Angielski folk lat 60. i 70. ubiegłego wieku dla mnie jest tajemnicą. Jako miłośnikowi szant znane są mi nazwiska i dokonania Iana Woodsa, Jima Mageeana, Johnnego Collinsa, mniej Cyrila Tawnleya, Ewana MacColla, A.L. Loyda. Znam nieco Fairport Convention, Watersons, The Pogues. Tymczasem scena folkowa Albionu, ta sprzed 50 lat, ma jak się okazuje sporo do zaoferowania. Postanowiłem, ratując się polskim wydaniem "Encyklopedii Folku" (już dawno odkryłem, że ma trochę błędów) i zasobami internetu, losowo tą scenę odkrywać. Dziś padło na "The Pentangle".
To brytyjska grupa działająca na przełomie lat 60 i 70, która w swej twórczości łączyła folk, rock, jazz, blues, bluegrass, muzykę dawną i wiele, wiele innych nurtów. Byli uznawani za pionierów łączenia muzyki tradycyjnej z jazzowymi improwizacjami (pierwsi ethnojazzowcy?). Zespół zawiązał się w 1967 r. po nagraniu przez dwóch wyjątkowych muzyków, Szkota Berta Janscha i Anglika Johna Renbourna płyty pt. "Bert and John". Dołączyli wówczas do nich wokalistka Jacqui McShee (w mojej encyklopedii jest płci męskiej!), kontrabasista Danny Thompson i perkusista Terry Cox (obaj grali w Alexis Korner Blues Incorporated). O każdym z nich możnaby (i trzeba) napisać osobne historie, bo muzycy to przedni. Nic więc dziwnego, że Pentangle nie traktowali jako jedynego, folkowego miejsca na ziemi, kontynuując także solowe kariery. Nazwa grupy miała odzwierciedlać liczbę członków zespołu ale też i fascynację Renbourna staroangielską poezją.
Pierwsza płyta, nazwana po prostu "The Pentangle" wydana w 1968 r. do dziś uznawana jest za wizytówkę stylu zespołu. Zwraca się uwagę zwłaszcza na bardziej folkowe "Let No Man Steal Your Thyme", "Brunton Town". Pomyśleć, że to się działo pół wieku temu.
Druga płyta (także 1968 r.) to podwójny album "Sweet Child". Pierwsza płyta zawiera materiał nagrany podczas koncertu w Royal Festival Hall, druga to nagrania studyjne. W "Encyklopedii Folku" autor zwraca uwagę na dwie kompozycje basisty jazzowego Charlesa Mingusa, które miały odzwierciedlać elektryczne ciągotki zespołu. Folk brytyjski reprezentuje tu "So Early in the Spring". Jest też kilka kompozycji autorskich, w tym instrumentalny "Hole in the Coal" (oparty na pieśni "The Big Hewer" Ewana MacColla) i "Three Part Thing", który zaczyna się jako renesansowa fantazja a rozwija do blues-jazzowej improwizacji. Na YouTube znalazłem tylko utwór "Traveling Song", który na "live" załapał się do "bonustracków" oraz "The Trees They Do Grow High", z części studyjnej. Znalazłem też taką oto wersję Joan Baez. Nie rozumiem dlaczego świat zna Joan a już niekoniecznie Jacqui... Nawet wersja Allana Stivella wydaje mi się ciekawsza. Ciekawostką jest fakt, iż okładkę do tej płyty zaprojektował Peter Blake, ten od projektu "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band“ Beatlesów.
Jak podaje dalej moja encyklopedia, sukces komercyjny osiągnęła dopiero trzecia płyta "Basket of Light" z 1969 r., na której znalazł się m.in. temat muzyczny serialu "Take Three Girls" nadawanego w brytyjskiej telewizji - utwór "Light Flight“ i dla porównania bardziej współczesna wersja. Rzeczywiście wpadający w ucho. Mnie jednak bardziej przypadł do gustu "Once I had a Sweetheart" z solo Renbourna na sitarze. Z kolei "Train Song", ostatni z pierwszej strony płyty (tak, tak, płyty kiedyś miały dwie strony), to wspaniały blues z pięknie oddanym na basie dźwiękiem pędzącego pociągu. Stronę "B" rozpoczyna autorska kompozycja, starodawna opowieść, związana z legendą o Królu Arturze - "Hunting Songs". Słucham tego i słucham i oderwać się nie mogę. Fanom polskiej sceny żeglarskiej zwracam uwagę na wielogłosowy motyw, który pojawia się pod koniec utworu - czyż nie jest wam znajomy? Najpiękniejsza jak dotąd, ze znanych mi kompozycji "pięcioramiennych“. Gdybyż tylko Jansch nie otwierał ust…
Inną kompozycją, która przyciągnęła moją uwagę jest zamykający drugą stronę "House Carpenter". Tradycyjny utwór, jak wynika z opisu znany również jako "The Deamon Lover", z rzadko spotykaną wtedy kombinacją instrumentów. Fanom world music polecam. A ten śpiew Jacqui… wciąga!
Kolejna płyta, "Cruel Sister" z 1970, określana jest w annałach jako ta najbardziej folkowa, gdyż wszystkie utwory inspirowane są tradycyjnymi, brytyjskimi songami, które często opowiadają o miłosnych zawodach. Tak jak pierwsza na płycie "A Maid That's Deep in Love". Ona kocha, on nie bardzo, ona w przebraniu mężczyzny rusza za nim na morze, wszystko kończy się… sami posłuchajcie. Niby prosta historia a ileż się tam dzieje. W tle dociekliwsi mogą usłyszeć coś, co zwie się "appalachian dulcimer", czterostrunowe cymbały z rejonu Appalachów. Moją uwagę zwróciła melodia każdego pierwszego i trzeciego wersu zwrotki tej pieśni (te zboczenia…). Dla mnie to nic innego jak znana z repertuaru A.L. Loyda szanta kabestanowa "The Sailboat Malarky". Nuta w nutę.
W angielskich czy irlandzkich pubach spotykałem się często z tym, że śpiewano solo, a cappella, snując zebranym różne opowieści. Na płytach to już rzadziej. Dlatego brawa dla Jacqui McShee za "When I Was in My Prime". Czyż nie urokliwe? Na koniec, coś co nie pozwala mi o tej płycie szybko zapomnieć. Odjazdowa wersja songu autorstwa Berta Janscha - "Jack Orion".
Piąta płyta w historii zespołu The Pentangle pt. "Reflection", nagrywana w marcu 1971 r., zawiera z kolei utwory inspirowane głównie folkiem amerykańskim rejonu Appalachów, w tym przeróbkę najbardziej znanego szlagieru country "Can the Circle be Unbroken (Bay o Bay)", tutaj jako "Will the Circle…" w wersji bluesowo-jazzowej. Tylko dlaczego Bert znowu śpiewa??? (Uwaga, Polacy nie gęsi, swoje "Jeśli koło..." też mają). Oglądając klipy z tej sesji mam wrażenie, że John i Bert nieźle odjechali, momentami jakby nie czając gdzie są i co robią. Czyżby ten dymek to nie ze zwykłego papierosa? Za to sekcja… Intro Dannego, solo Terrego w tytułowym "Reflection" jak z Alexisa Kornera. Jednak z dostępnych linków z tej sesji, mój ulubiony utwór, to otwierające tą płytę nagranie "Wedding Dress", ależ tu jest klimat!
Ostatnim albumem przed rozwiązaniem grupy w 1973 r. był "Solomon’s Seal". Otwiera go autorska wersja, pieśni Cyrila Tawneya "Sally Free and Easy". Ta historia utraconej miłości to znana szanta (nie mogę, sorki!), pieśń pracy, tu w wykonaniu Grahama Hodgea, Alana Nelsona i Nica Jonesa. Piąty z kolei "People on the Highway", to autorski utwór zespołu, w którym nawet podoba mi śpiew Berta…
Zespół zawiesił działalność w 1973 r. Na scenę powrócił w 1982 (ale to już inna historia). Geniusz ich polegał na tym, iż każdy z osobna czerpiąc z innych gatunków i grając swoje, doskonale wpasowywał się w to, co wnosili do zespołu inni. Trudno ich nazywać zespołem folk-jazzowym, blues-rockowym, folk-rockowym, bo nie poddawali się kategoryzacjom. Renbourn wręcz nie lubił, gdy ich granie określano terminem "folk-rock":
- "... one of the worst things you can do to a folk song is inflict a rock beat on it... Most of the old songs that I have heard have their own internal rhythm. When we worked on those in the group, Terry Cox worked out his percussion patterns to match the patterns in the songs exactly. In that respect he was the opposite of a folk-rock drummer" - mówił.
Ot i taka historia…
PS. W 2007 ponownie reaktywował się oryginalny skład grupy z okazji wręczenia im nagrody "Lifetime Achievements" (uhonorowanie za dotychczasowe osiągnięcia) na gali BBC Radio 2 Folk Awards, wtedy też nagrano krótki występ The Pentangle (zdjęcie za Wikipedią, u góry).