Oba zespoły kontynuują brzmienie i myśl nieistniejącej od śmierci Gabriela "Negru" Mafy formacji Negura Bunget. O ile Sur Austru założyli muzycy, którzy byli w ostatnim składzie NB, tak Dordeduh tworzą ci, którzy Negurę współtworzyli na początku jej istnienia. Ma to wpływ na brzmienie - co prawda obie muzyczne drogi są sobie bliskie i utrzymane w szeroko rozumianym folk/pagan metalu, to jednak nie są identyczne. Faktem jest, że drugi album jest bardzo ważny w historii każdego zespołu, chociażby dlatego, że po sukcesie debiutu należy "wziąć na klatę" kontynuację rozpoczętej drogi. Tibor Kati dał sobie na to jeden rok i wyszło znakomicie, Edmond "Hupogrammos" - aż dziewięć. Ale warto było poczekać!
Zacznijmy chronologicznie: Sur Austru i "Obârșie" (premiera: 12.02.2021)
Początek albumu, okraszony karpackimi cymbałami przechodzi w płynący, pełne nostalgicznych dźwięków, folk/blackowe brzmienie, bardzo charakterystyczne dla Rumunii. „Cel din Urmă”, utwór rozpoczynający drugą płytę Sur Austru, mimo że mentalnie jest bliski Końca, to jest dopiero początkiem drugiego studyjnego krążka kontynuatorów dzieła Negury.
To trzynastominutowe, pełne zmian nastroju, wędrówki między (nie tylko) muzycznymi światami są swoistą wizytówką albumu „Obârșie”. Tu nie ma przesadnej ściany dźwięku – za to element etniczny, charakterystyczny dla rumuńskiego grania metalowego, jest niezwykle silny i znakomicie wyeksponowany w brzmieniu… Kolejna, monumentalna „Taina” przenosi w zagadkowy świat ukrywający się w leśnych mgłach nie tylko legendarnego Hoia Baciu. To muzyczne przeplatanie się legend, wierzeń, smutku, tradycji, duchowego powrotu do korzeni jest niesione znakomicie rozbudowanymi kompozycjami muzycznymi. Tu szept konkuruje z growlem, tu pasterskie flety prowadzą dialog z gitarowymi riffami jak równy z równym! „Codru Mama” to instrumentalna podróż w czasie, a jednocześnie przepiękna fuzja karpackiego brzmienia tradycyjnego i neofolku, przechodząca w „Cant adânc” i blackowo-riffowej podróży wśród gór po poetyckie melorecytacje. „Caloianul” to transowe, wręcz szamańskie uniesienie, gdzie Sur Austru muzycznie sięga po wszystko to, co stanowi niepodrabialne brzmienie dackiego grania progresywnego – tu zespół po mistrzowsku sięga nie tylko do pogańskiej tradycji, ale też do całego spectrum progresywnego rocka rumuńskiego. Album kończy dwuczęściowa opowieść „Ucenicii din Hârtop” (I – progresywno-folkowa, II – mroczno- blackmetalowa), która jest kwintesencją muzycznej kontunuacji dzieła Gabriela Negru Mafy przez Tibora Kati i jego załogę. Bardzo byłem ciekaw drugiego albumu Sur Austru po pierwszym, bardzo udanym „Meteahna Timpulor” wydanym w 2019 i „ Obârșie” utwierdził mnie w przekonaniu, że Sur Austru robi dobrą, a wręcz znakomitą robotę! Progresywne brzmienie ale surowość riffów, nastrojowo łagodny folk pasterski, ale i mroczne, transowe archaiczne brzmienie, poetyckie teksty oraz surowość praw przyrody – to wszystko wirujące ze sobą w zgodnym rytmie. To swoiste przeciwności - ale stanowiące nierozerwalną całość!
(Nie tylko) majowe granie - Dordeduh i "Har" (14.05.2021)
Hupogrammos i Sol Faur to muzycy, którzy w zamierzchłych czasach współtworzyli formację Negură Bunget. Dziś Dordeduh bliższy jest brzmieniowo do tego, co NB grała dawno temu, dzięki temu „Har” jest inną muzyczną drogą niż „Obârșie” Sur Austru, a dzięki temu Rumunia ma dwa znakomite zespoły, które "trzymają gardę" nad dacką twarzą folk-blackmetalu. „Har” rozpoczyna się utworem „Timpul întâilor”, gdzie krzyżuje się surowy blackmetal, progresywny rock, charaktetystyczne dla dawnej NB, „piórkowane” riffy i śpiew przypominający transowych mnichów z kamiennych monastyrów. Kolejny kawałek, „În viliştea uitării” to fuzja rodem z… Pink Floydów z surowym bleczurem, kojarzącym się np. z ukraińskim Drudkh i tego typu ścianą dźwięku i nostalgii, generowaną gitarowo i wokalnie. I dobrze – Dordeduh czyni to znakomicie! „Descant” sięga po brzmienia silnie orientalne, kłaniając się temu, że Kraj Daków leży na skrzyżowaniu kulturowym Europy i Bliskiego Wschodu, ale jednocześnie jest to znakomita fuzja tradycyjnego bleczura z etno-metalowym sznytem, cały czas utrzymana w klimatach charakterystycznych dla sceny rumuńskiej! Wszak Dordeduh to mistrzowie nastroju, co jeszcze bardziej podreśla kolejny na płycie „Calea magilor”. Tutaj wracamy do szamańskiego transu, mantrycznej melorecytacji (lekko growlującej) i podniosłego nastroju – mędrcom należy się pokłon i Dordeduh go muzycznie wykonuje. „Vraci de Nord” to kolejny, nieoczywisty, kraut-rockowo-progmetalowo-symfoniczny i jednocześnie blackowy puls, o smutnej wymowie – ale jednocześnie będący nawiązaniem do staroskandynwskich sag. „Desferecat” to brzmieniowy powrót do dawnego grania – prostego, riffowego, growlowo-zaśpiewno-melorecytującego, aż po elektroniczne przestrzenie, ze stylizowanym na archaiczny rytm brzmieniem perkusji. Ta prostota jest tu oczywiście pozorna, cały utwór to niezwykle dogłębnie przemyślany kawałek i świetne sterowanie nastrojami – od błogości po gniew. To swoiste katharsis dźwiękowe, które przygotowuje do kolejnego utworu - „De neam vergur”. A to już jest rock progresywny pełną gębą, który niepostrzeżenie przechodzi w deathmetalowo-symfoniczno-poetycką podróż. „Har” kończy ambientowo-podniosły instrumental „Vaznesit”, który kojarzy się z przejściem w zaświaty, ale jednocześnie do wyższego stanu świadomości. Dordeduh kazał na nową płytę czekać aż 9 lat… Warto było! Dodam, że dla znających język rumuński brzmienie płyty znakomicie otworzy się jeszcze bardziej po zrozumieniu tekstów.
Wywiad z Edmondem Hupogrammosem Karbanem.
Oba albumy wniosły do rumuńskiego black/folkmetalu nową jakość i są bardzo charakterystyczne dla tamtejszej sceny. I choć to mimo wszystko różne drogi muzyczne, to obie wzajemnie się, na odległość się uzupełniają. I kontynuują tradycję karpackiego grania metalowego...