Szkocka premiera
We wrześniu ukazała się płyta "In Scottish Condition" formacji ÓIR. Grupa zagrała specjalny koncert w Grodzisku Mazowieckim. Tak się złożyło, że ten gig wpasował się w wolny dzień Skrzyżowania Kultur - w poniedziałek 17 września. Płytę (znakomitą!) już opisaliśmy - koncert też był rozkoszą dla uszu. Spokojne dźwięki szkockich kompozytorów przełożone stonowanymi air'ami i strathspeye'ami, jak to stwierdził lider ÓIR Paweł Dziemski, były muzyką do słuchania i do tańczenia.
W tle sceny pojawiały się zdjęcia i grafiki ukazujące nie tylko samych kompozytorów ale również scenki rodzajowe z życia XVIII - XX wiecznej Szkocji. To w połączeniu z fachową gadką lidera zespołu, "zrobiło dzień" - publiczność wyniosła z koncertu nie tylko muzykę ale i trochę wiedzy. I tak samo było ponad miesiąc później w OKO na Grójeckiej (18.11), tam również koncert odbył się z gościnnym udziałem Ifi Ude, która wokalnie zdetronizowała Sinéad...
Wybębniona czekolada
Kolejne późnowrześniowe wydarzenie związane było z... czekoladą. Podczas branżowej imprezy (28.09), w ramach eventu promującego nowy gatunek czekolady wchodzącej na rynek, wystąpiła międzynarodowa ekipa bębniarzy. Zespół sprawnie połączył "lasery, szmery, bajery" z etnicznym roots'em i mimo, że sety były krótkie, to chłopaki rozgrzali publiczność niezwykle dynamicznymi klimatami afrykańsko-brazylijskimi. Całość odbyła się w quasi-urbexowej scenerii dawnej stołecznej fabryki kosmetyków. Jako, że naszym zdaniem bardzo dobrym pomysłem scenicznym było połączenie kolorowych wizualizacji laserowo-LED'owych z żywą muzyką bębniarską dlatego pozwalamy sobie na wzmiankę o tym wydarzeniu.
Tradycyjnie i z falsetem
Ciekawym dniem okazał się, dość zimny, 12 października. Tego piątkowego wieczoru w stolicy odbyło się co najmniej kilka gigów ważniejszych folkowych marek. Wybór, dla osób lubiących różne nurty folku i etno, nie był łatwy. Nas skusił koncert WoWaKin Trio w Centrum Łowicka. I nie żałujemy tego wyboru! Na początek zapodajemy, od naszej redakcji, ukłon aż do samej ziemi dla Pauliny Kinaszewskiej, która z chorym gardłem zdecydowała się na występ, przekazując chłopakom partie wokalne, a wkładając serducho w skrzypcowe riffy. Chłopaki stanęli na wysokości zadania i falsety a la stare Bee Gees zdecydowanie wzbogaciły transowe rytmy mazowiecko-kieleckie! Pod sceną dość szybko pojawili się tancerze i spontaniczne wirowanie szybko przeszło w zorganizowane tańce korowodowe. Świeżość i własna wizja muzyki tradycyjnej sprawdziła się znakomicie w przytulnej, kameralnej sali przy ul. Łowickiej. Nie był to największy koncert tego dnia w sensie frekwencji i miejsca (tu zdecydowanie prym wiedli Percivale w Palladium, gdzie odbyły się aż dwa gigi) - ale WoWakin doskonale ładował baterie na kolejny, nadchodzący zapiątek!
Bez Kaszëbë...
A my w niedzielę, 14 października trafiliśmy na koncert... Natalii Szroeder. Tak, byliśmy i na jej koncercie w Centrum Handlowym Arkadia i to zaraz po meczu ligi okręgowej Żbika Nasielsk z Mazowszem Jednorożec. Natalia jest sympatyczną Kaszubką i gdzieś tam głęboko w naszych folkowych serduchach liczyliśmy, że może coś z kaszubskiej nuty będzie zaśpiewane. Natalia zagrała - przyznajemy bez bicia - całkiem niezły pop-rock i wokalnie dobrze sprawdziła się w trudnych warunkach akustycznych Arkadii. Niemniej nam zabrakło kawałka "Potrzebny je drech", choćby na bis. Zatem zapodamy go teraz:
Stonerowe Mikołaje
Orkiestra św. Mikołaja jest jak wino lub Iron Maiden. I jednocześnie jest jak feniks odradzający się z popiołów. Obecnie zespół rozszerzył analitycznie (poprzez zakręcone jak fraktale formy) i muzycznie swoje brzmienia na rock i hip-hop. 13 października na Ochocie, w sali widowiskowej przy ul. Radomskiej, nie zabrakło etno-hiphopu (nazwanego przez Bogdana Brachę hop-siupem), płynącego etnojazzu, bluesa, transowo-psychodelicznego rocka lat 70., przełamanego etno-stonerem, folk-doom metalu (w stylu Silent Stream of Godless Elegy) i muzyki dawnej. Mikołaje już od jakiegoś czasu dryfują w stronę folkrocka i koncert w ramach "Energii Źródeł" był bardzo rockowy nie tylko dzięki sekcji rytmicznej. Była też szczypta nuty średniowiecznej, już na wstępie konferansjer Adam Dobrzyński zdradził niespodziankę, że w trakcie gigu Mikołaje wcielą się w Odpust Zupełny - i tak się stało pod koniec koncertu. Nowy styl Mikołajów dobrze korelował z paroma starymi, klasycznymi kawałkami, jak np. "Bude jarmak" czy "Koło Jana", których oczywiście nie zabrakło! Tradycją koncertów na Radomskiej jest otwarta, moderowana dyskusja z muzykami na koniec. I Tym razem pytań od publiczności było sporo, a prym wiodła stara i lekko rozklekotana nyckelharpa, na której bardzo zgrabnie grała Ania Kołodziej. Nowe, folkrockowe brzmienie Mikołajów jest wśród fanów w środowisku folkowym odbierane bardzo różnie - ale nam przypadło do gustu.
Minimalistyczne rebetiko
Jorgos Skolias połączył siły w muzycznym projekcie z Jarosławem Besterem. Panowie wzięli na warsztat greckie rebetiko, które na swój sposób jest odpowiednikiem rumuńskiego manele, choć oczywiście w wydaniu greckich miasteczek i przedmieść. Tematyka pieśni oscyluje dookoła swoistego "półświatka", więc nie zabrakło piosenek o ładnych nogach i bujnych, kruczoczarnych włosach, ale także o raczeniu się używkami. Wszystko to w etn0-jazzowym sosie z domieszką mistrzowskiej klezmerki. To był "tylko głos" i "tylko akordeon" - i to w zupełności wystarczyło, by scena OFF PROMu Kultury na Saskiej Kępie 18 października była świadkiem światowej prapremiery materiału "Rebetiko".
Kathak i nie tylko
Indialucia to klasa sama w sobie! A tym razem na "Folkowo Bemowo" (20.10) przywieźli ze sobą, filigranową i pełną energii, tancerkę i instruktorkę tańca kathak Neha'ę Seshadrinath. Wcześniej, zgodnie z tradycją cyklu, odbyły się warsztaty tańca kathak. W czasie koncertu część odważnych warsztatowiczów, zachęconych przez mistrzynię, dało krótki show taneczny, zbierając zasłużone oklaski. Ponad godzinny koncert obfitował w polsko-indyjskie dialogi gitarowo-sitarowe, od lat wybuchową fuzję flamenco z indyjskimi ragami, hipnotycznie magnetyczny taniec kathak i humorystyczne pogadywanie Miguela z publicznością. Ta muzyka to perła rodzimej sceny etno i na Bemowie był nadkomplet publiczności - co na folkowych gigach w stolicy nie zdarza się codziennie.
Węgierski jubileusz
Koncert węgierskiego Trio Bolya - Bangó - Geröly w studio PR S2 im. A. Osieckiej (24.10) odbył się w ramach obchodów Święta Narodowego Węgier i Powstania Węgierskiego 1956 r. Dzięki uprzejmości Węgierskiego Instytutu Kultury i otrzymanego od MKI zaproszenia mieliśmy okazję usłyszeć wirtuozów węgierskiego etno i jazzu na żywo na jedynym koncercie w Polsce! Występ rozpoczął się transowym i minimalistycznym intro zagranym na dzwonkach. Po tym wstępie eksperyment muzyczny ustąpił brzmieniom csángó, które panowie zgrabnie połączyli z elementami etnojazzu. Ponadgodzinny koncert obfitował w brzmienia rodem z Transylwanii opartych o kobzę i cytry (Mátyás Bolya), fujarki, dudy i saksofon (Balázs Szokolay Dongó "Bzyk") i gardon/perkusjonalia (Tamás Geröly). Wszyscy trzej muzycy to na Węgrzech legendy grania ludowego i jazzowego - w Warszawie sięgnęli też po brzmienia cygańskie, bałkańskie i słowackie - a to wszystko oparte na pasterskim brzmieniu Karpat. Po koncercie był czas na lampkę wina i rozmowę z muzykami.
Wrocławski przekładaniec
Breslauer Cocktail i Hoverla reprezentowały folkowe brzmienia podczas 24 festiwalu muzyki mniejszości etnicznych "Wspólnota w Kulturze" w Ursusie (26.10). Sam festiwal trwał kilka dni a piątkowy koncert zbiegł się z załamaniem pogody i problemami z transportem kolejowym na trasie Wschód-Zachód ale nie było to przeszkodą nie do przebycia. Breslauer Cocktail był niczym... fiński film "Iron Sky" (z czym zgodził się po koncercie Yano Wawrzała, lider zespołu) w sensie nieoczywistych nawiązań muzycznych. To była nuta nie tylko przedwojennego Wrocławia ale przede wszystkim przedwojennej Polski, zagrana w sposób alternatywny, tzn. po dzisiejszemu. To było solidne, progrockowe brzmienie połączone z jazzem, szczyptą zimnej fali, elektroniką i sporą dawką zadziornego chanson okraszonego niepodrabialnym, "zaciągajuszczym" wokalem Natalii Nikolskiej. Słowem: od krajowego "Nikodema" aż po pieśni w języku jidisz spod Odessy a wszystko zagrane z XXI-wiecznym sznytem. Album "Absynteria", z którego pochodziło większość zagranego tego dnia materiału, na żywo sprawdził się znakomicie, trafiając do wymagającej publiczności Ośrodka Kultury Arsus, w dużej mierze wiekowej i pamiętającej czasy przedwojenne!
Hoverla przeniosła natomiast nastroje i klimaty w ukraiński "step szeroki", Łemkowynę i klimaty wschodniego pogranicza zagrane w sposób taneczny i... rockowo-bezpretensjonalny. Charyzmatyczna, pełna folkowej energii i wyrazista scenicznie Ola Dyrna, wokalistka zespołu, już od pierwszego kawałka rozgrzała atmosferę sali widowiskowej Arsusa. A gdy doszło do bisów, mało kto siedział na swoim miejscu. Podobnie jak Breslauer Cocktail, Hoverla równie świetnie sprawdziła się na żywo.
Folkmetal i Bałkany trzymają się mocno
Całkiem sporo działo się w działce folkmetalowej. Stolicę nawiedził m.in. czesko-rosyjski Welicoruss, wspierany Sacrimonią, Runiką i Valkenragiem (9.11). Na ten gig czekałem długo ale gdy już nastał, poczułem się... lekko rozczarowany. Materiał z nowego albumu nie do końca przekonał wszystkich, na szczęście starsze kawałki to był stary, dobry Welicoruss... A resztę nadrobili scenicznym show. Ukaże się płyta - to posłuchamy, pożyjemy, zobaczymy. Runika (i pozostali tego dnia) zagrali na 100% mocy, także kto był to myślę, że był kontent z gigu. Swoją drogą tym razem w Voodoo było dość kameralnie, jeśli chodzi o frekwencję ale miało to i swoje zalety.
Na Bemowie zagrała Dikanda (17.11, "Folkowo Bemowo") i świeżo po podbiciu Dhakki ponownie zawojowała Warszawę! Jesteśmy pełni podziwu dla werwy, jaką zaprezentowali tuż po długim powrocie z Bangladeszu. Koncert nie pozostawił wątpliwości co do kondycji Dikandy - ta jest w znakomitej formie a salę BCK-u rozgrzały rytmy nie tylko z krążka "Devla Devla". Do tego Dikanda, podobnie jak Mikołaje, udanie eksperymentuje z rockowymi naleciałościami, choć w odróżnieniu od ekipy lubelskiej bliższe to jest... przestrzennym Pink Floyd'om niż storerującemu blues-rockowi.
Dwukrotnie w stolicy zagrał wirtuoz gadułki, uznany na Bałkanach aranżer i kompozytor, ważna osobowość bułgarskiej orkiestry radiowej - Peyo Peev (22 i 24.11). Na początek w Bułgarskim Instucie Kultury Peyo i Jacek Grekow z Sarakiny zaprezentowali wspólny projekt łączący współczesny etno-jazz i pianistyczno-akordeonowy minimal z tradycyjnymi tańcami trackimi i archaiczną nutą pasterską. Kameralne warunki sali BIK'u sprawdziły się i połączenie fortepianu grającego pauzami (Peev) z długimi solówkami na kavalu (Grekow) stworzyło nową jakość. Jak się dowiedzieliśmy po koncercie w rozmowie z muzykami, był to eksperyment, którego dalsze losy nie są jeszcze znane - ale faktem jest, że tak dalekie od siebie brzmienia, w rękach mistrzów zagadały ze sobą bardzo dobrze! A sobotni koncert Sarakiny z gościnnym udziałem mistrza gadułki był ostatnią tegoroczną odsłoną "Energii Źródeł" i przede wszystkim oparty na materiale wydanej w 2017 płyty "Balkantron". Tańców nie zabrakło - bo zabraknąć nie mogło a pokoncertową rozmowę z zespołem poprowadził niezmordowany Adam Dobrzyński.
Od morza do Tatr
W stołecznym Potoku, znanym bardziej z brzmień rockowych, tym razem rozbrzmiewały dźwięki etno-folkowe (25.11). Tuż przed terminem koncertu okazało się, że przed Dziewanną wystąpi zespół Summana. Grupa określa swoją muzykę jako "bezpańską" - i na swój sposób tak właśnie było. Formacja zagrała jak dobrze naoliwiony wehikuł czasu - to był mentalny powrót do końcówki lat 90, kiedy to quasi-reggae'owe, bębniarskie rytmy nakładały się na łemkowskie piosenki i akustyczno-gitarowe riffy. Ekipa rozbujała publiczność i rozgrzała przed główną gwiazdą wieczoru - Dziewanną.
Co ciekawe Agnieszkę Suchy wspomogła flecistka Morhany, świetnie wpasowując się w folkowo-poetyckie brzmienie. Klimat płynnie przechodził od ducha gór, przez fantasy aż po pieśni rodem znad Bałtyku. Nie zabrakło autorskiej wersji "Janosika" ani "Morskich Opowieści". Fani "Wiedźmina" też nie byli rozczarowani a na koniec publiczność, naśladując głosy wilków (i to bynajmniej nie jak w "Akademii Pana Kleksa") wtórowała Dziewannie tuż przed bisami. Niedzielne, kameralne granie bardzo miło naładowało mi akumulatory przed nadchodzącym tygodniem.
Tradycyjnie i neofolkowo
Czas na słów parę o festiwalu "Korzenie Kultury", którego drugą edycję gościło Bemowskie Centrum Kultury. W koncercie otwarcia (27.11) usłyszeliśmy tradycyjne, gitarowo-folkowe granie romskie formacji Kałe Bała i jednej z najlepszych rodzimych pieśniarek cygańskich Teresy Mirgi. To była muzyczna podróż nie tylko do naszej żywieckiej Czarnogóry ale też na Spisz i w tajemniczy świat romskiej poezji miłosnej. Dodatkowo Teresa zaśpiewała szlagier "Caje Sukarije" i na bis jeden z hiciorów z repertuaru Taraf de Haidouks.
W sobotę, 1 grudnia w prężnie działającym MAL'u 2 Jelonki, miała miejsce celebracja 100 lecia Unii w Alba Iulia - czyli narodowego święta Rumunii. W części koncertowej wystąpiła, dawno w Warszawie nie widziana, Rodzinna Kapela Wasilewskich. Muzyczna podróż rozpoczęła się w Ardealu (przemarszem kapeli przez klub) by przez Bucovinę, Maramureş, Harghitę i Oltenię dotrzeć aż do Bihor. Na sam koniec krótkie warsztaty tańca poprowadziła Iga. Wcześniej, w ramach multimedialnych prezentacji różnych spojrzeń na Rumunię, omawiane były m.in. manele, folkmetal i tamtejszy folklor - a w części gastronomicznej nie zabrakło m.in. tradycyjnych sarmali i cozonac'ów.
Dzień później w Hydrozagadce zagościła nuta neofolkowo-mroczno-mistyczna. Do stolicy zawitała legenda ethereal world music, bułgarska formacja Irfan. Koncert promocyjny nowego albumu "Roots" poprzedził set warszawskiego duo Gnoza. Było to swoiste, transowo-postindustrialne połączenie tybetańskiego transu, mistyki brzmienia didgeridoo, dźwięków rytmicznie pulsującego szamańskiego bębna i "smolistej" elektroniki darkambientowej z quasi-teatralną, surową, minimalistyczną oprawą. W dwóch utworach panowie spróbowali też szeptano-wykrzyczanych melorecytacji będących quasi-modlitwami do Świętego Ognia i Księżycowej Dzieciny.
Po krótkiej przerwie na scenie niepodzielnie zapanowali Bułgarzy - każdy utwór został przez zespół zapowiedziany a na ponad półtoragodzinny koncert złożył się przede wszystkim materiał ze świeżo wydanej płyty "Roots" i poprzedniej "The Eternal Return" z 2015. Nowy album to głębokie i szeroko rozumiane sięgnięcie do piękna bułgarskiego folkloru. Nieprzeciętny głos Dariny Zlatkowej świetnie współgrał z darabuką, lutnią i orientalnym instrumentarium oraz elektronicznymi samplami. Irfan przeplatał bułgarskie brzmienia z perskimi, tureckimi, arabskimi i dalekowschodnimi łącząc je, tekstowym nawiązaniem, do średniowiecznych legend (m.in. w "In the Gardens of Armida"). Na koniec nie brakło ich kultowego wśród fanów utworu "Haga Sophia" i na bis (po żywiołowym aplauzie) coveru Dead Can Dance "Salamender". Po koncercie była możliwość porozmawiania z muzykami "na merczu" i zakupu płyt i koszulek. Gig Irfan był jednym z najlepszych, klubowych etno-koncertów w Warszawie w 2018 roku, nie tylko w mej opinii - tak wnioskuję m.in. z pokoncertowych rozmów w kolejce do szatni.
Przed nami świeżo rozpoczęty grudzień. Relacje z wydarzeń, na które uda nam się dotrzeć opiszemy w następnej retrospekcji, już po Nowym Roku.