Tym razem postanowiłem zmierzyć się z szeroko rozumianą muzyką słowiańską. Obok siebie zestawiłem cztery różne muzyczne światy, które łączy słowiański pierwiastek. Wszystkie płyty zostały wydane między końcem roku 2018 a końcem 2019, i dziś stanowią już ważne tytuły rodzimej sceny folkowej.
Fantasy, mity, poezja
Tuż przed końcem 2019 roku światło dzienne ujrzało „Widziadło”. Projekt Dziewanna, którego mózgiem i duszą jest Agnieszka Suchy (niegdyś wokalistka folkmetalowej formacji Othalan), to z jednej strony swoista kontynuacja tego, co drzewiej melodyjnie grywał Othalan, ale z drugiej słychać różnicę. Debiutancki album łączy w sobie co najmniej kilka stylów muzycznych: fantasy folk, medieval folk i folk-rock ale również ambient, poezję śpiewaną i neofolk. A wszystko to spięte zostało klamrą melodyjnego, artystycznie dopracowanego folkmetalu. Od pierwszych zagranych nut (utwór „Dnieje”) słowiańsko-wikiński klimat zgrabnie łączy się z duchem gór, gdzie góralsko brzmiące skrzypce miłe są dla ucha i duszy. Chwilkę potem całość wchodzi w muzyczny dialog z szeroko rozumianą nutą słowiańską i neo-średniowieczną.
Do tego Dziewanna nie szczędzi słuchaczom nastrojowo podanej gitary akustycznej w poetyckim wydaniu, wplatając w teksty wiele motywów ze słowiańskich wierzeń i mitów. Dzięki temu mamy tu też neofolkową wersję „Świergołuszki”, która mimowolnie nawet kojarzy się z kultową czołówką Robin Hooda z repertuaru Clannad. I gdy nastrój balladowo-nostalgiczny zaczyna przeważać, gromowładny Perun wprowadza do muzyki trochę prądu, nuta wraca na folkrockow0-metalowe tory, nie tracąc nic z klimatu fantasy. To jest kolejny wielki plus tej płyty – świetnie dobrane proporcje między emocjami, delikatnym fletem, śpiewnymi skrzypcami a drapieżnymi, gitarowymi riffami.
Dziewanna rusza też muzycznie na południe Europy: „Oj, ružice” w neo-celtyckim wydaniu brzmi świeżo i jednocześnie stanowi świetny materiał do akustycznego grania przy biesiadnych ogniskach. W końcówce brzmienie staje się bardziej surowe i łagodnie przechodzi w klimaty skandynawskie, by rockowym (i tytułowym) „Widziadłem” zakończyć krążek.
W półmroku neofolkowej kuźni
Świętokrzyskie klimaty kojarzą się z krzemieniem pasiastym, niewysokimi ale wciąż skrywającymi wiele tajemnic górami, kolebką rodzimego hutnictwa i wciąż żywym siedliskiem prastarych legend. DYM to niezwykle ciekawy projekt wyrosły wśród załogi Studium Instrumentów Etnicznych, którzy podjęli się próby współczesnego zmierzenia się z olbrzymim spectrum słowiańskiego ducha rodem z łysogórskich okolic. Wyobraźcie sobie starożytny świt w Górach Świętokrzyskich. Poranne mgły gęstnieją od dymu z pieców hutniczych... połacie wyciętego lasu, gromadzona ruda żelaza, wypalany węgiel drzewny. Obrazek przypominający „Oko Saurona” z Władcy Pierścieni. Śpiew ptaków zastępuje muzyka kowadeł i pracujących miechów. Starożytna świętokrzyska rzeczywistość – to słowa twórców projektu. I rzeczywiście, utwór „Kowalski” to właśnie jeden z takich muzycznych obrazów, gdzie folkowy rytm przełamują medieval-industrialne dźwięki kowadeł i gitary elektrycznej.
Ale już w „Warkoczach” prym wiodą chóralne głosy, naśladujące archaiczne brzmienie pieśni obrzędowych – tu jednak oparte w głównej mierze na transowej melorecytacji, przechodzącej w niepokojąco wykrzyczany protest song. Zakręcone to jak rzeczone warkocze, ale ta nieoczywistość jest wielką siłą DYM-u. „Maliny” to piękna miłosna liryka oparta o rytm płynącej rzeki i neofolkowo-psychodeliczne brzmienie z elementami progresywnego folk-rocka... Wróćmy na początek płyty, a tu... „Wszystko się kończy”. To dla odmiany pieśń (a właściwie stylizowana na tribal melorecytacja z transowym podkładem muzycznym) o wiecznym kole, o tym, że koniec jest początkiem... Docieramy dalej w mistykę tych brzmień i stajemy „Nad brzegiem rzeki”. Tutaj zespół pięknie zestawił to, co łączy wszystkie dawne kultury – śpiew jako żywo przypomina mazowiecko-kieleckie ludowe zaśpiewy a rytm, to szamański trans Syberii i afrykańskie bębny i karaibskie kalimby. „Żarna”, to dla odmiany kawałek w którym, cytuję: łączy się dzikość, męstwo i barbarzyński rytm z tęskną melodią kobiecych zaklęć, a wróżki zamieniają się w czarownice… Debiutancki krążek DYMu to coś nowego na naszej scenie pagan folkowej. To próba powrotu do korzeni – ale w sposób mistyczno-rozumowy. To rodzimy szamanizm, trans, słowiański duch, archaiczna surowość – ciekawa i udana próba odnalezienia sedna i miejsca w bombardowanym cyfrową informacją świecie kończącej się pierwszej dekady XXI wieku.
Świeżość drewnianej okładki
„Podlaska Hodowla Muzyki Żywej” (Czeremszyna) znana jest doskonale z wysokoenergetycznych koncertów na żywo, tak w plenerach, jak i w klubach. „Tęsknoty” to album troszkę inny, bardziej nastrojowy, bardziej spokojny... Nadal jednak wybrzmiewa tu niezmienna, pozytywna moc Czeremszyny. Płyta rozpoczyna się znaną wschodnią pieśnią „Wysyłała maty”, w wersji balladowej.
I ten flow wprowadza w klimat krążka. A muza płynie dalej. „Kalyna Malyna”, melodyjnie i nastrojowo, z elementami psychodelicznego folkrocka: „Czerez pole”, „Tycha, tycha” i „Oj kume”, „Tam u poli dwa duboczki”, „A tam w łuzi”, „Ty kazała”, „Mariczka” i „Czornomorec”. Dziesięć potężnych hitów folkowych, część przypomnianych z dawnych, jeszcze kasetowych wydań. Wszystkie spięte klamrą tytułu – tęsknoty... Czeremszyna w mistrzowski sposób już lata temu odświeżyła stricte tradycyjne pieśni swoich sąsiadów, babć i wujków, przekładając je na „język i brzmienie” współczesnego folku i jednocześnie własne, niepodrabialne brzmienie. Dzięki temu dziś „Tęsknoty" zataczają pełne koło pozytywnej nostalgii. Powiedzmy na koniec, że każdy egzemplarz płyty jest wyjątkowy ze względu na okładkę. W dwóch drewnianych częściach tego specyficznego digipacku słoje układają się różnie, przez co każdy egzemplarz ma swój „odcisk palca”. I to też pokazuje jaka jest muzyka Czeremszyny – za każdym odsłuchem inna.
Winylowa moc dawnych pieśni
Na koniec tych nieoczywistych słowiańskich połączeń czas na Werchowynę. Lata płyną („Pływut' Roky”) a zespół niczym dobre wino – im starszy, tym lepszy. O ile Czeremszyna sięgała po pieśni dosłownie za próg, o tyle członkowie Werchowyny jeździli po nie dużo dalej, nie tylko po wschodnich rubieżach. Śpiewają je z tradycyjnym szacunkiem ale z charakterystyczną dla zespołu werwą i brzmieniem! Jak sami mówią: Śpiewamy razem już 27 lat, ale melodie ludowych pieśni i ich proste ludzkie przesłanie ciągle nas urzekają. Mamy nadzieję, że naszą kolejną płytą przyczynimy się do tego, by te piękne ludowe pieśni przetrwały dłużej, choć przecież lata płyną... Repertuar jest różnorodny. Składają się na niego zasłyszane przez nas w różnych okolicznościach utwory liryczne i obrzędowe, które uznaliśmy za piękne i postanowiliśmy się ich nauczyć.
Na repertuar krążka złożyły się pieśni z Polesia Wołyńskiego, Czeremchy Wsi, okolic Włodawy, Polesia Kijowskiego, od słowackich Łemków a także ze zbiorów Ludmiły Wostrikowej z tradycji cerkiewnej, weselnej i czumackiej. Są to m.in.„Pływut' roky”, „Oj, huknu ja”, „Oj, letiły żurawli”, „A ked som iszou cez ten les”, „Sołowejeczko”, „Buło lito”, „Daruj wam Boże dolu szczasływu (Mnohaja lita)”. Materiał ten Okładkę zaprojektowała Czarli Bajka.
Podsumowując
Wszystkie te cztery płyty, to ponadczasowe albumy z muzyką słowiańską w Polsce. I choć ich twórcy z różnych pieców chleb jedzą i mają kompletnie różne podejście do szeroko rozumianej muzyki słowiańskiej – to właśnie ten słowiański duch je łączy. Dlatego znalazły się w moim zestawieniu.