Powiem Wam szczerze, nie do końca tego się po jej książce spodziewałem. Liczyłem, że jak to w przypadku innych podobnych wydawnictw będzie dużo o muzyce, płytach, inspiracjach, muzykach. Padnie parę anegdot, uchylą się mięsiste szczególiki zza kulis tras koncertowych. Dowiem się kiedy, dlaczego, jak powstała ta a ta piosenka...
Nic z tych rzeczy, no dobrze... nie tak nic, ale mało :D.
Martynka samotna
Książka trudna, albowiem nie jest to głównie historia Martyny artystki, a opowieść o Martynce samotnej i jej relacjach z rodzicami. Momentami baaardzo osobista, aż zastanawiałem się czy powinienem dalej czytać, bo trudne to były relacje, trudne bardzo chwile. Skoro jednak autorka zdecydowała się na taką opowieść...
Pierwsze sto stron szło mi jak po grudzie, ale później się wciągnąłem, bo wiele wątków okazało mi się bliskich lub znajomych. Z wieloma opiniami, sądami się zgodziłem. Gdy autorka już podrosła zaczęły się i opowieści o scenie muzycznej i o piosenkach. Ale to relacje z innymi są tu głównym bohaterem.
Prawie sąsiedzi
Zdecydowana większość to opowieści o życiu prywatnym i zawodowym... rodziców Martyny. Sporo tu np. historii z Tygodnika Powszechnego (dla mnie ciekawe, bo to jedyny obecnie, który w miarę regularnie czytam), gdyż tato Martyny był tam zatrudniony (nie, nie zdradzę Wam o kogo chodzi, ale była to niezwykle ważna persona w redakcji – poszukacie). Dowiedziałem się też, ku mojemu zaskoczeniu, że byliśmy prawie sąsiadami. Noooo może nie z Martyną, bo gdy moi rodzice zamieszkali w okolicy byłem rocznym srulem, a gdy wróciłem na stare śmieci już nieco większy to autorki już tam dawno nie było, ale do jej dziadków, którzy mieszkali w centrum Katowic miałem rzut beretą.
Pierwsza dama folku
Martyna Jakubowicz to jak dla mnie pierwsza i jak dotąd jedyna dama polskiego folku. Choć wsadzano ją często w szufladkę bluesa (choć oczywiście i nim się inspiruje), nie tędy droga. To rasowa folkowa artystka, której piosenki jadą takim amerykańskim feelingiem, że sam Dylan, czy Seeger by się nie powstydzili. Zresztą i ona sama nie ukrywa, że mocno inspiruje się tamtą sceną. Jest w książce taki fragment o jej koncercie w USA:
– „Po koncercie odwiedza mnie Amerykanin, który wysłuchał całości, i mówi, że miał wrażenie, jakbym była stąd”. Nic dodać, nic ująć.
A jeszcze lepiej jej twórczość oddał Marek Garztecki w „Przekroju”:
– „Blues i folk jest dla niej tylko pretekstem do tworzenia własnej, bardzo osobistej muzyki”. Ten cytat chyba najtrafniej oddaje jej twórczość. Widać Martyna Jakubowicz skorzystała też z rady Pete'a Seegera, który w odpowiedzi na jej list odpisał żeby tworzyła swoją muzykę. List od Seegera niestety nie dotrwał.
To była magia
Słucham jej często, gram też i śpiewam sobie czasem. Moje najukochańsze to.... „Młode wino” i „Małe nadzieje”. Ale oczywiście jest ich więcej. Najcudniejszy koncert jaki pamiętam to Teatr Rozrywki w Chorzowie z Waglewskim, Piotrowskim, Rękosiewiczem, gdzieś początek lat 90. XX wieku... Jeżu ależ oni wtedy zagrali! Choć jak pisze Martyna w książce, największa magia zdarzyła im się w Andrychowie.., może i tak ale w „Rozrywce” też było magicznie!
Tutaj z większym już składem, chyba parę lat po tym „moim”, ale też cudnie...
Z tym składem wiąże się też parę ciekawych, zakulisowych historii. Najciekawsze to te opisujące osobowości tych panów...
Raz udało mi się też nawet spotkać z panią Martyną na scenie (podkreślam tu „na scenie” ), i to nie byle jakiej, bo katowickiego Spodka (sic!) Nie, nie na szantach :). Onegdaj miałem okazję fotografować koncert pamięci Ryśka Riedla i tak się złożyło, że jakimś cudem byłem jednym z niewielu fotopstrykaczy, których nie wywalono z samej sceny do tzw. kanału pod sceną (a na początku była nas chmara, w tym ja, amator). Wyglądałem chyba full profi, obwieszony dwoma aparatami (z Practiką MTL 5B i Yashiką FX 3 Super) i pewnie dlatego dostąpiłem tej szansy.
Po jej koncercie udało mi się na chwilę podejść, zamienić słów kilka i wręczyć jej zdjęcie Ryśka Riedla w antyramie, które kiedyś wykonałem na „Rawie Blues”. Nogi mi się trzęsły pamiętam.
Co mi przyszło do głowy z tym zdjęciem?!?
A co do Dżemu to też znajdziecie tu kilka ciekawych opowieści z wyjazdów Martyny z tym zespołem. Te z wypadów do ZSRR nawet zabawne.
Małopolska i Górny Śląsk, Mazowsze i Dolny Śląsk
W życiu Martyny Jakubowicz było kilka ważnych przeprowadzek jak się okazuje. Zagościła na dłużej aż w czterech województwach. Urodziła się (24 lutego 1955 roku) i mieszkała w Krakowie. Często przebywała u dziadków w Katowicach. Młodość zagnała ją do Warszawy, a dorosłość do Wrocławia. I tu w 1998 założyła klub muzyczny „Gumowa Róża” funkcjonujący do 2011. Martyna prowadziła go do 2003 roku, później chyba przejęła tę rolę jej córka, Patrycja. Dziś także jej managerka. Tak w książce opisuje to miejsce Martyna:
– „W 1997 roku otwieram działalność gospodarczą i ląduję w piwnicach pod galerią BWA przy ulicy Wita Stwosza we Wrocławiu. (...) Pałac Hatzfedów ma piwnice kilka kondygnacji w głąb. Pewnie są one zalane wodą, co nie sprzyja temu zabytkowi. (...) Klub miał dwie małe salki i malutkie zaplecze gastronomiczne. (...) jest za mały aby wydarzenia koncertowe mogły się opłacać i często będę dokładała z własnych pieniędzy do prezentowanej w „Gumowej” kultury.”
Taaaa... skąd ja to znam. I tak długo pani Martyna wytrzymała, bo jak poczytacie, dokładanie fo koncertów to było małe miki.
Tu w początkach kariery...
Powrót na scenę
W pewnym momencie Martyna Jakubowicz na wiele lat zniknęła ze sceny. W książce oczywiście opowiada dlaczego. Na szczęście w 2023 roku ogłosiła, że wraca i już sporo koncertów za nią. Mam nadzieję, że i mnie uda się w końcu wybrać. Po lekturze „Trudnej sztuki latania” będą to już jednak dla mnie inne koncerty.
Martwi mnie tylko zdanie z książki, choć niestety się z nim zgadzam, ale może nie do końca, że... „Dobry czas dla muzyki się skończył” (książka pisana co prawda w trakcie pandemii, ale tu chodzi raczej o trend). Łatwo nigdy nie było, a teraz idą czasy jeszcze trudniejsze (ale może dla folkowców właśnie idealne?). Niestety, potwierdzeniem niejako słabości tzw branży, była ceremonia wręczenia Martynie Złotego Fryderyka w 2024 roku za całokształt działalności. Poczytajcie jej relację z tego... czegoś. Rynce opadajom.
Trzymam więc kciuki za Martynę Jakubowicz, która w tym roku obchodzić będzie 70. urodziny, a wam, jeśli kochacie jej piosenki, lekturę polecam. Czekając okazji spotkania z artystką, wybieram się na film o Bobie Dylanie – ulubionym folkowcu Martyny i Andrzeja Jakubowskiego.
ps. a wiecie, w którym utworze Martyna gra jedyną w życiu solówkę gitarową? Podpowiem, płyta „Wschodnia wioska”
ps. 2. pierwsza impreza folkowa w PRL to cytując Martynę Jakubowicz, która cytuje Zbigniewa Jędrzejczyka (redaktora magazynu „Na Przełaj” – przyp. red.):
„W końcu lat 70. jednym z ważniejszych programów warszawskiego studenckiego Klubu Remont był Folk Club Remont, który powstał z inicjatywy Andrzeja „Amoka” Turczynowicza”.
No, to macie dodatek do historii polskiej sceny folkowej i terminu folk w ogóle. Przy całym szacunku dla RCKL i Marii Baliszewskiej mam jednak poczucie, że pojęcie folku w Polsce pojawiło się o wiele wcześniej, niż w audycji pani Marii w Dwójce w 1977 roku. Choć mam też podejrzenie, że tu może chodzić też o różne definicje folku.