Pisząc historię polskiego folku, podzieliłem lata powojenne na dekady. Po dominacji w latach 70. muzyki socrealistycznej narodził się Osjan. Po nim przyszła epoka Kwartetu Jorgi, lata 90 należały do Orkiestry Św. Mikołaja, a następna dekada do Kapeli ze Wsi Warszawa.
Każdy z tych zespołów zawdzięczał coś poprzednikom. Osjan wziął się z niezgody na propagandową sztukę swojską i odleciał w kierunku artystycznej niepodległości. Jorgi już konsekwentnie kroczyli wytyczoną przez Osjana ścieżką, penetrując odległe nam światy i odkrywając barwne Bałkany i Północ. Instrumentalnie, z wiodącym fletem, gitarą nawiązywali do doświadczeń poprzedników. Jorgi w miarę rozwoju wypadków zbliżali się do rodzimej kultury, ba Maciej Rychły zostanie później wybitnym badaczem zwłaszcza tej wielkopolskiej. Ta tendencja sprawi, że „Wschód”, Karpaty i swojska nuta ulepią Orkiestrę Św. Mikołaja. Ta również doczekała się licznych klonów, artystycznie nawet udanych i wyznaczyła kierunek poszukiwań na całą dekadę. Bez Orkiestry nie byłoby chyba Kapeli ze Wsi Warszawa. Jako pierwsza przebiła się do świadomości melomanów na całym świecie. Wychodziła ze swojskiego podwórka, ale wzbogaciła swą sztukę o najnowsze trendy.
Przyszło nowe millenium i zastanawiam się, ale chyba czas to głośno powiedzieć, że kolejnym rozdziałem w tej historii stała się działalność Janusza Prusinowskiego. Nie byłem wielkim fanem jego początków, naśladownictwa, pietyzmu w ODTWARZANIU, ale i on przeszedł wielką przemianę i dziś jest to nie rekonstruktor, a artysta. Podobnie, jak w przypadku szacownych poprzedników dochował się licznego zastępu akolitów. Festiwal Wszystkie Mazurki Świata, coraz liczniejsze potańcówki… Tak, zdecydowanie, pierwsza dekada należy do Prusinowskiego, ale powoli obserwuję, jak oswojona w ten sposób muzyka, przywrócona w charakterze użytkowym, zaakceptowana, czeka na dalszy ciąg i chyba niebawem on nastąpi. Jakieś znaki?
Z jednej strony polski folklor rozpływa się w eksperymentach. Artyści zaczynają szukać własnego języka, środków wyrazu, ekspresji. Płyty takie, jak te zgłoszone np. w tym roku do zabawy w „Folkowy Fonogram Roku” mogą to zjawisko unaocznić. Powoli ruch „mazurkowy” krzepnie, powszednieje i … traci impet (nie, nie chodzi tu o produkcję – o ilość ludzi na potańcach, a o wydarzenia artystyczne).
Z drugiej zaś strony, skoro autentyzm, to folk, będąc muzyką miejską zaczyna przypominać sobie o swoich własnych korzeniach, a nie o imporcie ze wsi i zaczynają powstawać formacje miejskie. Orkiestra Sentymentalna, Big Band Młynarskiego, odkrywanie Grzesiuka i liczne reinterpretacje szemranego repertuaru z Hańbą na czele. Nie widzę tu świętej wojny miastowych z wieśniakami, ot raczej naturalną kolej rzeczy. Jedno z drugiego wypływa i czerpie – dokładnie tak, jak w przypadku Jorgów, Orkiestry, Kapeli…
Czy mam rację i czy owa retrospektywa okaże się na tyle dominująca, by stworzyć kolejną muzyczną epokę?