Katowicki OFF Festival odwiedziłem po raz pierwszy. Już na bramce mnie zaskoczono, zabierając nakrętkę od plastikowej butelki, w której miałem wodę… sic! Zabierali już butelki, kazali wylewać płyn, ale żeby nakrętki czymś zawiniły. Ciekawe co będzie dalej - pomyślałem.
Dalej było już normalnie i przewidywalnie.
Teren – okolice lotniska na Muchowcu, całkiem spory i dobrze skomunikowany z centrum (jeździły specjalne autobusy). Wszystko co festiwalowiczom potrzebne do przeżycia było – napitki, jedzenie, pamiątki. Byłem zaskoczony ilością ludzi już o tej porze, bo upał panował niemiłosierny. Były oczywiście punkty medyczne, punkty do uzupełnienia butelki (bez nakrętki – przyp, red.) wodą, strażacy polewający rozgrzany tłum, by go nieco schłodzić. Były ogólnie dostępne leżaki, które "zabezpieczało" się już o 14:00 i były cztery sceny, kawiarnia literacka, kino i parę wydarzeń poza koncertowych. Słowem, działo się.
Już w piątek można się było nastroić odpowiednimi dźwiękami podczas koncertu Kwadrofonik. Sobotni set etno-folkowy rozpoczął zespół Sutari – znany naszym Czytelnikom, więc przedstawiać nie trzeba. Ja niestety dotarłem do namiotu, w którym odbywały się koncerty, dopiero na drugiego z wykonawców - Hańbę. Miałem okazję posłuchać ich pierwszy raz na żywo i potwierdzam to, co o nich się mówi i pisze. Punkowa energia, amerykańsko (banjo) polskie (bęben, tuba, akordeon) wiejskie instrumenty i opowieści z międzywojnia. Namiot prawie zapełniony, sporo ludzi też do niego nie weszło (nie dziwi, bo było tam jak w małej saunie), a wszyscy wielkim aplauzem nagrodzili, niestety jak dla mnie (i pozostałych) krótki koncert. Bisów nie można było dawać. Wszyscy artyści grzecznie i zgodnie z rozpiską, opuszczali scenę po swoim koncercie. Szkoda. Hańba! wprowadziła widzów w bardzo dobry nastrój, wywołała pozytywne emocje, widać i słychać było, że ma pod namiotem liczne grono fanów. Dobry, energetyczny koncert, prosty instrumentalnie ale jednak z dużą dawką dźwięków.
Jeszcze bardziej umiejętność krzesania ściany brzmienia za pomocą małych środków pokazała grupa z Tuwy - Huun Huur Tu. Znani w Polsce, bo odwiedzili już sporo festiwali. Ja słyszałem ich na żywo po raz pierwszy. Śpiew gardłowy nie robi już na mnie takiego wrażenia, jak za pierwszym razem, za to moc czwórki muzyków, połączone brzmienia i wzmocniony efekt śpiewu - wywołały ciarki na skórze. Niesamowite, jak panowie potrafili mnie otoczyć mocą dźwięku, wydawało się, jakby grała dla mnie kapela metalowa, a nie śpiewał kwartet a cappella. Gdy doszły instrumenty, proste, akustyczne - zrobiło się jeszcze piękniej. Na ponad 40 minut Huun Huur Tu zabrali nas do ich świata, świata legend, opowieści z czasów dawnych. Co rusz wzbudzając aplauz, pękającego w szwach namiotu Sceny Eksperymentalnej. Niestety także i tu nie było bisów, choć publiczność mocno się tego domagała.
Tego dnia w namiocie pojawili się jeszcze Ogoya Nengo - pieśniarka Dodo, spadkobierczyni wielowiekowej tradycji muzycznej Kenii (& The Dodo Women's Group) oraz polska grupa Lautari, ale ze względu na późną porę koncertu tych ostatnich nie dane mi było doczekać. Równolegle zaś do koncertu Hańby, na Scenie Leśnej wystąpił Olo Walicki z projektem Kaszebe II, a na Scenie Trójki z kolei, sporo amerykańskiego t.zw. indie folku można było doszukać się w koncercie Sun Kil Moon.
Cieszy fakt pojawiania się na takich festiwalach muzycznych jak OFF Festival w Katowicach, reprezentacji polskiej (i zagranicznej) sceny etno-folkowej. Daje to szansę na pokazanie, iż ta muzyka jest ciekawa, że wykonujące ją zespoły prezentują wysoki poziom i można się przy tej muzyce doskonale bawić, co udowodniła offowa publiczność. OFF wydaje się miejscem idealnym, gdyż zespoły tu prezentowane nie funkcjonują w t.zw. mainstreamie, nie pokazują ich największe media i w większości, nie są to wielkie gwiazdy. Łączenie różnych nurtów, na jednej imprezie, daje szansę na poszerzenie odbiorców. Miły oku był obrazek, gdy po zakończeniu jednego z koncertów na Scenie Głównej, tłum ruszył do namiotu na koncert etno, by potem znów przemieścić się pod inne sceny, które były blisko siebie, ale koncerty wzajemnie sobie raczej nie przeszkadzały. Myślę, że udział w takim festiwalu, gra na profesjonalnych scenach i komfort z tego wynikający (niewiele z folkowych festiwali może się poszczycić takim nagłośnieniem) i ta masa słuchaczy pod sceną, zwłaszcza dla mało znanych zespołów sceny etno-folkowej to też niezły bodzieć do dalszej działalności, rozwijania się.
Z mojego, co prawda krótkiego, bo kilkugodzinnego pobytu na tym festiwalu wywiozłem pozytywne wrażenia. Mam nadzieję, że scena etniczna będzie z roku na rok coraz mocniejsza na OFFie, zwłaszcza, że Katowice odkrywają dla siebie tę muzykę - rozwija się Festiwal Muzyki Świata "Ogrody Dźwięków", a wrześniowe obchody 150 urodzin miasta także będą miały fanom folku co nieco do zaoferowania.
10 OFF Festival, 7-9.08.2015, Katowice
Portal Folk24.pl współpracował z festiwalem