Na początek zimy coś gorącego, czyli dwie rodzime produkcje folkmetalowe. Jedna z ziemi lubelskiej, druga z mazowieckiej.
"Pożoga" zapowiadana wcześniej przez wszelkiej maści proroków i wizjonerów nadeszła z... Lublina. Black Velvet Band, po przetasowaniach kadrowych, umocnił się w męskim graniu. A, jak mawia stare rodzime przysłowie "czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci", album pełen jest tego, czym miastowi metalowcy nasiąknęli w czasie młodzieńczego buntu. Ludowość ludowością, ale muzyki, którą pamięta się od małego, nie da się przecież nijak "wykorzenić" (i całe szczęście)!
Folkmetal od BVB to przede wszystkim melodyjne sięganie do klasyki od Black Sabbath, TSA, Running Wild i Iron Maiden po pieśni morza i gitarowe, balladowe granie. Stare dobre heavy, zaśpiewane po polsku i sprawdzone w graniu na żywo w undergroundowych klubach.
"Założyliśmy sobie pewną spójną koncepcję, której trzymaliśmy się przy pisaniu utworów. Generalnie nie chcę wdawać się w filozofię płyty, bo to zapewne każdy, kto wgryzie się w teksty odczyta po swojemu. Co do muzyki, chodziło o spójność materiału, o to żeby każdy kolejny utwór w jakiś sposób korespondował z poprzednim, żeby całość miała charakter na swój sposób monolityczny. Podczas nagrywania nie ograniczaliśmy się tylko do naszego składu, stąd też wielu gościnnych muzyków, którzy nas wspomogli w poszczególnych utworach. Są też nawet partie chóru - pomysł ten pojawił się już podczas komponowania poszczególnych kawałków, po prostu ich klimat, podniosłość aż prosiła się o taki zabieg stylistyczny. To samo wiolonczela - zawsze uważałem, że to instrument, który świetnie pasuje do takich pompatycznych, nastrojowych kawałków. Dlatego właśnie w takiej "Zamieci" czy "Kołowrocie" pojawiają się jego partie. Fortepian idealnie podpasował natomiast do tej charakterystycznej kody w "Imperium" - po prostu wszystko składało się idealnie w całość, tak jak to sobie wymyśliliśmy" - tak Marcin Puszka, lider zespołu opisał mi płytę, gdy spytałem go o różne subiektywne aspekty. W pełni się z nim zgadzam i miałem podobne odczucia wsłuchując się w "Pożogę" i wyłapując, za każdą kolejną powtórką, jej smaczki. Mam po prostu wrażenie, że "Pożoga" to płyta mocno refleksyjna, wymagająca skupienia podczas słuchania, mało "rozrywkowa" (jak to ma miejsce w przypadku nowego krążka Morhany, o którym poniżej). Jestem też niemal pewny, że wiele osób, przyzwyczajonych do skoczno-melodyjnego folk metalu, znanego z takich kapel jak Korpiklaani, może mieć problem z tą płytą, jako że poza wspomnianymi nawiązaniami do klasyków metalu bliżej jest obecnemu BVB do Primordiala czy Bathory'ego, niż do wspomnianych Korpów czy nawet Arkony. To na pewno wyróżnia Black Velvet Band na rodzimej scenie folkmetalowej.
Mazowsze nie pozostało nieme na ten stan rzeczy. Stołeczna Morhana wydała wreszcie swój oficjalny debiutancki krążek "When the Earth Was Forged". I tu, choć nieco inaczej brzmieniowo niż u BVB, także dominują miejskie korzenie metalowe rodem z thrashu, odzianego w dżinsowe katany obficie wyszywane naszywkami od Sodomu i Kreatora po Death i Obituary.
Jednocześnie krążek Morhany to proste ale ciepłe, folkmetalowe granie, na swój sposób bliższe mentalnie i ideowo Metallice z czasów "Kill'em All", wczesnemu Skyclad'owi czy metalowej humppie znajej z Korpów czy Finntrolla. Niemniej, dla mnie osobiście troszeczkę zabrakło tu jasnej całości, spajającej album, który jawi mi się po prostu jako kolejne demo zespołu wydane w oficjalnej formie debiutanckiego krążka. Na pewno trafi na podatny grunt u osób, które w muzyce folkmetalowej szukają przede wszystkim nuty do zabawy, wyluzowania się, wychylenia kufelka przy odpowiednich ku temu dźwiękach. I ja to także szanuję!
I cieszy mnie niezmiernie, że nasza krajowa scena folkmetalowa zaczyna się coraz bardziej różnicować, a jej inspiracje muzyczne sięgają coraz dalej.