Od Gór...
Po udanej próbie croundfoundingu i licznym wsparciu fanów, folkmetalowa formacja Othalan ujawniła światu swój debiutancki krążek, zatytułowany "Po krańce gór".
Przypomnijmy zapowiedź, która ukazała się już pod koniec zeszłego roku:
Długo nad nią pracowaliśmy - i tak, zależało nam na tym, żeby płyta była melodyjna, a także na tym, aby nie była ukierunkowana wyłącznie na typowego "folkmetalowca". To zresztą nie jest ciężki metal, jest też trochę ballad. Nie ukrywam, że inspirowanych również osobistymi doświadczeniami i osobami z mojego otoczenia. Na przykład utwór "Kołysanka bałtycka" nawiązuje do postaci mojego ukochanego, nieżyjącego już dziadka, który był artystą i żeglarzem - powiedziała w rozmowie z nami Agnieszka Suchy, wokalistka Othalan.
W rzeczy samej, od pierwszych dźwięków album Othalanów pozytywnie zaskakuje. Śląsko-góralska formacja postawiła na zaczarowanie słuchacza przyjemną nostalgią o szeroko rozbudowanej poetyce i duchowości. Inne utwory mają charakter np. modlitw do słowiańskich bogów, choć w formie nieoczywistej. Nie brakuje tu też muzycznych przestrzeni, sięgających od oldschoolowo-rockowego aż po progresywne granie, kojarzących się, i bardzo słusznie, z górskim majestatem, porannymi mgłami rozciągającymi się na czubkach drzew porastających zalesione stoki i wieczornymi zorzami… Othalan oprócz typowego, metalowego instrumentarium (z bardzo dobrze dopracowanym brzmieniem i świetnymi gitarowymi solóweczkami) tworzy swój klimat na lirze korbowej, moraharfie, oboju i flecie poprzecznym - co znakomicie ufolkawia ten materiał i jest jego "kropką nad i". Rozpatrując całościowo - "Po krańce gór" to bardzo dobre proporcje między klimatem folkmetalowym, folkowym, baśniowo-nastrojowym, rodzimowierczym i rodzimokulturowym. Już w tej chwili na pewno jest to jedna z ciekawszych płyt z szeroko rozumianego folku, wydanych w Polsce w 2017 roku.
... do Nizin.
Drugi album Leśnego Licha przynosi z sobą rozbudowaną brzmieniowo kontynuację debiutanckiego krążka wydanego w 2016 roku. I choć zespół jest już, od lat, zdeklarowaną formacją folkmetalową, to na krążku słychać wyraźne echa lub wpływy także z innych nurtów muzycznych. To dobrze! W "Żółtych kwiatach", których energia bazuje na żywszych melodyjnych riffach, słychać także elementy gothic metalu, gothic rocka, power metalu a nawet zimnej fali. Quasi-operowe, żeńskie głosy (mogące kojarzyć się z się z manierą wokalną Pauliny z nieistniejącego już Delight czy wręcz wokalistek z san salwadorskiego Earendill) dobrze współgrają z gitarami, operującymi muzycznie po granicy melodyjnego metalu i odlschoolowego melodyjnego punkrocka w typie The Ramones. Dochodzą tu jeszcze, ocierające się o elektronikę, riffy mogące kojarzyć się z kultowym albumem "Nowa Aleksandria" Siekiery. Do tego wszystkiego folkmetalowy duch "Żółtych kwiatów" łączy się też ze sporą dawką korzennej, blackmetalowej surowości, choć, rzecz jasna, dosć głęboko ukrytej (vide: "Nadchodzi zima") gdzie riffy i wstawki neofolkowe oscylują "bleczursko". Porządnie zrobione nagrania procentują – muzyka zarejestrowana na dobrym sprzęcie daje efekt "jest moc". Głosy prowadzone tak, że tekst jest doskonale rozumiany stanowią "kropkę nad i" drugiego krążka Leśnego Licha. Od lat powtarzam, że w twórczości zespołów metalowych to właśnie drugi album jest tym najtrudniejszym do nagrania, bo po udanym debiucie trzeba utrzymać moc i nie popaść w rutynę. Mam wrażenie, że Leśne Licho dało radę. Rytmika i klimat są zbliżone do poprzedniej płyty ale solidność produkcji jest progresem. I nie zabrakło też szczypty nostalgii balladowej, choć zupełnie innej niż u Othalanów. "Żółte kwiaty" to taki trochę rodzimy "Ride The Lightning".
Othalan "Po krańce gór" & Leśne Licho "Żółte kwiaty"