Te czasy dawno minęły, nie oznacza to jednak, że ostatnią płytę Sąsiadów należy traktować zgodnie z regułą „na bezrybiu i rak ryba”. O nie! To bezwzględnie najlepsza i najdojrzalsza z trzech płyt w dyskografii śląskiej kapeli.
Na „Dolarze” Sąsiedzi kontynuują drogę artystyczną, którą podążają od kilkunastu lat, ale i dorzucają nowe elementy. Jest tu jak zwykle sporo folku, tak irlandzkiego (dwie wiązanki instrumentalne i frywolny, otwierający krążek „Madam I’m a Darling”), jak i frankofońskiego (pochodzący z Quebecu utwór tytułowy, znane od wielu sezonów „Chłopaki z Seneville”).
Bardzo mocnym elementem są szanty, zdecydowanie „nieosłuchane” do tej pory w Polsce (choćby rewelacyjna „Sun Down Below”,
albo też przypomniane po latach („Handy Me Boys” czy „Old Stormy”). Widać też lata podróży grupy po świecie – nazbierali całkiem sporo współczesnych ballad i stylizacji szantowych, które pokazują, że wbrew pozorom na świecie „w branży” wciąż trochę się dzieje. Nie brakuje intrygujących ciekawostek: „Dworskiego parobka” – ludowy utwór ze Śląska możemy potraktować jako bonus, ale już szantowy zaśpiew „Ar-lis”, znany do tej pory chyba tylko z książki Marka Szurawskiego, doczekał się bodaj pierwszego utrwalenia. A sprawdza się i na płycie, i na koncertach.
Sąsiedzi najlepiej wypadają w utworach a cappella – dysponują potężnym zestawem różnorodnych głosów, przez lata ćwiczeń doskonale „ustawionym” przez Dominikę Płonkę. Szanty w ich wykonaniu to klasa międzynarodowa.
Utwory instrumentalne grają oczywiście również bardzo poprawnie, ale tu rzecz jasna punkt odniesienia jest zupełnie inny – do folkowych supergwiazd z Wielkiej Brytanii, Irlandii, Francji i USA troszkę oczywiście brakuje. Nie każdy ma szansę urodzić się w miejscu, w którym oddycha się folkiem.
Wypada odnotować, że krążek jest bardzo ładnie wydany. Mamy książeczkę z tekstami utworów i paroma zdaniami opisu do każdego. To ważna rzecz – warto wiedzieć, co się śpiewa i czego się słucha.
Trzeba życzyć Sąsiadom i całej naszej scenie żeglarskiej, by ta płyta była jaskółką odnowy, a nie łabędzim śpiewem. Jest jeszcze dużo do zagrania, zaśpiewania i… nagrania.
Zajrzyjcie też do działu „Wydawnictwa”: „W kieszeni dolar”