Muzyka ulicy jest powszechnym zjawiskiem niemal wszędzie. W Polsce największą ilością muzyków ulicznych poszczycić się mogą takie miasta jak Wrocław, Gdańsk czy Warszawa. Ze względu na srogie zimy nie da się u nas grać przez cały rok, jednak są muzycy, dla których granie na ulicy jest pracą, zawodem. Muzykują oni nawet po 9-10 miesięcy w roku (a więc również zimą!). Grają w szeroko rozumianej przestrzeni publicznej. Można ich spotkać na Rynku Starego Miasta, głównych ulicach handlowych, w środkach komunikacji miejskiej, w parkach, niekiedy pod centrami handlowymi, a w okresie świąt nawet na cmentarzach. Wydawać by się mogło, że jest to zjawisko świeże, współczesne. Jednak jego historia jest dosyć długa.
Busker, Spielmann, Igrca
Dzisiejszych buskerów, jak często nazywa się ich od angielskiego słowa "busker" oznaczającego osobę muzykującą na ulicy, wiele łączy z dawnymi dziadami wędrownymi, śpiewakami jarmarcznymi, czy przedwojennymi kapelami podwórzowymi. Inne nazwy, na które napotykamy zajmuąc się historią tego zjawiska, to m.in. igrcy (ang. pleyel, niem. Spielmann) czy też Bänkelsängerzy (na terenach niemieckojęzycznych) i cantibanchi (we Włoszech), którzy stając na ławce śpiewali pieśni nowiniarskie. Wielu z nich miało ze sobą specjalne plansze z rysuknami, na które wskazywali podczas odpowiedniego fragmentu tekstu. Często też sprzedawali oni swoje pieśni w postaci druczków ulotnych, na których znajdował się tekst pieśni oraz adnotacja: "śpiewać na melodię taką a taką". Nuty drukowane były rzadko, a w wielu przypadkach nie były potrzebne ze względu na rozpowszechnione zjawisko kontrafaktury (podkładanie nowego tekstu pod starą melodię i odwrotnie). Dawniej muzykowanie uliczne nie było profesją samą w sobie ale połączone było z różnymi innymi zajęciami, takimi jak np. akrobatyka (chodzenie po linie), żonglerstwo. Nieraz łączono je z bardzo odległymi sztuce działaniami, jak wyrywanie zębów, która to czynność była świadczona publicznie, postrzegana jako widowisko i w gruncie rzeczy tak samo atrakcyjna jak wysłuchanie pieśni o morderstwie dokonanym przez matkę na własnych dzieciach.
A o czym dziś śpiewają uliczni muzykanci?
Ich repertuar jest bardzo zróżnicowany. Niektórzy muzycy specializują się w wykonywaniu tylko jednego gatunku, ale są i tacy, których repertuar jest nieskończenie bogaty. Najczęściej słychać muzykę klasyczną, rockowe ballady i folk(lor) właśnie. Nie zawsze możemy usłyszeć folklor w "czystej" postaci, nieraz są to bardzo współczesne wykonania dostosowane do percepcji przeciętnego, ulicznego słuchacza.
Goście, goście…
W latach 90-tych popularnymi bywalcami polskiej sceny ulicznej były zespoły z Ameryki Południowej wykonujące muzykę, która mniej lub bardziej odnosiła się do muzyki andyjskiej. Obecnie takie zespoły nie są już tak powszechne, choć nadal bywają spotykane. Wiele z muzykujących w Polsce osób pochodzi ze Wschodu, głównie z Ukrainy i Białorusi (podobna sytuacja ma miejsce w miastach zachodniej Europy, przy czym tam jest też dość duży odsetek Rumunów, Węgrów, a także Polaków). Są to najczęściej emigranci, którzy albo nie znaleźli innej pracy albo ze względu na stan zdrowia (często spowodowany wypadkiem) nie mogą wykonywać zawodu, którym się poprzednio trudnili. Wielu z muzyków ulicznych cieszy się swojego rodzaju popularnością. Niegdyś bardzo znany był w Polsce Ostap Kindraczuk, pochodzący z Ukrainy bandurzysta, który co roku występował na "Jarmarku Dominikańskim" w Gdańsku i "Jarmarku Świętojańskim" w Poznaniu. Wykonywał on głównie tradycyjny folklor ze swoich rodzinnych rejonów, z Półwyspu Krymskiego. Obecnie w Warszawie często spotkać można osiadłego na stałe w Polsce Białorusina - Valerego Gaydenko. Gra on na gitarze klasycznej - obok repertuaru tzw. muzyki poważnej - również tradycyjne pieśni ukraińskie ("Księżyc na niebie“) i rosyjskie ("Trojka", "Wiekowa Lipa" i in.). Można go spotkać przeważnie wieczorami na warszawskiej starówce.
Miastowy folk
Bardzo poplarny, głównie w stolicy kraju, jest folklor miejski. I tak przeboje w stylu "Bal na Gnojnej" usłyszeć można w wykonaniu Orkiestry z Chmielnej, która muzykuje albo na rogu Krakowskiego Przedmieścia z Chmielną (stąd nazwa kapeli) albo w przejściu podziemnym przy stacji "Metro Centrum". Zespół gra na takich instrumentach jak akordeon, banjola, gitara akustyczna, kontrabas, skrzypce, i klarnet. Ważny jest fakt, że utwory, które wykonują śpiewane są warszawską gwarą. Folklor miasta stołecznego podtrzymuje także kataryniarz Piotr Bot, który jest jedną z niewielu osób grających na tym, niecodziennym już dziś instrumencie. Swoją pierwszą katarynkę dostał po stryju, a zaczął grać około 10 lat temu. Kręci korbą w rytm piosenek takich jak "Kiedy rano jadę osiemnastką“ czy "Marsz Mokotowa". Warto zwrócić uwagę, że warszawski kataryniarz nauczył się trudnej sztuki "dziurkowania" a więc zapisywania melodii na taśmę i dzięki temu może sam decydować o swoim repertuarze oraz dostosowywać go do potrzeb publiczności.
Dla kogo ulica?
Najczęściej spotyka się skrzypków, gitarzystów i akordeonistów. Jednak nie raz na ulicy posłuchać można niecodziennych instrumentów, takich jak np. wczesnoceltycka harfa na której akompaniuje sobie Barbara Karlik, śpiewając celtyckie ballady. Niewątpliwie niecodzienny instrument przyciąga przechodniów, którzy wyłapują w miejskim pejzażu dźwiękowym nieznane im dotąd brzmienia.
Teoretycznie na ulicę wyjść może każdy, kto ma umiejętności i chęci po temu. Jednakże w wielu miasatch w Europie, gdzie zjawisko muzykowania ulicznego obecne jest na dużo większą skalę niźli w Polsce, istnieją przepisy regulujące ten proceder i by grać na ulicy należy postarać się o odpowiednie pozwolenie. W Polsce sytuacja ta dotyczy tylko trzech miast: Wrocławia, Krakowa i Gdańska. Przy czym w dwóch ostatnich zezwolenia na muzykowania są płatne (w stolicy Małopolski wykonując folklor krakowski płaci się dużo mniej niż grając inny repertuar). Jednak mimo płatnych pozwoleń granie na ulicy się opłaca. W wakacje, na warszawskiej starówce, jeśli jest się sprawnym muzykiem, zarobić można nawet 150 złotych na godzinę. Jeśli natomiast reperezentuje się "folklor żulerski" zarobki spadają do najwyżej 50 złotych.
Gra na ulicy to niełatwy kawałek chleba. Warunki atmosferyczne nie zawsze sprzyjają, okoliczni sprzedawcy i mieszkańcy nie zawsze są przychylni muzykom. Nie raz też zdarza się, że ktoś ukradnie pieniądze z futerału wystawionego na datki. Mimo to muzykowanie uliczne w Polsce jest co raz bardziej popularne.
A słyszeliście, że na ulicach Katowic Władysław Tomczyk gra na skrzypcach, a za pieniądze wrzucane do futerału wydaje paragony fiskalne? Prasa się o tym szeroko rozpisywała u nas, bo to ponoć pierwszy taki przypadek w Polsce!
:D Już widzę jak papuga kataryniarza otrzymuje dodatkowe obowiązki - wręczanie paragonów fiskalnych ;))))