Jak to się stało, że zainteresowałeś się Bretanią?
To był zupełny przypadek. W szkole średniej uczyłem się języka francuskiego i z racji moich zainteresowań życiem monastycznym zacząłem korespondować z siostrami karmelitankami z klasztoru w Morlaix. Później na studiach stwierdziliśmy z kolegą, że uczyć się języka i nie być we Francji, to jakaś abstrakcja. Napisałem do tych sióstr, że planujemy przyjazd do Francji, a one odpisały, że skoro tak to one zapraszają nas do tego klasztoru, że mają pokoje gościnne i możemy zostać ile chcemy. A jeśli chcielibyśmy poznać Bretanię, taki piękny region, w którym one mieszkają, to zafundują nam udział w pięciodniowej pielgrzymce „Tro-Breizh“. Napisały, że to bardzo fajna rzecz, bo można ją potraktować religijnie ale mogą też pojechać osoby zainteresowane tylko poznaniem Bretanii. Skorzystaliśmy z zaproszenia i w 1995 po raz pierwszy odwiedziłem Bretanię.
I jakie wrażenia wywarła wtedy na tobie Bretania?
To był inny świat. Przepiękny region. Podczas tych pięciu dni marszu zobaczyliśmy niesamowite rzeczy, stare kościoły, kaplice, domy, całe miejscowości. Poznaliśmy niesamowitych ludzi, bardzo serdecznych, gościnnych, innych niż Francuzi. Tacy Francuzi ale nie Francuzi. Na tej pielgrzymce też po raz pierwszy trafiliśmy na bretońską zabawę i poznaliśmy tam pewną parę z dziećmi, która zaprosiła nas z kolei do Lorient na południu Bretanii, byśmy pomieszkali u nich, zobaczyli festiwal, poznali inny region. Pojechaliśmy. Okazało, się, że to dobrze sytuowana rodzina, wysoko postawiona a prowadzili dom otwarty, pełen gości poznanych tak jak my, na szlaku. Panowała tam niesamowita atmosfera. Dla nas to była rzecz do tej pory niespotykana. Przez kolejne lata z kumplem wracaliśmy do Bretanii i na „ Tro-Breizh “, bo jak się okazało co roku wędrowało się przez inny, bretoński region.
A co z tym tańcem?
Otóż, gdy przyjechaliśmy rok później, okazało się, że na trasie pielgrzymki było go bardzo dużo. Zaskoczyło to, że tańczyli wszyscy. Zafascynowało mnie to, że ludzie tam tak masowo tańczą tańce tradycyjne. No i zaczęło się, tu jedne warsztaty, potem kolejne, jakieś zabawy i nawet się nie obejrzałem, gdy mnie to wciągnęło. Naciekawsze było to, że byłem kompletnym arytmikiem, nienawidziłem tańca, a już z dziewczyną, za rączkę to w ogóle zapomnij. Po kilku latach okazało się, że jednak można.
Wracałeś do Polski i co, przecież wtedy w Polsce był bum na muzykę irlandzką a nie bretońską, a o tańcu bretońskim to chyba niewielu wtedy słyszało?
Zgadza się. Wszyscy grali wtedy muzykę irlandzką. Ja, ponieważ zainteresowałem sie bardziej kulturą bretońską, a szczególnie witrażami, szukałem na ten temat informacji. Jakimś cudem dowiedziałem się, że w Poznaniu działał „Dom Bretanii“. Zaskoczenie ogromne, że w Polsce jest taka instytucja. Okazało się, że spotkałem tam takich samych pasjonatów jak ja, którzy zapraszają muzyków z Bretanii, organizują wystawy itp. Tam zdobyłem też sporo informacji na temat wspomnianych witraży. Zacząłem regularnie odwiedzać Dom Bretanii. Wtedy prowadzono tam "Konwersatorium Celtyckie", w ramach którego zapraszano różne osoby z wykładami. Ja wygłosiłem dwa, o witrażach i o tańcu. Po jakimś czasie zaproponowano mi prowadzenie warsztatów. Początkowo w ogóle nie było o tym mowy, przecież ja nie umiałem tańczyć itp. W końcu, w 1998 zorganizowałem pierwsze kursy (jednocześnie się doszkalając w Bretanii). To była eksplozja. Masa ludzi zaczęła przychodzić na te kursy. Okazało się, że jest nawet grupa grająca muzykę bretońską o nazwie Breiz. Połączyliśmy siły i zaczęliśmy jeździć po festiwalach. Ja uczyłem tańca, oni grali. Później pojawiła się, legendarna dziś, grupa Bal Kuzest. Muzyka i tańce bretońskie były ważną częścią, także legendarnego już dziś, Festiwalu Kultury Celtyckiej w Dowspudzie. Kilka lat temu pojawił się Festiwal "Zamek" w Będzinie, gdzie też prowadziłem warsztaty. Dom Bretanii zaczął organizować t.zw. "Fest Noz" czyli całonocne zabawy przy muzyce bretońskiej, na które przychodziło i po 200 osób. I tak się to przez lata rozkręcało.
Na czym polega fenomen tańców bretońskich?
Na tym, że dają one niesamowite poczucie więzi, wspólnoty. Można się naśmiewać, że są prymitywne, jakieś tam kroczki, trzymanie się za paluszki, że to wszystko jest takie proste. Owszem, ale gdy wchodzisz do kręgu, stajesz między ludźmi, dla których nie ma znaczenia czy jesteś lewica czy prawica, biały czy czarny, bogaty czy biedniejszy, zaawansowany czy dopiero początkujący. Stajesz między ludźmi, którzy przeżywają coś wewnątrz siebie. Ja nie lubię takiego uwznioślania, ale naprawdę tak jest. Gdy wchodzisz do kręgu w Bretanii czujesz nie tylko wspólnotę tańca, ale taką wspólnotę bycia z drugim człowiekiem, taką wspólnotę w sensie pierwotnym.
Czyli, że wchodząc do kręgu nagle zauważasz drugiego człowieka, a normalnie byś go nie zauważył?
Zauważasz go ale w innym charakterze. Ktoś mi kiedyś zwrócił uwagę na to, że jak Bretończycy tańczą to nic innego się dla nich nie liczy, jakby byli zupełnie poza wszystkim. Weszli do kręgu i masz wrażenie jakby nagle znaleźli się zupełnie gdzieś indziej. Nie ma okrzyków, nie ma ekspresji, wszystko skierowane jest do wnętrza.
A co w takim razie ze śpiewem?
Jest masa tańców, gdzie się śpiewa, a raczej odśpiewuje. To była ogromna część kultury bretońskiej, gdzie kantor, czyli prowadzący śpiewał do tańca a krąg odśpiewywał. Teraz jest ich mniej bo ludzie mniej śpiewają, jest więcej grup muzycznych. W Bretanii moda na celtyzm, moda na bretońskość została wykreowana od nowa, ale jestem pełen podziwu, że oni potrafili stworzyć tą nową tradycję czego u nas zrobić się jeszcze nie udało.
Jak to, przecież od jakiegoś czasu działa w Polsce "Dom Tańca", pojawiają się warsztaty polskich tańców ludowych, to już coś?
Ale czy to jest masowe? Nie, to są na razie jednostkowe akcje, dla małego grona osób. Nie jestem w tym względzie optymistą i uważam, że to nie będzie u nas nigdy tak masowe jak w Bretanii.
Jakie tańce najczęściej tańczy się dziś w Bretanii, jakich ty uczysz na warsztatach?
Kiedyś w danym regionie tańczono tylko tańce z okolicy. Na południu Bretanii były to an dro, hanter dro, ridee, laride, w górach w zachodniej czy zachodnio-centralnej części gawoty wszelkiego rodzaju, itd. Większość tańców bretońskich to tańce w kręgu, jest taka 20-tka tańców, taki kanon, które zwykle pojawiają się na zabawach.
Czym one się od siebie różnią, możesz na przykład porównać najbardziej mi znane, gawota i an dro?
Gawoty to tańce liczone na 8 z podpodziałem, czyli gdzieś w środku jest załamanie rytmu. To tańce bardzo sprężyste, z dużą pracą stóp, gdzie rękami nic się praktycznie nie robi. Bretończycy nazywają je tańcami swingowymi. An dro to taniec, gdzie pojawia się ruch rąk, jest liczony na 6. Te oraz inne tańce w kręgu są mocno "osadzone", zespolone z ziemią, przysadziste. Są bardzo energetyczne, z tym, że ta energia jest często skumulowana na małej powierzchni ciała...
Który z tańców jest twoim ulubionym, a którego najchętniej uczą się Polacy?
W zasadzie nie mam ulubionego... bo wszystkie są ulubione! Mogę wymienić kilka, które są specjalnie ważne: plinn, ridee, gavotte des montagnes, kost ar c'hoat, rond de loudeac. A Polacy? Z pewnością koło syrkasyjskie (prawidłowo zwane czerkieskim), które choć nie jest rdzennie bretońskim tańcem to Bretończycy go uwielbiają. Oczywiście plinn...
Jeździsz z warsztatami po całej Polsce, jakie są twoje obserwacje, co ci sprawia satysfakcję, co cię w tym cieszy?
Cieszy mnie najczęściej to, że ludzie bardzo mocno angażują się w taniec. Polacy bardzo szybko się uczą i okazują z tego radość. A przy tej okazji odkrywają coś, co nam kulturowo jest obce, czego my jesteśmy pozbawieni, czyli radość spędzania czasu nieanonimowo. To jest tragedia, że młodzi ludzie owszem uznają taniec, ale gdy już trzeba dziewczynę złapać za rączkę to jest to seks i nie wiadomo co strasznego. Czytają "Bravo", "Girls" i inne takie pisma, ale gdy w tańcu trzeba dziewczynę objąć, dotknąć to już robi się problem, pojawiają się podteksty czy skrępowanie. Wśród licealistów już mniej ale gimnazjaliści mają z tym spory kłopot. Warsztaty otwierają im oczy, otwierają na innych. To mnie bardzo cieszy. Staram się im też uświadomić, że oprócz tańców bretońskich są też wspaniałe tańce polskie, że są fajne, by szukali, szperali, uczyli się, bo to są też takie tańce, które będą ich kręcić.
A satysfakcja?
Satysfakcja jest wtedy, gdy widzę, że moja praca przynosi efekty. Festiwal "Zamek" w Będzinie dostarcza mi coraz więcej radości. Już rok temu, gdy zobaczyłem jak podczas koncertów pstryk i 200 osób tańczy, to było coś. W tym roku było jeszcze lepiej. Czułem, że właściwie jestem już niepotrzebny, bo oni doskonale dają sobie radę. Doszedłem do takiego etapu, że po tych 12 latach uczenia trzeba oddać pałeczkę młodym, bo jest ich sporo i na pewno sami sobie poradzą.
Rozumiem, że wykształciłeś swoich następców?
Tak, w Poznaniu mam taką grupkę i czuję, że to będą moi następcy, że mogą przejąć to, co ja zacząłem. To niesamowita ekipa, która pochłonęła Bretanię, i których Bretania pochłonęła. Liczę na to, bo ja będę mógł z czystym sumieniem zająć się czymś innym.
Zamierzasz zrezygnować z tańca??? I co będziesz robił?
Nie, tak zupełnie nie, ale chciałbym się zająć czymś nowym, potłumaczyć, przygotować parę materiałów, napisać kilka artykułów o tańcu, założyć stronę internetową.
Co byś polecił początkującym bretonofilom, gdzie mają szukać informacji o Bretanii, jeśli nie są francuskojęzyczni?
Przede wszystkim polecałbym ofertę, w tym wydawnictwa wspomnianego "Domu Bretani". Wydali m.in. wspaniały przewodnik "Kolory Bretanii", cudowna rzecz. Podobnie Centrum Polsko-Francuskie w Olsztynie ma też ciekawą ofertę wydawnictw, m.in. "Antologię prozy i poezji bretońskiej".
Dziękuję za rozmowę.
An Dro jest tańcem parzystym, na 4/4!
Jeśli mówimy o 6-tce (6/4) to może chodzić np. o Ridee 6 temps, ewentualnie o Hanter Dro, choć tak naprawdę ten taniec jest liczony na 3/4. Być może w tekście zaszła pomyłka w nazwach: Hanter Dro/ An Dro