Jesień w stolicy była bardzo koncertowa. Działo się tyle, że trudno było to opisać w jednej relacji. Na dodatek były to koncerty wyjątkowe, na których powtórkę przyjdzie trochę poczekać.
Na tradycyjną nutę
Pod koniec listopada odwiedziliśmy jeden z dni koncertowych (20.11) festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. W Centralnej Bibliotece Rolniczej na Krakowskim Przedmieściu odbył się koncert "Kanon Trzech. Meto, Kędzierski, Lewandowski" poświęcony trzem wybitnym, nieżyjącym już skrzypkom wiejskim. Filmy i opowieści o tych wybitnych muzykantach snuł niezawodny znawca muzyki tradycyjnej, profesor Andrzej Bieńkowski. Z kolei muzykę mistrzów przybliżyli ich uczniowie, m.in. Maciej Filipczuk, Mateusz Kowalski, Janusz Prusinowski (każdy z nich ze swoim zespołem). Słuchacze ruszyli w tany już podczas występu pierwszej kapeli. Mimo że koncert miał charakter wspomnieniowy, atmosfera była wesoła i bardzo rodzinna - na sali były małe dzieci, co nikomu nie przeszkadzało. Tego dnia zachwyciłam się książką o polskiej sztuce ludowej Marianny Oklejak "Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych". Autorka rozdawała autografy przy stoisku Galerii Folkowej i można było z nią porozmawiać na temat tego, pełnego humoru albumu, który cieszy i edukuje nie tylko dzieci.
W indyjskich rytmach
Następnego dnia, w sobotę (21.11) czekał na nas w ArtBemie koncert polsko-indyjskiego projektu Saagara w ramach cyklu Folkowo Bemowo. Zespół złożony z czterech muzyków hinduskich i polskiego klarnecisty zawitał do stolicy dosłownie kilka dni po wydaniu swojej płyty, nagrywanej w lutym 2015 w Indiach. Kto spodziewał się tradycyjnej muzyki hinduskiej mógł być nieco zaskoczony, gdyż panowie nie skupili się na odtwarzaniu rag, lecz na własnych kompozycjach, inspirowanych tradycją. Moją uwagę zaprzątnęli bez reszty fenomenalni perkusiści, których wirtuozerskie popisy można było śledzić w trakcie licznych improwizacji. Szaleństw na ghatamie (instrumencie podobnym do glinianego dzbana) dokonywał Giridhar Udupa (znany choćby ze współpracy z Michałem Czachowskim czy grupą Beltaine - przyp.red.), choć w niczym nie ustępowali mu K. Raja na tavilu (dwumembranowy instrument uderzany pałkami) oraz Bharghava Halambi na małym bębenku (khanjira), który jest odpowiednikiem naszego tamburynu.
Tradycją cyklu są poranne warsztaty dla dzieci i dorosłych z członkami zespołu, a następnie prezentacja jednego, dwóch utworów na scenie podczas wieczornego koncertu. Tym razem dzieci były wyraźnie zafascynowane egzotycznymi gośćmi i bardzo entuzjastycznie uczyły się języka konnakol, czyli swoistego solfeżu ilustrującego brzmienie tradycyjnych instrumentów perkusyjnych. Niektóre z dzieci nie chciały potem opuścić sceny.
Nowy projekt Jahiara Irianiego
Na kolejny koncert w Warszawie nie trzeba było długo czekać. W następny weekend (5.12), w ramach większego cyklu "Energia źródeł - folkowe OKO", wystąpił zespół Fuente. Szliśmy na koncert z dużym zainteresowaniem, gdyż nazwa grupy nam nic nie mówiła. Okazało się, że jest to nowy projekt znanego nam wcześniej z Jahiar Group wirtuoza santuru Jahiara Iraniego i Jakuba Niedoborka, gitarzysty flamenco. W składzie jest również skrzypaczka Lidia Biały z zespołu Biała Muzyka, która czuwa nad elementami polskiej muzyki tradycyjnej. Obrazu całości dopełniała wokalistka Julita Fajks oraz, "wypożyczony" z zespołu t/Aboret, tablista Krzysztof Guzewicz.
Był to bardzo energetyczny koncert a jego siłą była zmienność rytmu i łatwość poruszania się po różnych stylach. Niezwykłe i bardzo subtelne było brzmienie santuru - 120 letnich cymbałów huculskich przebudowanych trochę na perską modłę przez Jahiara. Usłyszeliśmy dawne przeboje Jahiar Group - m.in. "Leilja", "Rahoi", "Zim zim", ale w nowym opracowaniu. Najciekawsze były próby łączenia melodii perskich z polskimi melodiami z Lubelszczyzny i Kurpiów ("A w niedzielę"), które mają rytmikę bardziej orientalną niż polską. Wbrew pozorom nie było tu dużo flamenco. Wokalistka nie śpiewała też tzw. białym głosem, tak popularnym wśród niektórych zespołów inspirujących się tradycją. Po koncercie tradycyjnie już odbyła się rozmowa z członkami grupy, prowadzona przez dziennikarza Adama Dobrzyńskiego. Dowiedzieliśmy się dlaczego utwór "Zim zim" kiedyś spędzał sen z powiek Jahiara :), jak powstał zespół Fuente i że w tej chwili trwają przygotowania do wydania debiutanckiej płyty.
Kolędy ze Szmaragdowej Wyspy
Tydzień później (13.12) klub Stodoła pierwszy raz od 20 lat zobaczyłam w niespotykanej dla mnie scenerii tj. z ustawionymi krzesłami. Jak się okazało, miało to swoje uzasadnienie, ponieważ muzyka Moyi Brennan (współzałożycielki słynnego Clannadu) jest delikatna i wymaga uważnego słuchania każdego dźwięku. Artystka przybyła z zespołem w składzie: Cormac De Barra (harfa), Dave Curley (mandolina, bodhran), Lia Wright (skrzypce) oraz córką Aisling Jarvis (klawisze, gitara). Wszyscy wspomagali też Moyę wokalnie. Frontmenka Clannadu przyjechała do Polski po raz drugi z programem "Irish Christmas", więc nic dziwnego, że pokaźną część utworów stanowiły kolędy, zwłaszcza te dawne, starogalickie.
Nie jestem znawczynią ani też fanką twórczości Moyi (jeśli już to bardziej dawnego Clannadu) ale muszę przyznać, że jej muzyka mnie urzekła. Artystka pokazała najwyższą klasę i życzyłabym sobie w Nowym Roku samych tak profesjonalnie wykonanych koncertów! Jej głos jest bardzo kojący i przyjemny dla ucha, wręcz anielski, ale jednocześnie mocny - potrafi też śpiewać energicznie. Pięknie też gra na harfie, np. wiązankę tematów z kultowego serialu Robin Hood, przy której niektórym łezka się w oku zakręciła... Ma też bardzo dobry kontakt z publicznością.
Po raz pierwszy w Stodole była tak dobra akustyka, dosłownie miód na uszy. Nagłośnienie tylu instrumentów akustycznych, w tym dwóch harf stanowiło nie lada wyzwanie. Dobre operowanie światłem również pozwoliło wczuć się w baśniowy klimat koncertu. Każdy z zespołu (z wyjątkiem skrzypaczki) miał swoje 5 minut – m.in. mandolinista i córka artystki, ale najbardziej podobał mi się wirtuozerski popis gry na harfie Cormaca De Barra. Dodam, że często w trakcie koncertu grali w duecie. Były zasłużone bisy, a pod koniec niesamowity prezent dla słuchaczy – Moya zaśpiewała "Cichą Noc" po polsku i to nie z kartki! Wszystkim udzieliła się świąteczna atmosfera. Później w holu Moya cierpliwie przeżywała oblężenie fanów, których kolejka wiła się po horyzont. To było bardzo udane spotkanie z irlandzką muzyką, której ostatnio nie słucham już tak bardzo jak kiedyś.
Mikołaje pod choinkę
Ostatnim tegorocznym koncertem z cyklu Folkowo Bemowo była Orkiestra Św. Mikołaja – z racji terminu (19.12) odczytałam to jako folkowy prezent na Gwiazdkę. Zespół tyle razy już przeze mnie widziany, zaskoczył energią i nowymi pomysłami, a przypomnę wszystkim znawcom i nieznawcom tematu, że powstali w 1988 r (sic!). W pierwszej części zaprezentowali przede wszystkim materiał z najnowszej płyty "Kody i mody", która ukaże się w lutym 2016, a w drugiej poleciały znane fanom hity jak "Bydło" czy kołomyjki. Mieli wyśmienity kontakt z publicznością, która dzielnie wspomagała swoich ulubieńców i śpiewała refreny właściwie już od drugiego utworu. Lider zespołu, Bogdan Bracha, melodeklamował różne, mrożące krew w żyłach historie, zaczerpnięte z tomów Kolberga, jak współczesny raper. Przyszła mi do głowy myśl, że dzisiejsze problemy są podobne tylko realia życia są nieco inne. Mikołaje osiągnęli swój cel, ogłoszony podczas zbiórki na nową płytę - pokazali, że treści zawarte w tych dawnych ludowych piosenkach są wciąż aktualne.
Oberek "Świat na opak" doprowadził wszystkich do śmiechu, a kołomyjki zagrane zostały w zawrotnym tempie, którego nieżyjący już mentor i przyjaciel zespołu z Huculszczyzny, Roman Kumłyk, na pewno by się nie powstydził. Szału i radości przy "Pieśni Sobótkowej", która wykonana została podczas finału z warsztatowiczami, nie da się opisać słowami! Koncert był dość długi, ale czas przeleciał błyskawicznie i nawet nasi znajomi, nie przepadający za folkiem, wyszli zadowoleni i z werwą w oku. Z niecierpliwością czekamy na płytę Orkiestry, która może okazać się folkowym numerem jeden w przyszłym roku.