Festiwal Muzyki Świata „Ogrody Dźwięków” rozpoczęły występy trzech zespołów z zupełnie różnych kręgów kulturowych. Było niezwykle dynamicznie, kolorowo, a na koniec muzyka porwała do tańca już nie tylko najmłodszych słuchaczy.
„Ogrody Dźwięków” po zeszłorocznej przerwie powróciły do podcieni Miasta Ogrodów. I znów w tej przyjemnej, prawie plenerowej przestrzeni mieszkańcy Śląska przez dwa dni mają okazję słuchać world music i folku. Już pierwszego dnia można było się przekonać, że w tym roku organizatorzy postanowili zaprezentować artystów z odległych krajów i kultur. Muzycznie jednak nie było aż tak kontrastowo.
Piątkowy wieczór zdominowały szybkie wirtuozowskie popisy i taneczne rytmy. Nie zabrakło też, częstych w dzisiejszych poszukiwaniach na gruncie world music, mariaży tradycji z muzyką elektroniczną.
Energetyczny początek
Rozpoczął szkocki zespół Talisk. To ich kolejna wizyta w Katowicach, dwa lata temu wystąpili tu podczas targów muzyki świata WOMEX 2017. Natłok koncertów był wtedy tak duży, że nie miałam okazji ich usłyszeć, ale cieszę, że teraz mogłam nadrobić zaległości.
Trio, w którego skład wchodzą Mohsen Amini (koncertyna), Hayley Keenan (skrzypce) oraz Graeme Armstrong (gitara) nagrało dopiero dwie płyty – „Abyss” (2016) i „Beyond” (2018), ale już zdobywa wiele ważnych nagród. Ich muzyka ma w sobie niesamowicie dużo pozytywnej energii, co doceniają też słuchacze. Talisk reklamuje się jako jeden z najszybciej grających zespołów folkowych na świecie. Mimo że dla mnie brzmi to raczej jak antyreklama, rzeczywiście trio to wyróżnia się wirtuozerią. Największą uwagę przykuwa lider zespołu – Mohsen Amini. Jego popisy na harmonii ręcznej – koncertynie były imponujące, ujmował swobodą i naturalnością. Doskonałe dialogował ze skrzypaczką. Już samo zestawienie dwóch jaskrawych barw tych instrumentów okazało się interesującym zabiegiem, a do tego muzycy rozumieli się bez słów. Bardzo podobało mi się u tej dwójki to, że grali niby od niechcenia, bawili się muzyką. Jednocześnie cały czas dbali o brzmienie. Najmniej możliwości popisania się miał gitarzysta, ale jego rola była równie istotna – trio nie zabrzmiałoby tak dobrze bez gitarowego wypełnienia harmonicznego.
To byłby świetny koncert, gdyby muzycy zadbali o więcej zróżnicowania. Miałam wrażenie, że wszystkie utwory opierały się na tym samym rytmie, często zbyt nachalnie wybijanym, syntetycznym bitem. Szkoda, bo to rewelacyjni instrumentaliści!
Śląsk inaczej
Ponieważ piątkowy wieczór należał do zespołów z wybranych Miast Kreatywnych UNESCO, nie mogło zabraknąć muzyków związanych z Katowicami. Na drugim koncercie pierwszego dnia wystąpiły Fifidroki. Ten śląski zespół mówi o sobie, że źródła ich twórczości są „w śląskich kominach, beskidzkich polach, ukraińskich wsiach, żydowskich kibucach i zakazanych dzielnicach śląskich miast”. Muzycznie przekłada się to na ich charakterystyczną surowość i fascynujące połączenie tradycyjnego śpiewu z ciężkim gitarowym rockiem.
Fifidroki, po lekkim i frywolnym Talisku, wprowadziły zupełnie inny klimat. Zrobiło się nieco mrocznie i ponuro. Trudno było się oderwać od ich dźwięków, od tych magicznych historii wyśpiewywanych przez wokalistki. Zestawienie elektrycznych gitar, basu, perkusji, akustycznych skrzypiec i inspirowanego śpiewem tradycyjnym wokalu na żywo okazało się strzałem w dziesiątkę! Muzycy świetnie wyczuwali proporcje pomiędzy dwoma różnymi muzycznymi światami.
Mimo że z pozoru gitarzyści byli mocniejsi, moja uwaga koncentrowała się przede wszystkim na wokalistkach – Joannie Milce i Natalii Baranek. Ich głosy się uzupełniały, były doskonale zestrojone. Potrafiły przyciągnąć słuchacza, ich śpiew i interpretacje angażowały od pierwszej do ostatniej minuty. Fifidroki mnie zachwyciły i zdecydowanie był to najlepszy koncert pierwszego dnia!
Na koniec sceną zawładnęli muzycy z Kolumbii
Zespół Romperayo w swojej twórczości łączy cumbię lat 70. ze współczesnością, a tradycyjne taneczne rytmy przeplatają się u nich z elektroniką. Ich koncert był niewątpliwie ciekawy, choć mieszanka muzyczna, którą proponują, nieco mnie rozbawiła. Czułam się jak na tropikalnej dyskotece. Romperayo grają tak, że każdemu chce się tańczyć, to muzyka oparta przede wszystkim na rytmie. Skład zespołu (gitara, syntezatory, bas, perkusja) i sposób w jaki wykorzystują instrumenty sprawia, że niewiele jest w ich muzyce melodyczności. To głównie kompozycje oparte na krótkich, powtarzanych tematach. Elementem oldschoolowym i nadającym niewątpliwie wyjątkowości tej muzyce są syntezatory. Dyskoteka z lat 70. i folklor kolumbijski w jednym? Bardzo proszę – oto Romperayo.
Dobrym pomysłem było ustawienie ich występu, jako ostatniego. Publiczność reagowała żywo, a wśród tańczących pod sceną pojawiały się już nie tylko dzieci (jak na wcześniejszych koncertach), ale także dorośli. Artyści rozgrzali słuchaczy swoją muzyką.
Z pewnością roztańczyłabym się bardziej na tym koncercie, gdyby nie koszmarny problem z nagłośnieniem. Był on wyczuwalny od początku wieczoru, ale podczas występu Romperayo zrobiło się już naprawdę źle. Podcienia Miasta Ogrodów to nie jest zbyt duża przestrzeń, nie jestem w stanie zrozumieć, po co koncert był tak głośny. Pod koniec w hałasie trudno było wyłuszczyć dźwięki poszczególnych wykonawców, bo dominował po prostu trzask nadmiernej głośności. Mam wrażenie, że z tego powodu nie mogłam w pełni docenić Romperayo.
Pierwszy dzień za nami
Pierwszy dzień festiwalu „Ogrody Dźwięków” to był zdecydowanie energetyczny początek. Muzycy zostawili w Katowicach dużo światła i radości. W tej ogromnej ilości dźwięków i tanecznego szaleństwa można się było zatracić, ale zabrakło mi odrobiny wytchnienia. Takim momentem mógł być występ zespołu Talisk, ale oni również postawili przede wszystkim na rozruszanie publiczności. Czułam niedosyt większych kontrastów nie tylko kulturowych, lecz także brzmieniowych.