Dzięki otwartości na nowe trendy w muzyce włodarzy płockiego festiwalu, In Extremo mieli okazję zagrać po raz pierwszy w Polsce. Nie sądziłem, że doczekam dnia, kiedy będę mógł ich zobaczyć i usłyszeć na polskiej ziemi i to zupełnie za darmo. Koncertem w ramach "Płock Cover Festiwal" grupa In Extremo nie pozostawiła wątpliwości, kto w naszej części świata rządzi w temacie "medieval folkmetalu".
Ta, założona w 1995 roku, berlińska grupa, mająca na koncie 8 studyjnych albumów, płyty koncertowe i sporą liczbę singli, przez dziesięć lat wypracowała sobie niepowtarzalny styl, w charakterystyczny dla siebie sposób łącząc brzmienia muzyki dawnej, folku i metalu.
In Extremo było, z folkowego punktu widzenia, największą jak do tej pory (obok Blackmore’s Night czy Blind Guardian) gwiazdą płockiego festiwalu. Od pierwszych taktów niemiecki dryg połączony z doskonałymi proporcjami folk/metal podgrzał atmosferę. Charyzmatyczny wokalista Michael Robert Rhein, używający scenicznego pseudonimu "Das letzte Einhorn" i jego zawodowa chrypka plus szalejący dudziarze, potężny harfista, którego było wszędzie pełno, dające niesamowity bit bombardy, lira korbowa w tle (plus neo-cymbały zrobione z rur i strun) oraz klasyczna sekcja rytmiczna, to było to, o co w folkmetalu chodzi. Gdy grali wesoło - wokalista żartował, podkręcał publiczność tekstami o polskim pochodzeniu poszczególnych muzyków (gdyby koncert potrwał dłużej pewnie okazałoby się, że całe In Extremo to Polacy ;) ) i zagadywał do fanów także po polsku (w tym bardzo celne „czekaj, czekaj” do jednego z nich). Gdy grali poważniejszą nutę (np. "Ave Maria") to już z pełną powagą i prawie na baczność. Jako, że był to pierwszy ich koncert w Polsce, zagrali materiał przekrojowy ze swoich płyt. Nie zabrakło rzecz jasna najbardziej znanych utworów, takich jak "Liam”, "Ai Vis lo Lop”, "Herr Mannelig”, który zagrali, zgodnie z przewidywaniem większości fanów, na sam koniec występu. Profesjonalizm w każdym calu - i muzycznie, i technicznie. Muzycy zaopatrzeni byli w odsłuchy osobiste - dzięki temu nie było zgrzytów na linii akustycy - wykonawcy, a instrumenty folkowe były dobrze słyszalne przy brzmiących równolegle klasycznie metalowych. Wizualnie także wporządeczku. In Extremo odziani w stroje własnego kroju – stylizowane na dawne ale nie odtwórcze tylko własne, które można by określić jako neo-sowizdrzalskie, idealnie pasujące do klimatu, jaki grają.
Tego dnia rzecz jasna nie grało tylko In Extremo. Zagrał doskonale znany Jelonek, norweska Sirenia oraz powermetalowa grupa Edguy (także z Niemiec). Jako, że do Płocka dotarliśmy z pewnym poślizgiem związanym z sytuacjami na drodze, koncert Jelonka podziwialiśmy tylko słuchając bisu - szkoda, bo komentarze pokoncertowe bardzo chwaliły naszego folkmetalowego skrzypka. To było do przewidzenia, bo jego koncerty to gwarantowana, dobra zabawa. Sirenia, moim zdaniem, zawiodła. Można usprawiedliwić zespół, bo mimo choroby niektórych członków zespołu, nie w pełni sił, jednak przyjechali - za co należy się im szacunek. Niestety, całkiem przyzwoity metal symfoniczny, miksowany folkowymi wstawkami popsuły słyszalne niedostatki wokalistki. To, co na albumach studyjnych brzmi wręcz wyborowo, tu na żywo, nie do końca się sprawdziło. Szkoda, że choroba trochę pokrzyżowała im szyki. Edguy natomiast miło zaskoczyli mnie swoim muzycznym rzemiosłem - nie byli odkrywczy ale nadrabiali energią i radością z grania, a solówki perkusyjne - znakomite.
Była to już trzecia edycja festiwalu, który z roku na rok rozwija się dzięki konsekwentnej polityce programowej organizatorów. Dwa lata temu wielu z nas podziwiało Blackmore‘s Night, rok temu Blind Guardian – a organizator zapowiada, że nie zwolni tempa! Warto także bardzo pochwalić organizację koncertu. Przerwy między zespołami były bardzo krótkie - tylko tyle ile trzeba na zmianę kapel na scenie. Samo miejsce położone na nadwiślańskiej plaży bardzo urokliwe, akustyka również bardzo dobra. Polecam gorąco.
Płock Cover Festiwal, 11.09.2010, Płock