Ostatni zapiątek maja (29-31.05) na swój sposób rozpoczął czas przejścia między koncertami w klubach i domach kultury a plenerem. W "tę ostatnią niedzielę" majową na Bródnie miał miejsce festiwal "Korzenie Europy", podczas którego była nielicha okazja do obejrzenia i posłuchania czołówki szeroko rozumianego polskiego folku. Od progesywno-elektronicznych Pchełek, przez wysokoenergetyczną Czeremszynę, aż po Kapelę Ze Wsi Warszawa, neoetniczną Kayah i nowe oblicze Żywiołaka.
Pomysł festiwalu - znakomity, podkreślony ciekawą oprawą sceniczną, stylizowaną na pradawną słowiańszczyznę. Trochę jednak przeszkadzał mi zbyt przygłupawy sposób prowadzenia konferansjerki przez Konja, którego było zdecydowanie za dużo w przerwach między zespołami. Zatem po króciutkim, ale treściwym secie wspomnianych Pchełek (folkowe Pink Floyd, zespół zrobił gigantyczny krok naprzód od czasów udziału w "Nowej Tradycji") i superszybkim secie Czeremszyny, wspieranym niezmordowanym dopingiem najwierniejszych fanów postanowiliśmy skorzystać z uroków pięknej pogody w innej części miasta.
Na kolejne aktywne zapiątki nie trzeba było długo czekać. Warsaw Belly Dance Festival w Piwnicy pod Harendą (26.06), uświetniony muzycznie przez DJ Woja a tanecznie przede wszystkim przez niesamowitą Jamilah przyciągnął głównie... żeńską publiczność. Trochę działo się w klimatach folkmetalowych i to w różnych częściach miasta. m.in. Leśne Licho prężyło muskuły na Woli (27.06) przy, podobnie już jak Runika na Mokotowie miesiąc wcześniej (23.05), kameralnej frekwencji klubowej. Dzień później (28.06) Amfiteatr popularnego "Skaryszaka" gościł patronowany przez Folk24 jednodniowy festiwal "Wokół Romów". Koncert ten był zwieńczeniem projektu realizowanego przez Radio RDC. Tu załapaliśmy się na potężne sceniczne show w wykonaniu gorzowskiego Cygańskiego Muzycznego Teatru Terno oraz świetny występ łódzkiej formacji Perła i Bracia. Koncert toczył się równolegle z percivalowym "Mniejszym Złem" (goszczącym węgierską Dalriadę), także trza było wybierać. My zdecydowaliśmy się pozostać dłużej w Parku Skaryszewskim, będąc pod wrażeniem fuzji cygańskich ballad i etno-jazz-rocka w wykonaniu Perły i jej doborowych muzyków. Z Woli dostaliśmy cynk drogą smsową, że Dalriada także nie zawiodła. Z jednej strony szkoda, że nie udało się połączyć obu gigów - z drugiej dobrze, że wiele się dzieje w muzyce folkowej, mimo ciszy w komercyjnych mediach.
"Świat się kręci, czas nie stoi, czas ucieka. Pędzi życie, nie ma ma lekko, dobrze wiemy" - śpiewał drzewiej Gintrowski w czołówce "Zmienników". Kolejny piąteczek (3.07) przywitał kolejny stołeczny zapiątek warszawską częścią "Pożoga Tour". Skupiliśmy się tu na gigu Black Velvet Band, który zbiera bardzo pochlebne recenzje po swoich koncertach. Zespół, podobnie jak wspominane wcześniej Pchełki, zrobił niesamowity skok do przodu. Zmiana w obsadzie wokalu zdecydowanie wyszła na plus, a na sam koncert, mimo że zaczął się dużo później niż powinien, warto było zaczekać.
- "Kurczę, to jak stare Turbo na folkowo, połączone z Ironami" - słyszymy jednocześnie od kilku osób, w tym od Aminae, wokalistki Runiki, obecnej na koncercie. Duch słowiański w folk/heavy/doomowej otoczce, z dużym udziałem gitary akustycznej i ciekawymi tekstami - to jest właśnie obecne oblicze lubelskiego Black Velvet Band, które znakomicie sprawdza się na żywo, nawet w małych klubach, adoptowanych z pofabrycznych piwnic.
A "Skaryszak" jest jak magnes - dobrze rozpoczęty gigiem BVB zapiątek w sobotę był spotkaniem z akustycznym, trawnikowym koncertem Balkan Sevdah (4.07) w składzie z jazzowo-bluesowym saksofonistą, etatowym już zastępcą Tomka Stawieckiego, który tego dnia nie mógł wystąpić w Parku Skaryszewskim. Do sevdalinek, w których BS są znakomici i których tej upalnej soboty nie żałowali publiczności, pasował idealnie! Do tego rzewne, snujące się liryki, rodem z Bośni współgrały z leniwie płynącym popołudniem. Jak się później dowiedzieliśmy, zespół zagrał kilka utworów z najnowszej płyty, która wkrótce ujrzy światło dzienne.
Po koncercie okazało się, że to jeszcze nie koniec. Oto w pobliskim amfiteatrze rozstawili się bluesmani. 30-lecie pracy artystycznej Tomasza Bieleckiego "Blues Renegatora" z formacji Blues Time upłynęło w klimatach stricte koncertowych, jak i oficjalnym jam session, w którym muzycy na scenie zmieniali się cyklicznie, podobnie jak brzmienia. Co ciekawe, przez chwilę zagrał tu również saksofonista Balkan Sevdah. I tak aż do zmroku.
W niedzielę natomiast (5.07) była okazja do swoistej podróży w czasie. W Łowiczu doszło do historycznego spotkania, drużyn, które przed wojną nigdy ze sobą nie zagrały. W rytmach wojskowej orkiestry dętej grającej gorące (dosłownie i w przenośni - upał był niemożebny) hity z II RP stanęły naprzeciw siebie, w pieczołowicie odtworzonych strojach z 1938 roku, ekipy WKSu 10 Pułku Piechoty i Pogoni Lwów. Mecz zakończył się wynikiem 3:1 dla "Dziesiątaków", a towarzyszył mu także pokaz strojów z epoki.