Dziś znów trochę klimatów, na pierwszy rzut ucha zdecydowanie od siebie odległych, ale jak się dobrze wsłuchać, znajdą się i podobieństwa. Zatem zapraszam w podróż od Gogodzy Ganski z Ukrainy do Dragany Mirković z Serbii.
Biegun "północny"
Zacznijmy zatem od formacji Gogodzy Ganski, która jest kontynuatorką znanej i lubianej swego czasu Perkałaby. Dawno temu, jeszcze podczas cyklu koncertów "Muzyki w Muzeum" w warszawskim "Etnografiku" zagrała ta ostatnia i to bardzo udany gig. Dziś Gogodzy Ganski to jednak trochę inna bajka. "Tytoniowo-piwna" chrypka wokalisty, brzmienia oscylujące między dalekimi echami dixielandu, reggae, miejskim bluesem, miejskim tango, szczyptą punkrocka, odrobiną klezmierki klezmerki, rockabilly, a nawet klimatami rodem z twórczości Włodzimierza Wysockiego (przetransformowanych na dzisiejsze realia muzyczno-społeczne).
Z jednej strony grupa łączy wymienione elementy w zgrabny sposób z motywami rodem z ukraińskiego folku, rocka i prześmiewczo-refleksyjnymi tekstami - z drugiej przy kolejnych odsłuchach krążka miałem coraz bardziej nieodparte wrażenie, że ja już to słyszałem... Dobranotch, 5'Nizza, wczesny Zdob-si-Zdub, Hajdamaky, niektóre kapele serbołużyckie, Gogol Bordello (nota bene "kowerowany" przez GG), kontrowersyjna Ot-Vinta, trochę stary Kult (a bardziej nawet solowe projekty Kazika), projekt Yugoton czy nawet nasz rodzimy Vratch - grają lub grali w dużej mierze podobnie.
Zatem w podsumowaniu krążka "W tuju myt' " Gogodzy Ganski jawi mi się jako kapela przede wszystkim koncertowa - gdzie odkrywczość schodzi na drugi plan, a niezwykle ważny jest przekaz sceniczny i atmosfera gigów, utrzymana w formie prześmiewczo-sarkastycznej. Nagła śmierć lidera GG, Andrija "Fedota" Fedotowa, nadała płycie jeszcze jeden, smutny wymiar...
Biegun "południowy"
Dragana Mirković jest jak wino - im starsza, tym lepsza. W Polsce jest znana nielicznym fanom muzyki bałkańskiej w odmianie turbofolkowo-popowej, w byłej Jugosławii - mimo upływu lat i czasów "tu i teraz" niezmiernie popularna. Album "Od milion jedan" zawiera sporą dawkę brzmień pop-rockowych, ujętych w bałkański sos folkowy.
Są tu i popfolkowe hity radiowe, całkiem sporo zriffowanego gitarowo turbofolka w starym stylu, "sercłamaczowe" ballady, trochę przyjemnej dla ucha, nienachalnej dyskoteki oraz trochę okołoorientalnego brzmienia z elementami, które przewijają się też w czałdze i manele. I sporo tego co w turbofolku najlepsze - charakterystycznego dla Dragany i tamtejszych wokalistek - "pełną piersią" zaśpiewanego prostego tekstu, który w tym wykonaniu powoduje, że "serce rośnie", czyli, mówiąc dzisiejszym slangiem młodzieżowym - jest "epicko".
Do tego to wszystko stanowi swoisty monolit, który wrzucony np. do odtwarzacza w samochodzie umila podróż, a puszczony na "domówce" pcha ludzi do ruszenia w tany. Ta płyta to też, na swój sposób, pełen przekrój twórczości Dragany Mirković z różnych czasów jej działalności muzycznej, ujęty w nowych kawałkach - ale utrzymanych w charakterystycznych brzmieniach. To jest właśnie to, co odróżnia legendarną Draganę Mirković od całej plejady turbofolkowych gwiazd i gwiazdeczek.
A części wspólne?
Oba bieguny tego "muzycznego magnesu", tak od siebie różne, mają części wspólne. Najważniejszą z nich jest folk i jego szerokie ujęcie. Inne - to pochodne tegoż...