Jak powstał Kerekes Band?
Zsombor Fehér: Według oficjalnej wersji, Kerekes Band został założony 21 lat temu, aby ukazywać piękno i hard-rockowe melodie zawarte w autentycznej, węgierskiej muzyce ludowej. Trzeba również wspomnieć, że członkowie grupy mieli wtedy po 16 lat i myśleli, że posiadanie własnego zespołu pomoże im w poderwaniu dziewczyn ;). Niestety, prawda leży gdzieś pośrodku, albo - jeśli mówimy o dalekosiężnych celach - szczęście w nieszczęściu, zespół przetrwał dzięki niepowodzeniu w poderwaniu koleżanek ;).
Czy słowo "Kerekes" coś oznacza?
Zsombor Fehér: Kerekes to transylwański taniec tańczony w kole, wykonywany przez populację Csángó w Gyimes [region w Rumunii-przyp.red.], której członkowie są górskimi pasterzami. To była też pierwsza melodia na flecie, której nauczyłem się grać. Kerekes to również kołodziej – rzemieślnik dawniej wytwarzający wozy i koła. Kerekes to dobra nazwa, ponieważ w języku węgierskim – podobnie jak w polskim - jest dużo dziwnych liter. Co prawda w kerekes nie ma żadnej z nich. To słowo nie tylko dobrze brzmi, ale jest też łatwe do wymówienia dla obcokrajowca :) !
Proszę wytłumaczcie, kogo macie w swoim logo. Czy to jakaś znana postać?
Viktor Fehér: To tzw. betyar czyli zbójnik, albo pasterz, który dobrze się bawi. Kapelusz z dużym rondem i luźne spodnie to typowe części stroju węgierskich pasterzy. Logo odzwierciedla fakt, że muzyka Kerekes Band przede wszystkim oparta jest na węgierskich tradycjach zbójnickich i pasterskich. Ponieważ gramy muzykę do tańca, umieścilliśmy betyara w pozie z “Gorączki sobotniej nocy”. Pasterz tańczący jak Travolta jest wystarczająco dziwaczny, aby reprezentować muzykę, którą tworzymy.
Razem z bratem Zsomborem gracie muzykę folkową ponad 20 lat. Proszę opowiedzcie w skrócie, jak w tym czasie zmieniało się Wasze brzmienie.
Viktor Fehér: Zaczynaliśmy od tradycyjnej muzyki ludowej – badaliśmy ją, zbieraliśmy pieśni, spotykaliśmy się ze starymi muzykami na wsi, organizowaliśmy imprezy taneczne. Zespół istniał 10 lat, gdy w 2006 r wydaliśmy naszą debiutancką płytę "Pimasz", która otrzymała potem tytuł Top of the World Album, przyznawany przez branżowy magazyn Songlines. Ten krążek zawierał już utwory napisane przez nas. Te piosenki były nadal inspirowane muzyką tradycyjną, ale ludowe tło zostało w nich splecione z energią muzyki rockowej, jazzową swobodą i mocniejszymi dźwiękami folkowymi. Od tego momentu to brzmienie stało się naszym znakiem firmowym, zaakceptowanym zarówno przez publiczność, jak i przez rynek. Jesteśmy jedną z nielicznych grup, która regularnie przyciąga tłumy na koncertach.
Czy ktoś z Was skończył Akademię Muzyczną czy jesteście samoukami?
Viktor Fehér: Nie uczyliśmy się muzyki w ramach tradycyjnego systemu szkolnego, ale to nie oznacza, że w ogóle nie ćwiczyliśmy. Kiedy zaczynaliśmy zajmować się muzyką, edukacja w obrębie tradycyjnej, węgierskiej muzyki ludowej nie była za bardzo rozwinięta. Poza tym, wszyscy ukończyliśmy wyższe studia na innych kierunkach. Spotkania z autentycznymi, wiejskimi muzykami uświadomiły nam, że tradycyjna muzyka wiejska przede wszystkim dotyka ludzkiej duszy. Uczyliśmy się grać na instrumentach sami i z pomocą dawnych, wiejskich mistrzów. Ta wiedza potem została wypełniona duchem, również dzięki dalszym naszym doświadczeniom.
Jak znajdujecie tradycyjne melodie – jeździcie na wieś, aby uczyć się od starych mistrzów czy przeszukujecie archiwa?
Viktor Fehér: Zbieracze pieśni odnoszą sukces, używając obu strategii. Instytut Węgierskiej Akademii Nauk zebrał – poczynając od kolekcji Béli Bartóka - 200 000 pieśni, pośród których najbardziej zaskoczyły mnie te pentatoniczne, spokrewnione z archaicznymi melodiami z Centralnej Azji. Pytałem starych muzyków o różne warianty tych dziwnych melodii i w rezultacie udało mi się nagrać takie, których przedtem nikt nie słyszał. Te melodie znalazły się potem w bazie Instytutu jako część mojej własnej kolekcji. Dziś nie pracuję już w ten sposób i zbieram pieśni sam. W praktyce wygląda to tak: idę ulicą, gwiżdżę, a potem nagle, nie wiadomo skąd, między zębami rodzi się melodia.
Dziś jesteście grupą world music, łączącą tradycyjną nutę ze współczesną oraz akustyczne instrumenty z elektronicznymi. Co dziś Was inspiruje, gdy tworzycie?
Zsombor Fehér: Zaczynam komponować na ulicy, jeśli tylko mogę wyobrazić sobie jako efekt końcowy piosenkę zespołu. Lubię piosenki, które mogę opisać jako “szorstki utwór w stylu Jimi’ego Hendrixa” albo ciężką nutę typu Rage Against the Machine. W głowie słyszę już, które instrumenty odezwą się w danym momencie piosenki, ale prawdziwa praca zaczyna się w pokoju prób. Mamy trzy folkowe instrumenty i żaden z nich nie jest używany tak, jak powinien. Ákos gra na altówce jak na syntezatorze, lutnia brzmi jak gitara w rękach Csabi’ego, a ja gram gitarowe solówki na flecie. Jestem zainspirowany faktem, że nikt przed nami nigdy tak bardzo nie zelektryfikował tych instrumentów. W momencie gdy mój flet opuszcza głośniki, jest już przepuszczony przez 40 kg efektów (octaver, chorus, wah, phaser, delay stb).
Ostatnio ukazała się najnowsza Wasza płyta "Back to Følk". Kto wpadł na pomysł stworzenia Følklāndu? Opowiedz nam więcej o tym fascynującym kraju ;)!
Viktor Fehér: Węgry nie mają morza, ale jego idea jest głęboko zakorzeniona w zbiorowej świadomości narodu. Gdy Polską i Węgrami rządził jeden król, Ludwik Węgierski, w pewnym sensie nasz kraj był otoczony trzema morzami. Od tego momentu drzemie w nas nieustająca tęsknota za własnym morzem... To natchnęło nas ideą stworzenia Archipelagu Węgierskiego. Wyspy te znaleźć można na południe od Wielkich Węgier (naukowcy do dziś nie wiedzą, gdzie one leżą), w miejscu, gdzie niebo w nocy oświetla konstelacja Trottersa. Archipelag został podbity przez węgierskich jeźdźców, którzy żyją tam szczęśliwie, zgodnie z drogą Świętego Wróbla. To tak w wielkim skrócie. To jednocześnie trochę sarkastyczna, węgierska mitologia. Krzysztof Varga w swojej książce "Gulasz z turula" trafnie pokazuje nas, Węgrów, jak żyjąc w teraźniejszości, ciągle lamentujemy nad przeszłością. Ale niech Bóg nam wybaczy, tacy po prostu jesteśmy.
Czy myśleliście kiedyś o zaangażowaniu wokalisty/wokalistki?
Zsombor Fehér: Moim zdaniem "samotny" wokalista stojący na scenie to najbardziej nudny widok na świecie. Jednakże jeśli ten wokalista trzyma w rękach gitarę albo organki, to już staje się muzykiem. W ten sposób zostałem wokalistą zespołu - ponieważ trzymałem flet w ręku ;). Nigdy nie wybieramy prostej, łatwej drogi: każdy wie, że znacznie trudniej jest zostać sławnym, gdy gra się muzykę instrumentalną, bez śpiewu. Ciągle udaje nam się poruszyć publiczność i sprawić, że będzie tańczyła, niezależnie czy występujemy na Jamajce czy na Litwie.
Wystąpiliście w Polsce w 2012 podczas dużej imprezy - Open Air Festival w Gdyni. Jakie były Wasze wrażenia po koncercie i w ogóle po wizycie w naszym kraju?
Zsombor Fehér: Zachód słońca, który przeżyliśmy na scenie festiwalowej na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Jedną z moich najśmieszniejszych polskich historii jest ta, w której usiłowałem rozmawiać z kierowcą busa. Cała nasza konwersacja mogła być streszczona do dwóch zdań. Powiedziałem mu "Polonez dobrze auto", a on odpowiedział "Tak". Co ciekawe, gdy przekroczyliśmy granicę polską, mój brat i ja w pewnym sensie wróciliśmy do domu, ponieważ malowniczy zamek w Niedzicy był wybudowany przez naszych przodków, rodzinę Berzeviczy. Uważam to za fascynujące, że mamy polskie korzenie. Z tego co wiem, Ambasada Følklāndu już się skontaktowała z zamkiem w Niedzicy :).
Czy znacie jakieś polskie zespoły grające folk/etno?
Viktor Fehér: Wiele lat temu poznaliśmy lokalny zespół z Przemyśla. Wtedy mieliśmy okazję spróbować góralskiego tańca. To było wspaniałe doświadczenie. Muzyka regionu Gyimes i Paloc, którą głównie wykonujemy, to muzyka ludzi gór. Przypuszczam, że dlatego tak bardzo lubię góralską muzykę. Sposób, w jaki górale grają na altówce i na kontrabasie sprawia, że brzmi to prawie jak hard rock. Taka pulsacja jak w Arctic Monkeys czy w AC/DC, niewiarygodnie energetyczna. To również muzyka do tańca.
Jakie są Wasze plany na najbliższą przyszłość?
Viktor Fehér: Zespół odnosi sukcesy na Węgrzech, otrzymaliśmy wiele złotych płyt i fonograficznych nagród. Znacznie trudniej osiągnąć sukces międzynarodowy. Do tej pory zagraliśmy w Polsce tylko trzy koncerty, ale wszystkie z nich są niezapomniane. Jeden z pierwszych odbył się koło Szczecina. Jechaliśmy tam prawie cały dzień, a potem przyszła wielka burza, która uderzyła w scenę. Ale ku naszemu zdziwieniu, grupa fanów hard-core’a tańczyła przez cały czas aż do końca koncertu. Kochamy Polaków, nasze rodzinne miasto Eger jest odwiedzane przez liczne grupy polskich turystów. Naprawdę czujemy bliską więź między Polakami, a Węgrami. Mamy nadzieję, że w przyszłości uda nam się częściej występować w polskich klubach i na polskich festiwalach.
Dziękuję za rozmowę i życzę zatem wielu koncertów w Polsce!