Znalezienie klubu "K 60" zajęło nam trochę czasu, ale wreszcie się udało. Mocny pkt na muzycznej mapie Opola okazał się dwupoziomowym lokalem o rockowym wystroju, z niewielką powierzchniowo sceną i miejscem dla stojącej publiczności, choć sam klub był sporych rozmiarów. Pierwsze wrażenie dobre. Motywacją do wybrania się w 80 kilometrową podróż były koncerty historycznego Percivala i tajemniczego, łotewskiego Auli.
Pierwszy koncert tego wieczoru rozpoczęło trio Percival w składzie Mikołaj Rybacki (saz - czyli lutnia długoszyjkowa), Christina Bogdanova (bęben davul) i Katarzyna Bromirska (sopiłka, lira bizantyjska). Niestety, nie dotarła tym razem na koncert, z powodów zawodowych, Joasia Lacher. Zaczęło się od serbskiej pieśni ludowej a później, przez ponad godzinę zespół zaprezentował całą masę pieśni opowiadających historie narodów słowiańskich, przybliżających ich obyczaje - polskich, bułgarskich, chorwackich, rosyjskich ale nie tylko. W repertuarze Percivala jest też sporo miejsca dla nut i legend rodem z północy a tego wieczoru, zabrzmiała także, co było dla mnie sporą niespodzianką, pieśń węgierska - odśpiewana przez Christinę, jak się okazuje, miłośniczkę takich klimatów.
Mimo skromnego instrumentarium brzmienie zespołu jest naprawdę interesujące i o dziwo - mocne. Pulsujący bęben i saz były bazą dla poczynań Kasi na lirze czy flecie, ale i Mikołaj potrafił ze swojego "patyka" wyczarować kilka niezłych, solowych popisów. Zespół w swej twórczości zajmuje się odtwórstwem historycznym, a po źródła sięga daleko w przeszłość, w czasy przedchrześcijańskie - stąd strojami, posiadanym instrumentarium, wreszcie tekstami nawiązują do czasów dawnych, pogańskich.
Byłem bardzo ciekaw jak Percival wypada na żywo i muszę przyznać, że mnie się bardzo podobali. Luźna atmosfera, ciekawe opowieści wprowadzające w temat utworów i te niestrojące idealnie instrumenty, jak tłumaczy lider Mikołaj, zgodnie z tradycją, zaskoczyły pozytywnie. Uwagę moją zwrócił głęboki, lekko matowy głos Kasi Bromirskiej. Skąd u tej dziewczyny taka moc w głosie nie wiem, ale pozostaję pod wrażeniem. Niestety z nagłośnieniem było gorzej, bo niewiele dało się zrozumieć z tego o czym Kasia śpiewała (inna sprawa, że często nie po polsku).
Skromna grupka fanów reagowała bardzo żywiołowo na kolejne piosenki, widać było, że znali się z grupą nie od dziś, oczywiście wymogli na koniec wykonanie słynnego "Satanismusa". W wersji akustycznej podobał mi się bardziej. Koncert ciekawy i godny polecenia. Jak podkreślał Mikołaj w rozmowie już po, materiał mają tak bogaty, że improwizacje w trakcie zdarzają się bardzo często, nie trzymają się twardo programu, poddają się nastrojom, publiczności. Lekkość, swoboda, zabawa muzyką to ich duży atut. Widać po prostu, że oni tym żyją.
Po Percivalach na scenie zjawiła się gwiazda wieczoru - łotewska grupa AUĻI. Łotysze bywali już w Polsce kilka razy, ostatnio na Mikołajkach Folkowych w Lublinie w 2010 r, ale jakoś nie miałem okazji. Słyną z niesamowitej energii jaka emanuje na ich koncertach. Nic dziwnego, bębny i co najciekawsze, łotewskie dudy mają moc (zwłaszcza w pomieszczeniach zamkniętych).
Jestem fanem orkiestr dudziarskich, jednak najczęściej słuchałem dotąd tych irlandzkich, szkockich, bretońskich, australijskich i nawet polskiej. Łotewska trafiła mi się pierwszy raz. O ile te "celtyckie" znam głównie z repertuaru tradycyjnego, marszowego, o tyle bracia Słowianie zaskoczyli mnie pięknymi, melodyjnymi ludowymi motywami, tym, że komponują autorskie utwory i tym, że... śpiewali (sic!).
AUĻI to projekt muzyków znanej, folk-metalowej formacji Skyforger. Grupa inspiruje się staropogańskimi, bałtyckimi wierzeniami, tradycjami. Powstała w 2003 roku. Jak się okazuje kilku z założycieli występowało wcześniej w zespole Dudinieki, pierwszym ponoć na Łotwie, grającym na dudach.
Brzmienie dud, łomot bębnów (dosłownie), transowe rytmy - nie spotkałem jeszcze podobnego zespołu. Co ciekawe, ani na chwilę nie odpuszczali, nie dawali widzom wytchnienia, tylko na moment przerywając, wtrącając słowo komentarza by natychmiast rozpoczynać kolejny utwór. Muzyka prawie nie przestawała brzmieć, od momentu wejścia ich na scenę do momentu zejścia. Tego się nie da opisać, to trzeba widzieć, słyszeć i czuć.
Warto było pokonać te 80 km by wysłuchać takich koncertów. Szkoda tylko, że mało osób mogło tego doświadczyć, że w Opolu organizatorzy nie wymieniają się planami koncertowymi, by nie dublować wydarzeń i nie rozdrabniać i tak mało liczną chyba publikę folkową (w tym czasie 2 km dalej trwał koncert Kapeli ze Wsi Warszawa, o czym pisałem tu).
Percival, Auli, 14.04.2012, Klub K60, Opole