Od rana do wczesnych godzin popołudniowych trwały przeróżne warsztaty i pokazy. Chętni mogli spróbować swoich sił w wykonywaniu ozdób, malowaniu, szyciu i innych pracach ręcznych. Można było zobaczyć slajdy z podróży czy pokazy sztuk walki. Była także prelekcja o ruchu Slow czyli ludziach którzy promują spokojniejszy tryb życia, którzy są świadomymi konsumentami zastanawiającymi się nad tym co jedzą, co ubierają itd. ze szczególnym uwzględnieniem tego w jakich warunkach były wytwarzane produkty, z których korzystają. Słoneczna pogoda sprzyjała wypoczynkowi, jedynie krótka ulewa popsuła ten sielankowy klimat, jednak natura szybko wynagrodziła uczestnikom tę niedogodność prezentując wspaniałą pełną podwójną tęczę.
Mnie najbardziej interesowała część muzyczna. Występy rozpoczął zespół Yejku. To grupa z Chorzowa, występują od niedawna ale zanim postanowili pokazać się na scenach przez dwa lata pracowali nad swoim repertuarem. Owocem tych przygotowań jest już niemal gotowa płyta, która ma ukazać się na jesieni. Zespół zaprezentował tradycyjną polską muzykę we współczesnych, trochę rockowych (aczkolwiek sam zespół zdziwił się gdy usłyszał to określenie) aranżacjach. Był kujawiak, była też popularna "Lipka". Grę i repertuar Yejku można porównać do takich zespołów jak Hambawenah czy Rzepczyno, wszystkie trzy tworzą w podobnej stylistyce i poszukują inspiracji w tym samym obszarze.
Kolejnym wykonawcą była krakowska formacja Siódmy Czakram Ziemi. Zespół bazuje w stu procentach na rytmie. Podstawowym instrumentarium są bębny, na scenie doliczyłem się aż siedmiu. Oprócz tego pojawiały się dzwonki, akordeon i gwizdek. Występ zrobił na mnie wrażenie, bębniarze (i bębniarka!) potrafili grać jeden utwór przez dobrych kilka minut, jeden trwał chyba nawet około dziesięciu, nie patrzyłem na zegarek ale zaimponowali mi. Mimo tak okrojonego instrumentarium występ wcale nie był nudny. Zespół naprawdę opanował sztukę operowania rytmem i bez wysiłku potrafił czarować bębnami.
Przyszedł też czas na gwiazdy wieczoru. Najpierw na scenę weszła DagaDana. Grali utwory ze swojej płyty "Maleńka", która przypomnę otrzymała w tym roku Fryderyka, jak też nowe kawałki, które będą umieszczone na nowej płycie DagaDany, mającej się ukazać po wakacjach. Przyznam, że tym co bardzo lubię w tym zespole jest śpiew Dany Vynnytskiej, nie ukrywam, że bardzo chciałbym jej kiedyś posłuchać solo z klawiszami. Piosenką gdzie Danę słychać najlepiej jest według mnie "Szumila Liszczyna", do której wstęp umieszczony na płycie na osobnej ścieżce zatytułowanej "Interludium Szumila Liszczyna" jest tym co lubię najbardziej.
Na koniec wystąpiła Dikanda. Znajomi, których spotkałem mówili, że przyszli głównie na ich występ, co chyba świadczy o tym, że na Śląsku ta grupa ma już wierną publiczność. Pierwszy raz usłyszałem ich stosunkowo niedawno, w zeszłym roku na World Fusion Music Festival w Sosnowcu. Aż dziwne, że nie trafiłem na nich wcześniej. Pamiętam, że ich występ wgniótł mnie wtedy w ziemię. Tym razem wrażenie było mniejsze, przez spory czas trwania ich koncertu nie działał jeden z zestawów głośnikowych i publiczność musiała słuchać występu w wersji mono. Dopiero po dłuższym czasie wszystko zaczęło działać poprawnie.
Dikanda jak zawsze pokazała prawdziwy sceniczny ogień. Ten zespół opanował już do perfekcji każdy element swojego warsztatu, od gry na instrumentach do śpiewu wokalistek. Jednak to czym zdobywają sobie serca publiczności to temperament, którego nie da się nauczyć - trzeba się z nim urodzić. Zespół osiągnął już wiele ale nie mam wątpliwości, że mimo to jeszcze wszystko przed nimi.
Organizatorzy Slow Festival stworzyli okazję do miłego spędzenia czasu. Sam ogromny park otoczony ruchliwymi ulicami, torami tramwajowymi i osiedlami tworzy pewien kontrast i przypomina, że efektywne spędzanie czasu wolnego jest tak samo ważne jak wydajna praca. Oby takich okazji do odpoczynku na świeżym powietrzu przy ciekawej ambitnej muzyce było jak najwięcej.