. W ramach przygotowań przeczytałem chyba wszystko, co ukazało się na temat Mazowsza i Sygietynskich. Nie jestem taki pewien, że dziś oceniałbym ten ruch tak negatywnie. Podobnie z najbardziej obciachowym wykonawcą lat mych młodych, Mieczysławem Foggiem, którego teraz często słucham i dla którego mam wielki szacunek.