Zagramy Ognie Jare? Zagramy!
„Jare Gody” to dawne, słowiańskie święto wiosenne, które dało tytuł albumowi formacji Slavic Jazz Underground. Ten album to przede wszystkim połączenie szeroko rozumianej muzyki słowiańskiej z etno-jazzem. Już od pierwszych dźwięków słychać, jak wiele wspólnego ma tradycyjna muzyka nizinnej i centralnej Polski z jazzowymi dźwiękowymi zawijasami. Połamane rytmy, zagrane na współczesnych instrumentach i połączenie tego z tematyką wierzeń i legend Słowian to jest kwintesencja "Jarych Godów" ale Slavic Jazz Underground nie ogranicza się tylko do czerpania z kultury wsi.
Na płycie wybrzmiewa też bardzo dużo nuty, którą można określić jako miejską i podmiejską. Zespół zręcznie lawiruje między tym co stare i tradycyjne a tym co współczesne, dubsptepowe i „hipsterskie” wyciągając z tego pierwiastek neo-ludowego ducha. A gdy owe „miasto” zaczyna muzycznie przeważać to zespół odbija w stronę „wsi” i tym zachowuje równowagę. Każdy z kawałków na tym krążku jest trochę inny i puszcza oczko do innej części naszej słowiańskiej tradycji – a czyni to sympatycznie i zadziornie: w bawełnianej koszulce, wygodnym sportowym obuwiu i z elektrycznej hulajnogi, przemierzając miejską dżunglę wprost do podmiejskiego lasu. A tam finalnie spotyka art-rockowo-folkowego „Pośwista” (ostatni utwór na płycie). Album „Jare Gody” to mniej więcej taki skok jakościowy w polskim etno-jazzie jak lata temu „Wiosna Ludu” Kapeli Ze Wsi Warszawa w rodzimym folku, mimo że nie jest to w żadnym wypadku pierwsze na polskiej scenie łączenie jazzu z motywami czerpanymi z muzyki ludowej. Niemniej „Jare Gody” nie mają "obciążenia koniecznością zagrania oberka” czy też trzymania się kurczowo „jedynej prawdziwej linii melodycznej". Nie ma tu też niepotrzebnego wtłaczania przesadnej psychodelii czy kilogramów free jazzu w naszą rodzimą „rustykalność”. To jest po prostu niezwykle udany eksperyment przetransferowania Słowiańszczyzny na współczesną muzykę polską z górnej półki. Cenię to, takie brzmienie zapewne nie trafi do fanów folkmetalu czy medieval folku (choć nie twierdzę z całą stanowczością że nie) – ale za to trafi do klubowej publiki a w dobie mody na wszystko, co słowiańskie. I dobrze. „Jare Gody” autorstwa SJU mogą być idealnym sposobem na wyjście z tematem słowiańskim poza folk czy metal, jednocześnie bez robienia z tej muzyki karykatury.
I podobnie jest u Sutari!
Sutartiny to tradycyjne, litewskie pieśni, przepełnione nostalgią i żmudzińską mgłą... Od tychże nazwę swoją przyjęła formacja Sutari, udanie przekładając archaiczne klimaty lasów i nizin naszego wschodnio-północnego sąsiada na rodzimy neofolk. Album „Siostry Rzeki” rozpoczyna się -mówiąc krótko i treściwie - dyskretnym szmerem płynącej wody („A Woda”). Nakładające się transowe wokale i melorecytacje wprowadzają nas w stan słowiańsko-bałtyjskiej medytacji. Woda - wodą ale wielkopolskie „Lila gąski na gałązki” w wersji około-sutartinowej to jest już wyższa szkoła etno-ambientowej kindersztuby! Minimal-trans i falujące melorecytujące wokale nakładające się w swoistych kanonach to z jednej strony echo pradawnej mocy archaicznych pieśni obrzędowych a z drugiej przepięknie ukazane podobieństwo nizinnych brzmień Polski i Litwy... Podążając tą ścieżką zespół intonuje pieśń „Łado” drzewiej będącą śpiewaną przy obrzędzie rozplecin, obecnie nieco zapomnianym... Pieśniarki Sutari przywracają tej pieśni dawne znaczenie jednocześnie tchnąc w wykonanie sporo stricte folkowego i tradycyjnego ducha.
„Kośniczki” to dla odmiany ostry zwrot ku do psychodelicznym szeptom i głosom pojawiającym się z różnych stron w różnych fazach i gdy wydaje się, że będą trwać – mowa milknie a trans przejmują skrzypce i bęben po czym następują „Swaty” - szybsze, żwawsze, zaśpiewane jakby śmielej i weselej, z rytmicznym transem obrzędowym – i wciąż w stylistyce sutartin! „Nurt” to znów folkowy minimal oparty na rodzimych tradycjach muzycznych z domieszką mediewalnego sznytu i współczesnej interpretacji wokalnej. Na koniec – co zrozumiałe – następuje bardzo nostalgiczne „Przemijanie” (i tu już trochę dało się odczuć klimatu dalekiej... Syberii) i na koniec znów pojawia się woda – tym razem w ambientowo wyszeptanej „Toni” o przejmującej treści przechodzącej w środkowo-polskiego „transa”… „Siostry Rzeki” to płyta nieprzeciętna i nieszablonowa. To jest minimal folk i etno-ambient o silnym zakorzenieniu w tradycyjnej nucie ale do takiej właśnie interpretacji jak i wykonania potrzebna była głęboka wiedza muzyczna i kunszt wykonania. Ta płyta jest jak stara fotografia komputerowo pokolorowana: tak, że kolor nie zasłania tego co dawne za to podkreśla to, co ważne.
Epilog...
Oba te wydawnictwa dają powiew świeżości w polskim folku i jednocześnie prezentują stare tradycje muzyczno-obrzędowe w nowym świetle i nowemu odbiorcy. A łączenie tego co drzewiej, tego co dziś i tego co już za chwilę w twórczości SJU i Sutari jest bezbłędne i proporcjonalnie dobrane idealnie. Tu nie ma kopiowania, tu nie ma wygibasów na siłę. Jest głęboki sens tego, co jest grane. Za to, i nie tylko, chylę czoła!