Pierwszy dzień festiwalu, czwartek, to jak zwykle koncert "Muzyki Źródeł" oraz laureatów Folkowego Fonogramu Roku. W tym roku na tradycyjnej scenie zapanowała muzyka z Beskidu Żywieckiego. Koncert, który miał duże walory edukacyjne, prowadziła Anna Szewczuk-Czech wspólnie z Przemysławem Fickiem z kapeli Fickowo Pokusa. Usłyszeliśmy autentyczne śpiewy i muzykę z regionu, w którym zachowały się tradycje góralskiego muzykowania. Dopełnieniem były luźne gawędy na temat dawnych zwyczajów i pieśni. Celowały w tym dwie fantastyczne panie - siostry Józefa i Zofia Sordyl z Korbielowa. Swadą nie ustępowała im też autentyczna Kapela Braci Byrtków z Pewli Małej, w składzie: dudy, skrzypce, basy. Bardzo ciekawie o beskidzkich instrumentach, takich jak okaryna, dudy, gajdy, piszczałka opowiadał (i demonstrował ich brzmienie) multiinstrumentalista i nauczyciel, Czesław Węglarz. Panie z zespołu śpiewaczego Żabnickie Gospodynie wprowadziły wesołą atmosferę przyśpiewkami weselnymi. Prawdziwym przebojem okazały się występy heligonistów: Czesława Pawlusa i jego ucznia, 12-letniego Kamila Wiercigrocha. Później dołączył do nich basista, śpiewak i heligonista Kamil Wojtyła i sceną zawładnęło trio. Od nich widzowie dowiedzieli się co oznacza termin "baciarki". Nie będę zdradzać - zachęcam do obejrzenia koncertu na stronie Polskiego Radia. Na koniec wystąpiła też kapela smyczkowa złożona z gości oraz z członków Fickowo Pokusa. Sala była szczelnie wypełniona widzami, zachwyconymi występami, często niemłodych już artystów.
W drugiej części wieczoru wręczono nagrody w konkursie Folkowy Fonogram Roku. Za płytę "Adieu" trofeum odebrał Adam Strug, a za krążek "Nord" - Kapela ze Wsi Warszawa. Ta ostatnia otrzymała również nagrodę słuchaczy-internautów, czyli Wirtualne Gęśle. Uhonorowano również zwycięzców Fonogramu Źródeł.
Nadszedł czas na występy laureatów. Na scenie pojawił się Adam Strug z zespołem, tworząc lekko orientalny klimat, a niektórzy zaczęli nawet tańczyć do chwytliwych, łatwo płynących melodii. Utwory te znajdują się na pierwszej solowej płycie artysty, którą bardzo trudno zaklasyfikować - również ze względu na autorskie, niekiedy pastiszowe teksty i liczne odwołania do twórczości Leśmiana i Zegadłowicza. Warto nadmienić, że artyście towarzyszyło prawie 3/4 składu Janusz Prusinowski Trio, a lider tej ostatniej formacji zagrał na mandolinie, która wraz z sekcją dętą nadawała całości bałkańskiego kolorytu.
Po bisującym Adamie Strugu na scenie zainstalowała się, nagrodzona ex aequo Folkowym Fonogramem, Kapela ze Wsi Warszawa i rozpoczęła energetyczny występ. Trzeba przyznać, że od pierwszej sekundy odczuło się wysoką jakość dźwięku, o którą zadbał członek zespołu - Mariusz Dziurawiec. Pomiędzy utworami lider grupy, Maciej Szajkowski, dziękował wszystkim i podkreślił, że takie nagrody jak Wirtualne Gęśle nadają sens istnienia zespołowi, który powstał 16 lat temu. Kapela zagrała transowo, i jak zwykle niesamowicie zabrzmiały improwizacje Sylwii Świątkowskiej na fideli płockiej oraz gościnne solówki Miłosza Gawryłkiewicza na trąbce. Odniosłam wrażenie, że na pierwszym planie królowały panie - wspomniana Sylwia, Magda Sobczak-Kotnarowska (cymbały) i Ewa Wałecka na skrzypcach. Na bis zabrzmiała, jak to określił lider Kapeli, "Pieśń egzystencjalna naszych kobiet" czyli utwór "Moja dolo".
Drugi dzień - piątek
Piątek to pierwszy dzień konkursowy. Nie było łatwo pierwszym kapelom, które występowały o 16:00. To już reguła, że pierwsi zawsze mają najmniejszą publiczność. Niestety nie dojechali laureaci konkursu Stara Tradycja festiwalu Wszystkie Mazurki Świata - czyli kapela Jana Malisza z dziećmi. Przesłuchania specjalnie nie zachwyciły. Uwagę zwracała jedynie ekspresyjna gwiazda muzyki rockowej i alternatywnej w nowym etno-folkowym projekcie ze znanymi muzykami folkowymi, Karolina Cicha i Spółka oraz nawiązujące do muzyki źródeł, PKP Raducz. Wielu też nie mogło wyjść z podziwu dla wirtuozerii gry na cymbałach Sary Czureja z zespołu Miklosz Deki Czureja. Jak zwykle nie zabrakło jazzowej stylistyki, muzyki klasycznej, klimatów rodem z filmu i mocniejszego uderzenia z pogranicza rocka i folk-rocka.
Wieczorem znów barwne koncerty. Pierwszy - bardzo żywiołowy, laureatów Grand Prix zeszłorocznej NT - Poszukiwaczy Zaginionego Rulonu, którzy cały czas zachowują tę samą radość muzykowania. Była to cała orkiestra, ponieważ zespół wystąpił z poszerzonym składem perkusyjnym (baraban) i co ciekawe, z syntezatorem. Gościnnie przygrywał Rulonom na akordeonie Tomasz Stachura. Trzeba stwierdzić, że Poszukiwacze rozruszali publikę, zastygłą trochę po prawie trzygodzinnej części konkursowej. Niemała w tym zasługa Gosi Makowskiej (śpiew, harmonia pedałowa, basy), która ruszyła w tany na scenie, ponieważ oberki, polki i fokstroty nie pozwalały usiedzieć spokojnie w miejscu. Nic dziwnego, repertuar Rulonów to przede wszystkim muzyka taneczna z Radomszczyzny i okolic, ale nie rekonstruowana, tylko zagrana na własny, autorski sposób.
Drugi koncert był przeciwstawny w swojej wymowie, bo poświęcony zmarłemu w grudniu ub.r. Władysławowi Trebuni-Tutce, głowie rodu, malarzowi, wybitnemu muzykowi oraz pedagogowi. Wśród występujących i wspominających tego wyjątkowego na Podhalu prymistę znalazła się najbliższa rodzina, dzieci - czyli zespół Trebunie Tutki, wnuki - czyli Małe Trebunie-Tutki, tancerka, śpiewaczka i dr etnologii, Stanisława Trebunia-Staszel oraz przyjaciel artysty, znany tancerz, gawędziarz i przewodnik Józef Pitoń. Popłynęły "Władysława nuty nomilse" - śpiewki, które wykonywał jako dziecko na I Konkursie Muzyk Podhalańskich w 1952 roku oraz te najbardziej ulubione, które wykonywał później już jako dorosły artysta, w założonej przez syna, rodzinnej kapeli Trebunie-Tutki. Całość koncertu prowadził syn Władysława i konferansjer Nowej Tradycji, Krzysztof Trebunia-Tutka. Był i tradycyjny śpiew, i muzyka, i tańce, przyciągające wzrok - zwłaszcza te w wykonaniu pań, ale największy aplauz wzbudził występ pozostającego w niesamowitej formie ponad 80 letniego Józefa Pitonia (tylko pozazdrościć!).
Druga część tego koncertu była bardziej współczesna i prezentowała dorobek zespołu od momentu eksperymentowania z tradycją, czyli spotkania w latach 90-tych Twinkle Brothers. W tej części zapanowała Nowa Muzyka Góralska, komponowana głównie przez Krzysztofa i jak się okazuje, doceniona przez jego ojca. Do akustycznego do tej pory brzmienia doszło trochę prądu - do składu dołączył z gitarą basową Kuba "Bobas" Wilk oraz saksofonista Olaf Węgier. Zrobiło się bardziej współcześnie, lecz nadal z zachowaniem tradycji (więcej o istocie Nowej Muzyki Góralskiej można przeczytać w wywiadzie z Krzysztofem). Był to trochę przegląd najważniejszych dokonań Kapeli z ostatnich lat. Cały koncert był wspaniały, o czym świadczyły niekończące się owacje na stojąco oraz wspólne śpiewanie na bis "W dusach nasych dziadków wielki smutek... Smucimy się dzisiok syćka razem." Ta ostatnia fraza nabrała też w kontekście koncertu zupełnie nowego znaczenia i niejednego słuchacza "coś" złapało za gardło...
Trzeci dzień - sobota
Sobota przyniosła przesłuchania konkursowe - tym razem zdecydowanie ciekawsze. Znów rozpiętość stylowa była znaczna - od muzyki źródeł (Kapela Przewłockiego) po muzykę klasyczną (Sestry Boczniewicz). Aż dwa zespoły sięgnęły po muzykę klezmerską - jeden po bardziej tradycyjną, z okresu międzywojnia (Sztetl), a drugi - Meadow Quartet, czerpiąc luźno z tradycji szukał inspiracji do swoich eksperymentów z dźwiękiem. Pojawił się też etnojazzowy projekt bardzo młodego zespołu z Warmii - Wano Wejta. Z kolei Angela Gaber Trio i Lesja Folk to grupy, które trochę już działają w folku. Repertuar pierwszej z nich, bardziej kameralnej i nostalgicznej, skłania się w kierunku piosenki poetyckiej, a drugiej, bardziej żywiołowej, oscyluje między folkiem, etno i piosenką autorską.
Po przerwie salę zaczarowała gwiazda wieczoru - Algierka Houria Aϊchi ze świetnymi francuskimi muzykami z zespołu L’Hijâz’Car, obecnie mieszkającymi w Strasburgu. Trochę z obawą podchodziłam do tego koncertu, bo nie jestem fanką muzyki arabskiej i zwłaszcza tego rodzaju emisji, ale moje obawy szybko się rozwiały. Sekcja rytmiczna była wręcz znakomita! Sama artystka bardzo skromna i niepretensjonalna - choć naprawdę jest gwiazdą o światowej sławie, to w studio Lutosławskiego nie dała tego po sobie poznać. Utwory przenosiły słuchaczy w górzysty i nieprzystępny klimat płn. wsch. Algierii, gdzie Houria uczyła się od berberyjskich kobiet trudnej techniki tradycyjnego śpiewu z wieloma melizmatami. Melodie były niepokojące i transowe, można było popaść w stan medytacji albo wyklaskiwać rytm - do czego wielokrotnie zachęcali muzycy. Uwagę widzów przyciągały również egzotyczne dla nas instrumenty etniczne takie jak tarhu i hajouj. Artystka na bis zaśpiewała a 'cappella, dzięki czemu można było w pełni podziwiać jej kunszt wokalny.
Ostatni dzień - niedziela
Najpierw wręczenie nagród i koncert laureatów, a na sali, jak zwykle tego dnia tłumy. Dalsza część wieczoru należała do zagranicznej gwiazdy z Sardynii, zespołu Cuncordu e Tenore de Orosei. To fenomenalni śpiewacy, kultywujący lokalne, męskie tradycje wokalne a 'cappella. Zabrzmiały nuty sakralne, zwane "cuncordu", jak i świeckie "a tenore", które w 2008 roku zostały wpisane na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. Te ostatnie zaskoczyły wszystkich, bo dało się usłyszeć alikwoty i dźwięki rodem z Tuwy. Cuncordu e Tenore de Orosei wykonują śpiew męski, który w Sardynii jest nadal żywy i przekazywany z pokolenia na pokolenie (co było też widać po składzie - w zespole działają panowie w różnym wieku). W wielkim skrócie śpiew ten charakteryzuje się tym, że jeden głos jest wiodący i wykonuje główną melodię, drugi to tzw. pół głosu, trzeci i czwarty to contra i bas, najczęściej pełniące funkcję burdonu. Anna Szewczuk-Czech prowadziła koncert i wyjaśniała zawiłą technikę tej emisji, a panowie na jej prośbę dawali przykłady wokalne (zdjęcie powyżej). To było bardzo interesujące i pokazywało ten śpiew "od kuchni". Artyści zagrali też na drumlach i na piszczałce. Na sali była cisza jak makiem zasiał, bo nikt nie chciał uronić ani jednego dźwięku. To było prawdziwe misterium głosów - brzmieli po prostu wspaniale! Publiczność też nie chciała puścić ich ze sceny bez bisów.
Po tym pięknym i magicznym koncercie jeszcze odbył się krótki bankiet z wspólnymi śpiewami Sardyńczyków z Bartem Pałygą i muzykami z Angela Gaber Trio. Ani się nie obejrzeliśmy, a kolejna Nowa Tradycja została za nami.
Małe i bardzo subiektywne podsumowanie
Trochę niepokojący fakt stanowiła mała (z wyjątkiem czwartku i koncertu laureatów) frekwencja festiwalowa, ale też wiele innych rzeczy mogło mieć na to wpływ (sobotnia Noc Muzeów, piątkowa impreza mazurkowa w Domu Dziennikarza). Niestety w tym roku nie było klubu festiwalowego - przyjazny folkowi UrsynOff już nie istnieje, pojawiały się tylko nieoficjalne inicjatywy jammowania. Na pewno strzałem w dziesiątkę były transmisje audio i video, które bardzo szybko pojawiały się w sieci, praktycznie kolejnego dnia po koncercie.
Cieszyły koncerty gwiazd zagranicznych i polskich - górali z Podhala i Beskidów, Adama Struga, KzWW, Poszukiwaczy, ale zmartwiło pewne zjawisko. Chodzi mi o to, że w konkursie dla folkowych debiutantów startują znane gwiazdy innych nurtów muzycznych. Tym razem była to związana od lat z Gardzienicami Karolina Cicha, wsparta załogami z folkowych kapel (Bart Pałyga i Mateusz Szemraj), których członkowie już nie raz byli nagradzani w historii festiwalu. Prawdziwym niedoświadczonym i młodym zespołom (bez płyt na koncie) jest przez to coraz trudniej się wybić, co moim zdaniem podważa istotę założeń tej rywalizacji. Dlatego ta edycja konkursu pozostawiła we mnie, i w wielu innych osobach (co było słychać w kuluarach), mieszane uczucia, które na szczęście zrekompensowały koncerty gwiazd, górali i laureatów Folkowego Fonogramu Roku.
XVI Festiwal Muzyki Folkowej "Nowa Tradycja", 16-19.05.2013, Warszawa