Katowickiemu Festiwalowi Muzyki Świata „Ogrody Dźwięków” rozmachem jeszcze daleko do takich wydarzeń, jak poznański festiwal „Ethno Port” czy odbywający się po sąsiedzku „EtnoKraków/Rozstaje”, ale mimo to potrafi zaskoczyć. Pozytywnie. W tym roku zaskoczył mnie podwójnie.
Po pierwsze tym, że wreszcie pojawiły się na scenie zespoły lokalne, stąd – z Katowic i okolic. Górny Śląsk ma się czym pochwalić (czego niestety nie pokazała płyta składankowa, dołączona do kwietniowego magazynu „Songlines”). Tutejsza scena folkowa rośnie z roku na rok. Do mocnego od lat folku morskiego (Górny Śląsk to światowa potęga jeśli chodzi o wykonawców tradycyjnej muzyki morza – liczę, że znajdzie się miejsce w przyszłości w programie dla przedstawicieli tego nurtu), czy równie silnego środowiska muzyki celtyckiej, dołączają ostatnio muzycy inspirujący się także polską muzyką tradycyjną, w tym folklorem śląskim – co bardzo cieszy.
Po drugie festiwal zaskoczył mnie tym, że znów w programie festiwalu pojawili się wykonawcy wyjątkowi, reprezentujący muzykę, której ostatnimi laty nie spotkałem na żadnej imprezie w Polsce. W tym roku byli to muzycy z Austrii i Szkocji.
Takie podejście do układania programu festiwalu ma kilka pozytywów. W tym roku wymusił je chyba skromniejszy budżet, ale życzyłbym sobie, by była to już reguła – czyli zespół lokalny, z Górnego Śląska, Zagłębia czy Podbeskidzia oraz nieznana jeszcze w Polsce grupa z Europy (czy świata). Dzięki temu „Ogrody” będą inne. Być może taki program nie przyciągnie na początku tłumów, ale z pewnością pomoże budować świadomą festiwalową widownię, nie tylko tę z okolic, ale z całej Polski (a być może kiedyś i z zagranicy), otwartą na nowinki, ciekawą nieznanego, uczącą się tej muzyki razem z organizatorami. Przykład koncertu muzyki włoskiej sprzed dwóch lat (moja relacja tutaj), na który przyjechali fani z Krakowa, Rzeszowa, Warszawy (bo „nigdzie indziej takiej muzyki nie grają”), pokazuje, że to działa. A wielcy artyści world music, czy naszej sceny folkowej mogą przyjeżdżać na koncerty do Katowic w ciągu roku (co się już dzieje), gdy tylko będą w pobliżu. Uczmy się od Wrocławia, tam mają już na to patent jak tych „wielkich” zapraszać za mniejsze pieniądze.
Wioska w bloku
W tym roku znów nie było mi dane być na wszystkich dniach koncertowych. O ile Qrę jeszcze z pewnością usłyszę, to Austriaków z Federspiel niekoniecznie, ale tak bywa. Drugi dzień koncertowy – w tym roku festiwal odbywał się w dwa kolejne piątki, 24 czerwca i 1 lipca (to też ciekawy wyróżnik, taki Fridays Folk&Worldmusic Festival :D) – rozpoczęła katowicka Blokowioska. Zespół, który pod tym szyldem objawił mi się trzy lata temu na imprezie w Chorzowie, dziś jest kompletnie inny. Zarówno jeśli chodzi o skład (wtedy trzy dziewczyny i jeden pan, dziś ostała się tylko jedna dama, za to doszedł jeden dżentelmen) oraz muzykowanie (wtedy dużo śpiewów a cappella, dziś przewaga instrumentów i elektroniki).
Koncert ciekawy, z momentami nostalgicznymi, jak i wręcz kabaretowymi – padły nawet głosy z publiczności, iż w tę stronę powinni iść, a to za sprawą niezwykle dynamicznego, rozgadanego, niespokojnego ducha zespołu – akordeonisty Andrzeja Teofila. Przeciwwagą dla niego był – jak to nazwałem – operator instrumentów różnych, w tym komputera, inżynier bitów, siła spokoju (choć też miał momenty dynamiczne) – Paweł „Pepe” Podsiadło. Ale tak naprawdę nad obu panami dominowała Olga Kukuła – która niesamowicie mocnym i pięknym głosem wyśpiewywała pieśni zarówno z naszego regionu, kraju, jak i innych słowiańskich obszarów. Dziś muzyka Blokowioski to połączenie pieśni tradycyjnych z akompaniamentem instrumentów akustycznych (fletów, akordeonu, digiridoo) i dźwięków generowanych przez elektronikę.
Było widać i słychać, że trójka muzyków doskonale się ze sobą czuje, świetnie bawi się na scenie, i jest otwarta na to, co niesie tradycja i współczesność. Słuchało się dobrze, bawiło też, jedyne co przeszkadzało, to zbyt słabe nagłośnienie głosu Andrzeja, który wtórował Oldze w śpiewie, a czasem sam prowadził utwór. Był najsłabiej słyszalny. Jak sugerowali ci, co go znają, być może nie była to wina akustyka, tylko samego śpiewaka, którego na scenie energia wręcz roznosiła, przez co nie zawsze udawało mu się trafić idealnie przed mikrofon. Ale cały koncert był ok, porwał publiczność, a braki techniczne i jeszcze brak zgrania w niektórych numerach muzycy nadrabiali wspaniałą atmosferą na scenie i swoją naturalnością. Wielkie za to brawa. Zespół ma już swoją debiutancką płytę, więc z pewnością po nią sięgnę, gdyż to trio ma potencjał.
Wprost z Orkad
Przyznam, że gdy dowiedziałem się, że Fara przybędzie do Katowic, żywiej zabiło mi serducho. Oto wreszcie na festiwalu worldmusic w Polsce pojawi się tradycyjna muzyka ze Szkocji, której, choć tych celtyckich imprez mamy w kraju kilka – w ogóle nie słychać. Pojawia się ona zwykle przy okazji prezentacji tańców szkockich w repertuarach grup tanecznych, ale już rzadko w wykonaniu na żywo, a już na festiwalu worldmusic? Nie pomnę.
Pretekstem do zaproszenia grupy ze szkockiego Glasgow do Katowic jest fakt, iż oba miasta należą do Sieci Miast Kreatywnych UNESCO (Katowice dołączyły do niej jako Miasto Muzyki pod koniec 2015 r.).
Czwórka młodych dam – na zdjęciu powyżej od lewej: Jennifer Austin (piano) oraz trzy skrzypaczki Jeana Leslie, Kristan Harvey i Catriona Price – pokazała nam tego wieczoru, że szkocka muzyka tradycyjna jest niezwykle bogata, ba jest żywa, bo inspiruje do tworzenia wciąż nowych utworów, że jest równie dynamiczna i porywająca do tańca, jak o wiele popularniejsza u nas muzyka z Irlandii (kilku reeli z Zielonej Wyspy też nie zabrakło).
A zaczęło się tak:
Koncert piękny, żywiołowy ale i momentami nastrojowy. Bałem się o konferansjerkę, bo „szkocka mowa, trudna mowa”, a dialekt z Orkadów to już przepaść, ale o dziwo dziewczyny mówiły zrozumiale, więc dotarło do mnie większość z tego, co opowiadały na scenie. A z opowieści wynikało, że w programie znalazły się i tradycyjne melodie z Orkad, i jak wspomniałem muzyka z Irlandii, a także współczesne kompozycje autorstwa dziewczyn. Oto kolejny fragment dla podtrzymania klimatu...
Szkoci lubią śpiewać, nie obyło się więc i bez wokalnych popisów. Nastrojowe, sentymentalne ballady zaaranżowane na 3-4 śpiewne głosy, niejednemu słuchaczowi tego wieczorku zasiały w serduchu nutkę nostalgii. W jednej z nich wykorzystano tekst narodowego wieszcza Szkocji, Roberta Burnsa. Ale jak zobaczycie poniżej Fara sięga także po utwory popowe, znane już w latach 70. ub.w. Ciekawe czy zgadniecie co to takiego:
To, co różni naszych muzyków folkowych od np. muzyków ze Szkocji, to to, że my uczymy się tej muzyki sami, od naszych mistrzów gdzieś w chatach, na warsztatach, podpatrujemy na festiwalach, oni na wyższych uczelniach, gdzie odbierają wszechstronne wykształcenie w graniu muzyki tradycyjnej na najwyższym poziomie, gdzie na co dzień mają kontakt z mistrzami. Tak jest w przypadku tego szkockiego kwartetu z Orkad, które studiowały m.in. na The Royal Conservatoire of Scotland, Strathclyde University, The Royal Northern College of Music czy The Royal Academy of Music. I to było słychać. Biegłość, aranżacje, wykonanie na wysokim poziomie, a do tego naturalność, otwartość, uśmiech.
Ich historia jest podobna do wielu innych. Spotkały się w dzieciństwie i od tamtej pory wspólnie przemierzają różne światy. Zaczynały oczywiście od muzyki tradycyjnej z Orkad, a ich mistrzem i mentorem był wtedy m.in. Douglas Montgomery (grający w The Chair, Saltfishforty). Dziewczyny pojawiały się wówczas na scenie jako support The Chair, pod nazwą The Chairettes. Pewnego dnia Bob Gibbon, akordeonista The Chair i jednocześnie dyrektor Orkney Folk Festival, zaproponował by założyły nową grupę i tak narodziła się Fara.
Szybko zgarnęły najważniejsze nagrody szkockiej sceny tradycyjnej, w tym m.in. BBC Radio 2 Young Folk Award, The BBC Radio Scotland Young Traditional Musician of the Year, The Deutsche Bank Award in Performance and Composition czy Danny Kyle Award. Zaproszenia na znaczące festiwale pojawiły się także. Oczywiście wystąpiły na Orkney Folk Festival, Shetland Folk Festival oraz na jednym z najważniejszych na świecie festiwali muzyki celtyckiej – „Celtic Connections” w Glasgow.
Wszędzie chwalone za grę, śpiew, aranżację, pomysłowość, łączenie tradycji ze współczesnością. Zgodnie okrzyknięte nową nadzieją szkockiej sceny muzyki tradycyjnej. Ja dodam od siebie prywatną nagrodę „CIARY 2016” za klimat jaki tworzą na scenie, za ten kontakt z publicznością. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań. Dziękuję dziewczyny!
Dodam, że z Catrioną spotkać się będzie można całkiem niedługo, bo już za kilka dni (7 lipca) w Krakowie na EtnoKraków/Rozstaje, wystąpi w duecie z harfistką Esther Swift, pod szyldem Twelfth Day.
Festiwal Muzyki Świata „Ogrody Dźwięków”, 24.06 i 1.07.2016, Katowice
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia