W porównaniu do pierwszej edycji - myślą przewodnią drugiej była "muzyka świata". I rzeczywiście do Sosnowca zjechały zespoły z Europy, Ameryki i Afryki reprezentując iście muzyczną wieżę Babel (pozdrawiamy festiwal Rozsypaniec).
Zaczęło się spokojnie, w piątek, koncertem Michała Urbaniaka i Lury. Urbanator wprowadzał nas w klimaty… "fusion" (sic!). Co to się na tym świecie porobiło, że rasowy jazzman gra na festiwalu "world music" - pomyślałem w pierwszej chwili, a w drugiej już odpływałem wraz z niesamowitymi dźwiękami skrzypiec, wspieranych przez akordeon. Piękne to były dialogi. Świetny lider, świetna grupa drugiego planu (sekcja bas - perkusja), doskonale zagrany koncert, nic tylko słuchać. A była to iście „worldmusicowa“ mieszanka, bo czegóż tu nie można było znaleźć. Mieszanie jazzu z hip-hopem to już wizytówka Urbanatora, ale w jego muzyce słychać także nuty cygańskie, klezmerskie, hiszpańskie, słowiańskie i... Przyznam, że dotąd nie znałem wiele z twórczości mistrza. Po koncercie zacząłem nadrabiać zaległości.
Lura, piękna diva z Wysp Zielonego Przylądka, to połączenie w repertuarze rzewnych ballad z rytmicznymi tańcami. Od dawna "kapowerdyjska" twórczość wpada w ucho ludziom na całym świecie, a gdy się ma jeszcze taki dar do zjednywania sobie publiczności, i porusza się z taką gibkością jak Lura, to sukces murowany. Dobry głos, nośne melodie, naturalnie grający muzycy i ten taniec. To wszystko sprawiło, że publiczność bawiła się wspaniale, nie potrzebując mocnego uderzenia, a nawet zrozumienia tekstów. Bez tego dawała się wciągać do współnego śpiewania.
Sobota dla mnie osobiście stała pod znakiem koncertu Dikandy. Nie miałem jeszcze okazji usłyszeć ich na żywo. Zaczynali Sąsiedzi. Staraliśmy się jak mogliśmy, by rozproszyć chmury. Udało się to tylko częściowo. Nasz występ na World Fusion był nawiązaniem do tematyki poprzedniej edycji, do muzyki morza. Mimo deszczu i wczesnej pory dzielnie sekundowała nam grupa ok. 100 widzów. Po Sąsiadach na scenie pojawiła się grupa Rzepczyno i bardziej elektryczna, rockowa wizja polskiej muzyki ludowej (kilkakrotnie nagradzana). Deszcz wzmagał się, na szczęście Rzepczyno emanowali ze sceny wystarczającą dawką energii, dobrych dźwięków i znanych motywów ludowych, zagranych mocniej, szybciej, że daliśmy radę.
Podczas przerwy, dochodzi do pierwszego, nieoficjalnego spotkania czytelników Folk24. Wzajemna prezentacja, chwila rozmowy, wspólne zdjęcie i wróciliśmy na koncert. Przed nami Dikanda.
Nie zawiodłem się. Głosy, instrumenty, aranżacje, wyborne. Brzmiało to wszystko na żywo jeszcze bardziej niesamowicie. Nie tylko moim zdaniem, był to najlepszy koncert tego dnia. Usłyszeliśmy materiał zarówno z ostatniej płyty jak i poprzednich. Szkoda, że Dikanda tak rzadko grywa w Polsce, bo muzycy to wysokiej próby. W rozmowie po koncercie zastrzegali jednak, że nie odmówią żadnemu zaproszeniu. Oby się zatem takie pojawiały jak najczęściej, zwłaszcza na Śląsku (i w Zagłębiu).
Koncertu francuskiej grupy Pad Brapat nie słuchałem, rozmowy zakulisowe, zbieranie informacji odciągnęły mnie od sceny. Pot na skroniach muzyków po koncercie (przypominam, że upał jakby zelżal tego dnia) oraz liczna grupa fanów pod sceną mimo wzmagającego się stale deszczu, świadczyły na korzyść Francuzow. Transsylvanians po tym co usłyszałem, jawi mi się jak cała muzyka świata. Niby słyszę i rozumiem, niby rozpoznaję źródła a osadzić w konkretnym miejscu świata całości nie sposób. Wrażenie zrobiła na mnie kontrabasistka biegająca z instrumentem po scenie tak lekko jakby był on ze styropianu. Brzmiał jak prawdziwy. Publiczność bawiła się w najlepsze (bo co innego robić, gdy wszystko już mokre). Finał wyrwał nas z okupowanych pozycji. Russkaja, to było coś niesamowitego, nie z tej bajki. "Świat się śmieje", mój kolega z zespołu skomentował to, na co patrzyliśmy zaskoczeni. Ci, którzy pamiętają tą radziecką komedię, wiedzą jaki klimat wokół się wytworzył. Na scenie zapanował pastisz, wic, dowcip, gra aktorska, szalona bieganina, do znudzenia powtarzane elementy zespołowej choreografii, przeróbki znanych motywów, od narodowych pieśni radzieckich po muzykę dyskotekową lat 70. Pod sceną szał, młyn, szalona bieganina, no „wariatkowo panie“. Wystarczyła iskra, by zmarznięta, zmoknięta grupa najwierniejszych, festiwalowych widzów ruszyła w tany. By bujanie do rytmu zamieniło się w nieskrępowaną, dziką zabawę. Russkaja iskra. Dla wielu najlepszy zespół tego wieczoru, mnie osobiście zupełnie tu nie pasował. Jeśli to jest „world music“, to ja wiele mam jeszcze do nadrobienia.
Niedzielę postanowiłem potraktować bardziej z boku, chłonąc atmosferę masowej imprezy. Przyznam, że nagłośnienie, rzeczywiście było przednie. Koncerty dobrze słyszalne były zarówno spod sceny jak i z punktów gastronomicznych. Zaczęła gruzińska Zumba. Nie zdążyłem, więc nie napiszę jak było. Godzinny koncert Boban Marković Orkestar jakoś mi nie przypadł. Granie na kilkanaście dęciaków wciąż tych samych melodii, w ten sam sposób, znudziło mnie nieco. Tłum pod sceną, który wytrwał do końca występów orkiestry Bobana znów daje mi do zrozumienia, że z gustami się nie dyskutuje. Podobnie Muariolanza. Dla mnie to jeden z tych zespołów, którego na festiwal world music bym raczej nie zaprosił. Więcej u nich jazzu, funky niż korzennego grania, ale jak to na festiwalu, dla każdego coś innego. A poza tym na "fusion festiwalu" wszystko zdarzyć się może. Ja jednak po kilku utworach odpuściłem. Fani Muariolanzy bawili się doskonale, muzycy zresztą też. Koncert ostatniego wykonawcy, Africa MMa, to już była zapowiedź tego, co wydarzy się za dwa lata. Na World Fusion Music Festival 2011 królować będą bowiem rytmy i dźwięki z Afryki. Do zobaczenia zatem na III WFMF w Sosnowcu.
World Fusion Music Festival, 3-5.09.2010, Sosnowiec