Na festiwal "Kubryk" jeżdżę od 2002 r. Spotykają się tu miłośnicy tradycyjnego folku morskiego, a więc szant (marynarskich pieśni pracy) jak i morskich pieśni czasu wolnego, od miejsca ich wykonywania zwanych pieśniami kubryku, a także ballad morskich czy folkowego grania o źródłach z Anglii, Bretanii, Irlandii czy Szkocji. Wierność tradycji i takie układanie programu koncertów, by tą tradycję oddać jak najpełniej, rzadko dziś są spotykane na innych festiwalach żeglarskich. To dlatego Kubryk jest tak wyjątkowy, od lat. Opiera się trendom parcia do masowości, łatwej i przyjemnej rozrywki, do głośnego grania. Programowo nie zaprasza się tu zespołów t.zw. mocniejszego uderzenia, o folk-rockowym charakterze, których ostatnio na scenie żeglarskiej coraz więcej. Tu dominuje akustyczne granie i śpiew a cappella.
Dobór zespołów sprawia, że na widowni zasiada także publiczność inna od tej, którą gromadzą wielkie, plenerowe imprezy żeglarskie. W Łodzi na Kubryku przypadkowy widz, czyli taki, który nie bardzo wie dlaczego trafił do Łódzkiego Domu Kultury, zdarza się niezwykle rzadko. Czuje się to podczas występów. Stojąc na deskach sceny, odczuwałem wielokrotnie, że te 200-300 osób chłonie każdą moją nutę i każde słowo, które pada ze sceny. Kubrykowa publiczność to świadoma i wymagająca grupa, w dużej mierze sama żeglująca, jeżdżąca na inne festiwale, osłuchana nie tylko z morskim folkiem. Dlatego Nagroda Publiczności Kubryku, to jedno z największych moim zdaniem wyróżnień dla zespołu.
Kubryk parę lat temu przechodził kryzys, mniejszy budżet, mniej ludzi na widowni, na szczęście trudne czasy chyba już za nim, bo od kilku lat znów gromadzi tłumy oraz czołówkę zespołów grających obecnie folk morski w Polsce i mających w repertuarze również szanty, co wbrew panującemu ogólnie przekonaniu wcale nie jest takie powszechne.
Szanty, czyli pieśni używane dawniej na żaglowcach do wciągania czy opuszczania żagli (każdy żagiel miał swoją szantę), do pracy przy kabestanie podczas wyciągania kotwicy czy przy pompach podczas usuwania nadmiaru wody spod pokładu z latami, i kolejnymi wykonaniami trochę się zmieniały. Dziś zdecydowana większość nadal jest śpiewana a cappella choć na większą liczbę głosów. Buduje się bogatsze harmonie co ubarwia je brzmieniowo, by były bardziej atrakcyjne w odbiorze, czasami dokłada się też akompaniament instrumentów. Najczęściej są to skrzypce, koncertina lub gitara. Nadal jednak doświadczeni wykonawcy potrafią zachować i przekazać ich rytm i charakter. Do niewątpliwych mistrzów gatunku zalicza się organizatorów Kubryku - zespół Cztery Refy, który na tegorocznej edycji festiwalu świętował 25 lecie. Do wspólnego świętowania Refy zaprosili przyjaciół, dawnych członków zespołu oraz zespoły: Atlantydę, Banana Boat, Bukanierów, Duan, Flash Creep, Formację, Mechaników Shanty, North Wind, Pchnąć w tę łódź Jeża, Sąsiadów oraz gościa z zagranicy Kena Stephensa. Do pełnego zestawu wykonawców tradycyjnego folku morskiego występujących dziś w Polsce brakowało mi tylko zespołów Brasy i Qftry, którzy byli zaproszeni, ale nie mogli przyjechać, szkoda.
Pierwszy dzień (piątek) był dniem morskich ballad i folku. Ucieszyło mnie zaproszenie Duanu, bo od lat jestem zwolennikiem łączenia sceny żeglarskiej i celtyckiej, gdyż oba nurty mają te same źródła. Duan, dziś chyba jeden z niewielu w Polsce zespołów, który stara się grać tradycyjnie, dał bardzo dobry koncert. Myślę, że tak stylowe wykonanie muzyki irlandzkiej na scenie żeglarskiej w ciągu minionych 10 lat nie zdarzało się za często, o ile nie w ogóle. Muzykom nie przeszkodziły w graniu - choć widziałem, że łatwo nie było - nawet dzieciaki, które tańczyły między nimi na scenie a to znów dopadały do mikrofonów, snując własne wokalizy do granych ludowych melodii. Kubrykowi zawsze towarzyszyła luźna atmosfera, na scenie muzycy łączyli składy, wymieniali się repertuarem, zapraszali gości. Nie inaczej było tym razem. Pierwszego dnia Witek Kulczycki z Duan pojawił się u boku North Wind, jednej z najbardziej tradycyjnych grup szantowych. Piszę szantowych z pełną świadomością, bo w ich repertuarze szanty stanowią przewagę utworów. Witek dogrywał na flecie w utworach irlandzkich czy bretońskich, co było wspaniałym przykładem tego, jak blisko folkowi morskiemu do celtyckich źródeł. Anglik, Ken Stephens wystąpił oczywiście solo ale i z gospodarzami, Czterema Refami. Byłem ciekaw jego występu. Ten folkowy muzyk i pieśniarz, twórca współczesnych pieśni stylizowanych na szanty, okazał się mistrzem koncertiny. Oprócz nut celtyckich, angielskich, które dominowały tego wieczoru pojawiły się także utwory oparte o folk słowiański. Sąsiedzi zagrali m.in. dwa utwory pochodzące z folkloru śląskiego. Zespół Pchnąć w tę łódź Jeża z kolei stara się śpiewać o morzu inspirując się m.in. folkiem państw bałtyckich, Łotwy, Litwy, Estonii, co na polskiej scenie żeglarskiej jest rzadko spotykane. Grunt to znaleźć swoją niszę. Bardzo ciekawym zespołem jest trójmiejska Formacja, która łączy w repertuarze ciekawe, i często autentyczne opowieści z własną autorską muzyką, w której pobrzmiewają także nuty folkowe. Przewaga folkowych tonów nad żeglarskimi bardzo słyszalna była też podczas występu innej ciekawej grupy, Flash Creep. Jej trzon tworzą muzycy zespołu Cztery Refy, którzy pewnego dnia zapragnęli grać inaczej, czerpiąc bardziej z folku amerykańskiego, niż tak jak ich macierzysta grupa, z wyspiarskiego. Słychać to zwłaszcza w barwie głosu i grze skrzypaczki Izy Puklewicz.
Drugi dzień (sobota) to już morze, szanty i morskie opowieści. A na scenie ci, którzy śpiewają szanty, od co najmniej 20 lat. Mechanicy Shanty, to zespół który potrafi zaśpiewać tradycyjnie, a cappella, ale i zagrać z przytupem. Mając w składzie Piotrka Ruszkowskiego (mandolina) oraz Michała Karczewskiego (banjo) nie można nie pograć... bluegrassu. Atlantyda to przede wszystkim autorskie teksty i muzyka lidera Sławka Klupsia, głównie w tematyce morza, ale nie tylko. No i Cztery Refy, z ich przepastnym repertuarem szant, pieśni kubryku i melodii tradycyjnych (głównie z Wysp Brytyjskich). Wszyscy wymienieni wzbudzali aplauz publiczności wykonując najbardziej znane utwory ze swoich przebogatych repertuarów. Dzielnie stawali z nimi młodsi stażem Bukanierzy, Sąsiedzi czy Banana Boat. Koncert finałowy, gdy na jednej scenie (wraz z Sąsiadami) stanąłem obok Czterech Refów i Kena Stephensa będę długo pamiętał. Takie emocje, poczucie wielkiej żeglarskiej wspólnoty, pewności, że jesteś we właściwym miejscu z właściwymi ludźmi i radości śpiewania szant, trafiają się rzadko. A zabrzmiały wtedy najbardziej tradycyjne z tradycyjnych morskich pieśni z repertuaru Czterech Refów.
Myślę, że godny to był jubileusz, który celebrowaliśmy jeszcze w tawernie festiwalowej "Gniazdo Piratów" aż po świt.
Jubilatom, Czterem Refom w imieniu redakcji składam życzenia kolejnych ćwiartek w szancie i morskim folku. A tych, którzy tak chętnie tworzą różne „anty-szanty“ gorąco namawiam na przyjazd na Kubryk, bo jest to jeden z kilku festiwali w Polsce, gdzie można posłuchać prawdziwych szant i zrozumieć o co w nich naprawdę chodzi.
Z kronikarskiego obowiązku (i nie bez dumy ;)) dodam tylko, iż tegoroczną „Nagrodę Publiczności“ otrzymał zespół Sąsiedzi, zdobywając 37 głosów oraz „sakiewkę“, w której znaleźli ponad 400 złotych polskich oraz dwa dolary i jednego pensa.