Po lekturze materiałów prasowych na temat grupy The Brian Mc Combe Band z pewną dozą nieufności podszedłem do ich koncertu w Polsce, bo czym może zaskoczyć kolejna rockowa grupa grająca folk celtycki? Błąd.
Mc Combe z kolegami był u nas już kilkakrotnie, ale mnie dotąd jakoś w oko i ucho nie wpadli. W tym roku przyjechali specjalnie na zaproszenie Ambasady Irlandii ze specjalnym koncertem z okazji obchodów Dnia św Patryka. W materiałach znalazłem informacje, iż mają mocne podstawy celtyckie ale ostro serfują w stronę rocka i że lider zespołu, Brian Mc Combe ma rockową manierę. Nie nastawiło mnie to jakoś entuzjastycznie, ale że najpierw sprawdzam, potem wydaję sądy, postanowiłem nie przegapić.
Surprice numer jeden - miejsce
Koncert odbywał się w nowootwartym lokalu Magiel Kulinarny. Pierwsze wrażenie po wejściu bardzo sympatyczne. Ładny wystrój, z pomysłem, sala nie za duża, na 60-80 miejsc siedzących, ale jak się okazało nagłośnienia, to może im pozazdrościć niejeden klub muzyczny. Na dodatek doskonała lokalizacja, bo w centrum Sosnowca no i znany gospodarz, do niedawna organizator i szef World Fusion Music Festivalu. Trafiłem zatem w dobre miejsce.
Surprice dwa - skład
Niestety, nie mogłem być punktualnie, więc gdy dotarłem na scenie grało już 5 muzyków (sic!), a skład instrumentalny też nieco się różnił od tego z materiałów prasowych. O ile po lewej stronie lidera bez zmian, czyli skrzypce (Olivier Stenou) i instrumenty perkusyjne (David Hopkins), o tyle prawa strona lekko niekompletna. Brak gitary akustycznej (Laurent Guillouzic nie mógł przyjechać), zamiast tego, obok gitary basowej (Charles Lucas) znalazło się bouzouki, na zmianę z fletami (rewelacyjnego Chrisa Dawsona, ostatni nabytek bandu), za to ni śladu keyboardu.
Trzecia niespodzianka - brzmienie
Opisywanie koncertu to rzecz trudna, bo jak tu oddać klimat, muzykę? Powiem jedno. Bardzo mile mnie zaskoczyli podejściem do tematu, proporcjami folku do rocka. Naprawdę słychać było, że panowie mają za sobą dobrą szkołę tradycyjnego grania. Opanowane perfekcyjnie zarówno bretońskie jak i irlandzkie utwory, sporo tańców, ale też ludowych piosenek, pozwoliły na bawienie się konwencjami. Tradycja okraszona rockową stylistyką, bez przesady, ale z wygarem. Coś nowoczesnego ale opartego mocno w tradycji - nie odwrotnie. Nie przekonuje mnie, gdy rockowcy, metalowcy biorą się za folk. Wolę folk-rocka od rock-folku.
Brak w zespole gitary nie przeszkadzał chyba, ja przynajmniej jakoś na jej braku nie straciłem. Przejęcie jej roli przez… bouzuki, brzmiące ostro, rockowo, nadało utworom mocnego brzmienia, a cover jednego z klasyków Zeppelinów, na skrzypce i bouzouki w roli głównej - smaczek wieczoru. Muzyka celtycka mieszana z cięższym brzmieniem lat 60-70 ubiegłego wieku - czy można chcieć czegoś więcej? Byłem w raju.
Gwóźdź wieczoru
Maniera folk-rockmana Briana okazała się momentami po prostu lekką stylizacją na Roberta Planta (dla młodszych lider Led Zeppelin) czy Iana Gilana (on z kolei z Deep Purple). Przynajmniej jak tak jego śpiew odbierałem.
The Brian Mc Combe Band to doskonali muzycy, na dodatek multiinstrumentaliści. Nie zabrakło popisów solowych. Brian, jak na "gwiazdę" rocka przystało, wciągał publiczność do śpiewania, czarował głosem, ale i pokazał co potrafi na dudach czy low whistle. Oczywiście pozwalał też pograć kolegom. David czarował na "perkach", Olivier okazał się sprawnym, dynamicznym skrzypkiem, wszędzie było go pełno, choć miałem wrażenie, że jednak bardziej grał na "violin" niż na "fiddle". Bas to z kolei dobre, fankowo-rockowe przebiegi Lucasa. Bardzo sprawny muzyk i sympatyczny człowiek.
Ale gwoździem wieczoru, okazał się Dawson. Nie dość, że pięknie brzmiało to jego "elektryczne" bouzouki, to solowy popis na flecie wręcz zahipnotyzował widownię. Dawson używa ciekawej techniki gry (tzw. circular breathing), która pozwala mu grać praktycznie bez przerw na oddech. Wrażenie niesamowite! Poza tym ponoć jest niezłym mandolinistą, klawiszowcem, bodhranistą. Gra też na digiridoo. Nic dziwnego, że współpracuje z takimi sławami jak Michael McGoldrick, Sylvain Barou, Jean-Michel Veillon, Eric Cunningham. Pokazał się naprawdę z dobrej strony.
Na koniec pochwalić muszę nagłośnienie i akustyka - wszystko spisywało się znakomicie. Ciekawym rozwiązaniem w tej sali okazały się okrągłe głośniki. Dzięki temu muzycy mając je za plecami nie potrzebowali odsłuchów. Koncert zabrzmiał świetnie, a ja mogę ogłosić, że stolicy Zagłębia przybyło naprawdę dobre, kameralne miejsce koncertowe.
The Brian Mc Combe Band,16.03.2013, Magiel Kulinarny, Sosnowiec