W ramach obchodów "Roku Rumunii w Polsce" odbyło się w Warszawie, od 9-go do 17-go czerwca, wiele imprez związanych z krajem, który leży w sumie niedaleko nas a wciąż relatywnie niewiele o nim wiemy...
Etniczne rumuńskie rytmy zagościły w stolicy 12 i 13 czerwca. W sobotę późnym wieczorem w "Cafe Kulturalna" sety Dj-skie i impreza przy muzyce z płyt była klubowym etno-wstępem do dwóch niedzielnych wisienek na torcie.
Około 16-tej na Placu Zamkowym drugi raz wystąpił bukaresztański Teatrul Masca z pokazem "La Români" czyli "U Rumunów" (dzień wcześniej grał w tym samym miejscu, z innym programem). Był to teatr uliczny przedstawiający rumuński folklor w sposób nieszablonowy i jednocześnie zachowując stylistykę ulicznego pokazu (szczudła, pomysłowa prostota rekwizytów, spontaniczność) łączonego z folkiem (tańce, muzyka, stroje). Godzinna podróż po rumuńskich krainach opowiedziana dowcipnie, z biglem i idealnie wpasowująca się w klimat niedzielnego popołudnia warszawskiej starówki. Tańce na szczudłach w ludowym rytmie, wielkie maski, w karykaturalny acz celny sposób oddający klimaty wiejskie, dowcipny komentarz prowadzącego (po rumuńsku - tłumaczony w trakcie pokazu na polski) oraz polewanie "cujki" (ţuica - rumuńska śliwowica), a na koniec taneczna interakcja z publicznością - mogły się podobać. Program "La Romani" w atrakcyjny sposób wychodził do ludzi z tematyką ludową i poprzez pewne przymrużenie oka przekazywał wiele wiedzy na temat rumuńskiego folkloru. Jednocześnie doskonale balansował pomiędzy kiczowatością teatrów ulicznych - gdzie "kiczowatość" jest zaletą a nie wadą, to przecież właśnie teatr uliczny - a bardzo ciekawym podejściem do folkloru (uniknięto tzw. "cepelii"). Byłem zachwycony pomysłem i wykonaniem.
Cztery godziny później, na Rynku Nowego Miasta, zagrała znana elektro-etniczna grupa Shukar Collective, stworzona przez bukaresztańskich Dj-ów. W swej muzyce łączą wszelakie brzmienia elektroniczne (synth-pop, brakbeat, techno i tak dalej) z klimatami cygańskimi. W miejscu, gdzie kilka lat temu wystąpiła brytyjska grupa Charged - tym razem rządził klubowy Bukareszt. Słowem – laptopy i samplery kontra żywa wokalistka, wykonująca melorecytowane i lekko improwizowane pieśni, stylizowane na cygańskie (lub po prostu cygańskie). Oscylowali pomiędzy klasycznym Kraftwerkiem ("We are The Gypsy" zagrane na samym początku było zdecydowanie nawiązaniem do "Die Roboter") a manele (jeden kawałek w tej stylistyce, nota bene świetnie zagrany) przechodząc przez klimaty dub’owe, szczyptę chilloutu i sporą dawkę elektro-beatów wszelakich, podsycanych w tle wizualizacjami z życia nie tylko Bukaresztu.