Tego dnia w namiocie festiwalowym ruch panował od samego rana. Przed południem zgromadzonych dziennikarzy powitali organizatorzy festiwalu - Andrzej Matusiak i Maria Pomianowska. Na konferencji obecne były również gwiazdy tegorocznej edycji - Danyel Waro (Reunion), Kathleen Merritt i Charlotte Qamaniq (wyspy Kanady), strażniczka tradycji Maorysów Moana Maniapoto z dwoma tancerzami z zespołu The Tribe (Nowa Zelandia). Wszyscy odpowiadali na pytania dotyczące swojej twórczości. Zwłaszcza Danyel Waro przybliżył historię oraz polityczno– społeczny kontekst wykonywanej przez siebie, a zakazanej przez francuski rząd, muzyki maloya. Nie obyło się też bez ciekawych pokazów - śpiewu gardłowego w wykonaniu Inuitek z Kanady, gry na antycznym flecie pasterskim w wykonaniu Carmelo Salemi z Włoch oraz najbardziej widowiskowego - tańca haka maoryskich wojowników. To było krótkie preludium do tego, co miało się wydarzyć wieczorem.
W namiocie festiwalowym punktualnie o 19:30 rozpoczął się dwuczęściowy koncert, podobnie jak poprzedniego dnia prowadzony przez Maćka Szajkowskiego. Na scenę wkroczyli Tenores di Bitti Mialinu Pira z Sardynii w strojach charakterystycznych dla swojego miasteczka. Popłynęły kojące dźwięki pieśni pasterskich - tzw. cantu a tenore śpiewanych a cappella na głosy. Przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie, wpisane zostały w 2005 roku na listę Arcydzieł Ustnego i Niematerialnego Dziedzictwa UNESCO. Ich specyfika polega na tym, że pierwszy głos prowadzi główną melodię i tekst, a trzy pozostałe akompaniują, tworząc tło. Perfekcyjna harmonia głosów przenosiła w krajobrazy z dalekich gór południa Europy choć przyznaję, że mogła wydać się niektórym monotonna. Dobrze, że każdy utwór był zapowiadany, a zapowiedź tłumaczona na polski. Dzięki temu można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o samej Sardynii, która od początku XX wieku opierała się próbom italianizacji. Zespół wyraźnie podkreślił, że sardino to nie dialekt, tylko język.
Zabrzmiały pieśni religijne, związane z okresem Bożego Narodzenia, Wielkiego Tygodnia oraz świeckie. Te ostatnie dzieliły się również na "zwykłe" i taneczne, nieraz o bardzo szybkim rytmie. Śpiewacy zrobili też eksperyment - zaprezentowali po kolei pojedyncze głosy, a potem wszystkie razem. Koncert trwał godzinę, choć zwykle śpiewają krócej, bo jest to dość męczące. Mimo że znacznie przekroczyli limit czasowy, tenorzy dali się namówić na bis, przyjęty gromkimi brawami.
Po przerwie słuchaczy czekały zupełnie inne klimaty. Prawdziwe "wejście smoka" ze śpiewem na ustach i orszakiem bębniarzy miała gwiazda world music, wspomniany Danyel Waro ze swoim zespołem. Laureat Nagrody Womex 2010 z każdym utworem rozkręcał się coraz bardziej i nie pozostawił cienia wątpliwości, że jest niesamowicie charyzmatycznym artystą, wykonującym muzykę z przesłaniem. Mimo nie tak młodego wieku i niepozornej postury na scenie Danyel staje się wulkanem energii, a jego donośny głos opowiada historię dyskryminowanej przez lata społeczności kreolskiej na Reunionie. To wspomniana już maloya, zwana też oceanicznym bluesem. Artyście towarzyszyli muzycy na lokalnych instrumentach perkusyjnych, jednocześnie wspaniali polifoniczni śpiewacy. Zabrzmiały skomplikowane afrykańskie rytmy z wpływami karaibskimi, które nie pozwoliły słuchaczom usiedzieć na krzesłach, tym bardziej, że Danyel zachęcał do tańca, jeśli ktoś miał na to ochotę.
Najbardziej zapadła mi w pamięć wzruszająca pieśń a cappella z dedykacją dla żony oraz pieśń, która zabrzmiała pod koniec, pełna tolerancyjnego przesłania - wydaje mi się, że to credo artysty. Danyel nie oszczędzał się - tańczył na scenie i widać było, że ta muzyka wprawia go w trans, który udzielił się publiczności. Jednocześnie był przy tym bardzo naturalny i w ogóle nie dawał poznać po sobie, że jest gwiazdą world music, której płyty sprzedają się na całym świecie. Napięcie podkręcane szaloną grą na bębnach czasem sięgało zenitu, ale w końcu koncert, jak i w pełni zasłużone bisy musiały się kiedyś skończyć. Pomimo zmęczenia Danyel wyszedł jeszcze chwilę później do fanów podpisać płyty.
Następnie wszyscy przenieśli się do klubu festiwalowego, gdzie grał inspirujący się afrykańskim bluesem zespół Wielbłądy. I to była już ostatnia atrakcja tego wieczoru.
9. Warszawski Festiwal Skrzyżowanie Kultur, 26.09.2013, Warszawa
Portal Folk24.pl jest patronem medialnym wydarzenia.