Theodor Bastard to jedna z legend szeroko rozumianego neofolku. Niedawno wydali znakomity krążek "Oikoumene" i właśnie krążą po Europie promując go. Do Warszawy dotarli 22 sierpnia i ta data znana była już dużo wcześniej, natomiast miejsce koncertu w tym czasie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Pierwotnie miał odbyć się na warszawskiej Woli, potem na Bemowie - finalnie zespół zagościł w zabytkowych murach warszawskiej Pragi.
Ze względu na kameralność klubu Saturator i fakt, że na co dzień odbywają się tu raczej koncerty kapel rockowych (punk, metal etc.) męska część formacji Theodor Bastard dość długo ustawiała się na scenie i próba dźwięku przedłużyła się aż do zmroku. Było to jednak niezwykle ważne dla brzmienia muzyki i naprawdę warto było poczekać! Szczerze mówiąc, gdy dowiedziałem się o ostatecznych przenosinach do praskiego zagłębia klubowego, na ulicy 11 Listopada 22, miałem spore obawy jak to wypadnie. Niemniej pierwsze takty koncertu rozwiały moje wątpliwości.
Od samego początku zespół zagrał i zabrzmiał perfekcyjnie. Tuż przed rozpoczęciem na scenę wkroczyła charyzmatyczna Yana Veva (wcześniej nieobecna w klubie, zastanawialiśmy się ze znajomymi czy w takim razie koncert będzie tylko instrumentalny) i zaczęło się! Przywitali się po angielsku lecz szybko (i bardzo dobrze, że tak się stało) przeszli na rosyjski, co natychmiast zostało pozytywnie podchwycone przez publiczność (głównie stałych bywalców klubu, uzupełnionych o fanów zespołu, w tym Rosjan) a dzięki temu było bardziej swojsko-słowiańsko.
Gitarzysta, podkreślał w czasie koncertu, że sytuacja jest nietypowa i że oni na co dzień grają na otwartych przestrzeniach, w zamkach a tym razem znaleźli się w malutkim i przytulnym, kameralnym klubie więc specjalnie pod to przygotowali setlistę. Przeprosił też za tak długą próbę, która opóźniła koncert. Nie musiał - każdy audiofil na pewno zrozumiał, że to było konieczne... a udało się nagłośnić znakomicie. Przestrzeń ich muzyki została oddana w stu procentach. Swoją drogą Theodor Bastard łączy wiele nurtów, kultur i dźwięków w swojej twórczości - tu doszły jeszcze fuzje przestrzenności muzycznej z miejskim klubem kameralnym - także pod tym względem koncert był wyjątkowy.
Materiał z "Oikoumene", a ściślej łagodniejsze kawałki z tego krążka uzupełnione zostały kilkoma starszymi utworami i pod koniec koncertu zespół spróbował zagrać trochę ostrzej, dodając rockowych czy wręcz metalowych motywów. Dało radę - a i wielki ukłon należał się rosyjskiemu akustykowi. Pojawiły się też utwory z Bałkanów, w tym ciekawie połączone w jeden utwór pieśni serbska i albańska, w której Yana tak wokalizowała, że ciary szły po plecach nieprzewanie... Zabrzmiało też dużo elementów afrykańskich, hinduskich i arabskich a oprócz klimatycznej elektroniki także folkowe instrumentarium - m.in. bardzo ciekawa electro-kalimba, trombita, darabuki i inne perkusjonalia.
Jednak podstawą całości był przepiękny i nostalgiczny głos liderki, która we własnym, wymyślonym języku melorecytowała, śpiewała i wokalizowała przeróżne etniczne motywy, od litewskich sutertinas po macedońskie zaśpiewy. Miałem wrażenie, że to właśnie ten głos jest kręgosłupem, na którym zbudowana jest muzyka Theodor Bastard. Nie ulega wątpliwości - że po mistrzowsku!
Bisowali parokrotnie, mimo późnej pory i zmęczenia - na wyraźne życzenie publiczności, padały nazwy kontkretnyh utworów, w tym tych najstarszych, których zespół dawno już nie grał na żywo - ale zagrali!
Bardzo miłym zaskoczeniem był bardzo pozytywny odbiór rosyjskiego neofolku przez stałą publiczność Saturatora, na samym początku tu i ówdzie słychać było rozmowy na sali ale po pierwszym utworze wszyscy złapali niesamowity klimat i po każdym kolejnym rozlegały się rzęsiste, całkowicie zasłużone brawa.
Był to koncert na wskroś nietypowy - i dla zespołu, i dla miejsca. Udanie stworzyli klimat znany z płyt. Można też było za niewielką cenę nabyć najnowszy krążek a szczęśliwcy załapali się także na poprzednie płyty...
Niestety zaraz po koncercie Yana zniknęła tak niespodziewanie, jak się pojawiła na początku, ale można było porozmawiać z pozostałymi muzykami - bardzo mili ludzie. Miałem, rzadko spotykaną szansę porozmawiania o muzyce po rosyjsku.
Klub Saturator znakomicie sprawdził się jako miejsce, gdzie można grać także i folk, gdzie klimat kultury alternatywnej jest prawdziwy a nie lansiarski, gdzie jest czysto i schludnie i można odprężyć się i zrelaksować.
Theodor Bastard, 22.08.2012, klub Saturator, Warszawa