Informacje zawarte w felietonie "Szanty pod Rysami' są pomieszane z prawdą. Prawdziwa jest pierwsza część, dotycząca historii tratwy nad Morskim Okiem - jest w całości oparta na podanej pod koniec bibliografii. Prawdziwa jest również informacja o zespole Dzieci Dunajca.
A folklor flisacki rzeczywiście był tyglem, w którym mieszały się różne wątki, dzięki temu, że flisacy ciągle się przemieszczali.
Natomiast wiadomości dotyczące wędrowania flisaków z okolic Podhala i Pienin i ich kontaktowania się z załogami zagranicznych żaglowców w Gdańsku to tylko hipotezy i dywagacje. Fikcyjne są też oczywiście rozważania na temat góralskich prekursorów sceny szantowej w Polsce. Śródlądowy flisak - nawet w tych samych czasach - jeśli śpiewał na tratwie pieśni, to można by je określić jako folklor flisacki, a nie szanty. I na koniec, podania o podziemnym połączeniu Morskiego Oka z morzem - zwłaszcza z Adriatykiem są często spotykane w folklorze górali podhalańskich. Należy podkreślić, że Morskie Oko jest tematem wielu niesamowitych legend, które mogą być bardzo inspirujące.
Wielkie dzięki dla Grześka z Hambawenah za podsunięcie pomysłu w jaki sposób połączyć morskie szanty z śródlądowymi flisakami oraz za konsultację całości! Dziękuję również koleżance Kasi Wiśniewskiej za udostępnienie prywatnego księgozbioru tatrzańskiego. I znanym mi miłośnikom szant za inspirację :)! A jeśli ktoś się nabrał na ideę, że szanty zaczęły się nad Morskim Okiem - chwała nam ;)
----------
Po tym odkryciu zaczęłam szukać wszelkich materiałów źródłowych na ten temat. W popularnonaukowym wydawnictwach, takich jak "Bedeker Tatrzański" można znaleźć tylko informację, że do 1901 roku po Morskim Oku pływała tratwa - później już tylko łódka. Służyły one przewozowi turystów. Historia tratwy okazała się być bardziej skomplikowana i żeby ją odtworzyć, trzeba było sięgnąć do pierwszych relacji o podróżnikach bawiących w Tatrach, zawartych w "Pismach podhalańskich" J. Zborowskiego i "Szkicach z podróży w Tatry" Walerego Eljasza Radzikowskiego. W ostatniej z wymienionych pozycji można wyczytać:
"Tratwę tę wraz z nieistniejącym szałasem zbudowano na rozkaz właścicieli Zakopanego, gdy mieli tu tłumy gości cesarsko-królewskich przyjmować. (...) Z wszelkim bezpieczeństwem można się było puszczać na głębie jeziora na tej tratwie i niezmiernie to uprzyjemniało zwiedzenie Morskiego Oka, zwłaszcza gdy towarzystwo liczyło między sobą kilku śpiewaków" (s.157) . Dodajmy, że owi znamienici goście to przedstawiciele dynastii Habsburgów i przybywali nad Rybi Staw (ludowa nazwa tego jeziora) już od początku XIX wieku - w 1807 zawitał tu palatyn węgierski arcyksiążę Józef, a w 1823 roku arcyksiążę Franciszek Karol.
Ciekawość moja została więc w części zaspokojona, ale wkrótce pojawiły się kolejne pytania. Jeżeli istnieją dowody, że śpiewali goście, to czy tylko oni? Góralom mogło się nudzić, gdy pływali z "ceprami" w tę i z powrotem po Morskim Oku. Poza tym, aby zsynchronizować swoją pracę, mogli przy tym wznosić rytmiczne okrzyki, a nawet zaśpiewy - czy to nie przypomina opisu szant?
Ale szanty to: "Marynarskie pieśni pracy, które pojawiły się masowo w XVIII i XIX w na pokładach wielkich żaglowców", a tu mamy do czynienia z żeglugą śródlądową, tratwą i flisakami. Flisactwo ma w Polsce długą i ciekawą historię. Pierwsze przywileje tej grupie zawodowej przyznał już Władysław Łokietek, a w połowie XV wieku Sejm w Piotrkowie uchwalił Wolność Żeglugi na Wiśle.
Zwróciłam się więc z pisemną prośbą o wyjaśnienie do specjalisty i badacza folkloru flisackiego, Grzegorza Świtalskiego z zespołu Hambawenah. Oto odpowiedź, którą otrzymałam:
- "Zdarzały się przypadki, że flisacy pochodzący z okolic Podhala, Pienin, po zakończonym spływie do Gdańska dorabiali sobie, np. pracując przy przeładunku towarów na zagranicznych żaglowcach, które w XVIII i XIX wieku często zawijały do tego miasta. Na pewno musieli się wtedy jakoś kontaktować z załogami tych statków. Potem wracali do domu i mogli śpiewać zasłyszane od kolegów po fachu pieśni. Specyfiką folkloru flisackiego jest przecież zapożyczanie i mieszanie wątków z różnych regionów. W repertuarze flisaków z gór, w tym i z Morskiego Oka mogły się zatem znaleźć i szanty".
Gdy nie mogłam ukryć zdumienia, lider Hambawenah dodał jeszcze, że i dzisiaj można się spotkać z tym zjawiskiem muzycznym. Pochodzący z Białego Dunajca zespół "Dzieci Dunajca" śpiewał szanty po góralsku i występował z tym repertuarem na festiwalach takich jak np."Szanty w Giżycku" czy "Spotkania z Piosenką Żeglarską i Muzyką Folk" we Wrocławiu.
Wobec powyższych informacji należy chyba przewartościować historię polskiej sceny szantowej. Gdyby okazały się prawdziwe, Jerzy Wadowski, Halina Stefanowska, Cztery Refy czy Stare Dzwony nie wprowadzali szant do Polski jako pierwsi. Prekursorami tego nurtu są bowiem bezimienni górale z Podhala i Pienin, którzy już ponad sto lat wcześniej wykonywali ten gatunek muzyczny, pływając tratwą po Morskim Oku. W ten sposób również okazałoby się, że w popularnych ludowych podaniach o połączeniu Morskiego Oka z morzem tkwi dość głębokie, i nie tylko "przysłowiowe" ziarno prawdy.
Bibliografia:
"Szkice z podróży w Tatry", W. Eljasz Radzikowski, 1874, reprint KAW Kraków 1990, rozdział: Wycieczka do Morskiego Oka przez Zawrat s. 125 – 170;
"Pisma podhalańskie", t. II, J. Zborowski, Kraków 1972, rozdział:Raczyli odwiedzić Tatry s. 291 - 348
"Bedeker Tatrzański" Warszawa 2000, s. 230 – 234.
"Zbiory sztuki Muzeum Tatrzańskiego" Zakopane 1999