Tegoroczny Festiwal Folkowy Polskiego Radia "Nowa Tradycja" trwał o jeden dzień dłużej, gdyż zainaugurował go już w środę (13.05), spektakl "Mistrz Manole" w Teatrze Powszechnym. To była nietypowa rozgrzewka.
Pierwszy "właściwy" dzień
To, jak zwykle, hołd odddany tradycji, czyli czwartkowy koncert z cyklu "Muzyka Źródeł". Tym razem w studio Lutosławskiego zaprezentowali się najwybitniejsi muzycy z Beskidu Śląskiego, m.in. Zbigniew Wałach, Jan Karczmarczyk, grupa kolędnicza Wańcy oraz zespół śpiewaczy Sipłaczka, którego członkowie z zapałem tłumaczyli słuchaczom różnice gwary Trójwsi Beskidzkiej. Opowieścią zaczarował Józef Broda, bardziej ludowy filozof i gawędziarz niż muzyk. Wręczono też nagrody w konkursach na Fonogram Źródeł i Folkowy Fonogram Roku 2014 - laureatka tego ostatniego Ola Bilińska (za płytę "Berjozkele") wystąpiła w drugiej części wieczoru (oficjalne wyniki FFR przedstawiliśmy tutaj; przypomnijmy też, że płyta "Berjozkele" została Najlepszą Płytą Folkową 2014 r. w sondzie przeprowadzonej wśród dziennikarzy folkowych przez redakcje Folk24 i etno.serpent.pl na początku roku - podsumowanie tutaj).
Drugiego i trzeciego dnia
Przez całe popołudnie trwały przesłuchania konkursowe, przy czym piątek był zdecydowanie ciekawszy. Niestety, nie było jakichś zespołów czy odkryć powalających na kolana. Moją uwagę przykuły Warszawska Orkiestra Sentymentalna, szamański i bardzo ekspresyjny duet KipiKasza, stonowany Grzegorz Tomaszewski i Bayan Brothers, a następnego dnia Wałasi i Królestwo Beskidu. Mój wybór był z pewnością częściowo podyktowany tym, że tradycyjna muzyka góralska jest mi bardziej bliska niż ta nizinna.
W sobotę nie sposób było też nie zauważyć zespołu Banda Nella Nebbia, która brawurowo połączyła tradycję ze współczesnością, ostre rockowe uderzenie z klezmerką, ale jak dla mnie to była propozycja nie na ten festiwal. Jury nagrodziło ich występ Grand Prix, a lidera, nomen omen - Franciszka Szpilmana, Nagrodą im. Czesława Niemena za ekspresję (pełny werdykt jurorów tutaj). Jednakże widać było, że mamy do czynienia z kolejnym zawodowcem, który już z niejednego muzycznego pieca chleb jadł. Muzycy Bandy grali z nut - co zwykle do tej pory nie cieszyło się uznaniem publiczności na NT. Jak się później okazało, lider jest Litwinem, który w 2009 r., w swoim rodzinnym kraju założył zespół Banda Dzeta, który jest już znany polskim fanom. Na ich program konkursowy złożyły się aranżacje, których autorem jest Szpilman, a zaprezentowanie ich z nowym składem - polskich muzyków, w większości z Orkiestry Sejneńskiej - nie było naruszeniem regulaminu, co niektórzy sugerowali. Ale po raz kolejny (trzeci rok z rzędu) nasunęła mi się smutna refleksja, że coraz trudniej początkującym muzykom zdobyć laury na tym festiwalu...
Co ciekawe, w tym roku dużo było zespołów odwołujących się do folkloru miejskiego – widać, że szlak zapoczątkowany w zeszłym roku przez krakowską Hańbę! został przetarty. Oprócz stylowej Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej, do tego nurtu można było zaliczyć Justynę Jary z zespołem (dla mnie ich występ był zbyt aktorski) oraz duet Ludożercy z Innej Wsi (im z kolei bliżej do kabaretu). W pewien sposób do tradycji miejskiej nawiązywał też Bum Bum Orkestar (II miejsce i Nagroda Publiczności), który żywiołowo zagrał w modnym i chwytliwym stylu bałkańsko-klezmerskim, choć mnie podobała się tylko ballada "Mój kochanek", z gościnnym udziałem wokalistki.
Nowa Tradycja to nie tylko konkurs...
ale i wieczorne koncerty. Pierwszy występ gości festiwalowych miał miejsce już w piątek. Na rozgrzewkę zagrała grupa Trzy Dni Później, która w zeszłym roku zdobyła główną nagrodę. To trio wokalne, wzbogacone altówką oraz looperami, zaprezentowało program "Pokój jej cieniom" z ostatnio wydanej płyty pod tym samym tytułem. Dla mnie nie był to folk, tylko performance z pogranicza poezji śpiewanej. Wizualizacje tworzyły ciekawe tło, współgrające z treścią utworów. Jako że artystki w twórczości odwołują się do historii XX wieku, doświadczeń obu wojen, zapanował dość smutny nastrój, który przełamała dopiero grupa Vołosi, promująca materiał z najnowszej płyty "Nomadism" (zapowiadaliśmy ją tutaj). Zespołu miłośnikom world music przedstawiać nie trzeba, przypomnę tylko, że dokładnie 5 lat temu zawojowali festiwal - zdobyli prawie wszystkie możliwe nagrody, z główną włącznie. Teraz znów pokazali swój kunszt i zagrali tak, że umarłego poderwaliby z trumny. Nadal jest to ta sama energia, pełna wirtuozerii, łącząca muzykę klasyczną z tradycyjnymi tematami karpackimi. Improwizacje sprawiły, że znane mi z muzyki źródeł utwory zabrzmiały zupełnie inaczej.
Zagranicznymi gwiazdami Nowej Tradycji była włoska pieśniarka Maria Mazotta, której towarzyszył albański wiolonczelista Redi Haza, obsługujący też looper. Nastawiłam się na klimaty tarantellowe czyli wesołej, ludowej zabawy przy nieskomplikowanym rytmie i to był mój błąd (więcej o tych klimatach tutaj). Ten minimalistyczny duet rozpoczął dosyć psychodelicznie, lecz im bardziej w koncert, tym bardziej było ciekawie. W sumie artyści przekonali mnie do siebie. Haza okazał się być prawdziwym wirtuozem instrumentu, wyczyniał cuda. Na pewno nie była to ludowa pizzica tylko przetworzona, folkowa a czasem etno-jazzowa interpretacja tradycyjnych tematów. Mazzotta jest dobrą wokalistką i przyjemnie się jej słucha, śpiewa z wielką ekspresją, ale również bardzo delikatnie. Dobrze bawiła się z wiolonczelistą, który niekiedy przyśpieszał w zawrotnym tempie; czasem też klaskała, wystukiwała rytm na bębnie obręczowym. Narzekała (na wesoło), że na każdy występ Redi zmienia aranżację utworów. Szkoda tylko, że nie dano jej tłumacza, ponieważ męczyła się bardzo, próbując opowiedzieć widowni coś o utworach po angielsku. Robiła to z wdziękiem i ujmująco, ale jednak pozostał lekki niesmak - takiej gwieździe to już po prostu nie wypada. W repertuarze znalazły się bardziej lub mniej znane piosenki z Bałkanów - z Grecji, Bośni, Bułgarii oraz z Włoch, pełne improwizacji. Niektórych bardzo zaskoczyło "Ederlezi" – nowatorskie wykonanie, choć klimatem zbliżone do pieśni pogrzebowej.
Na koniec zaśpiewała utwór z rodzinnych stron – z Salento i to było to! Szkoda, że nie było więcej takich piosenek, ale możliwe, że artystka ma ich już przesyt, gdyż na co dzień jest główną solistką wykonującego pizzicę zespołu Canzoniere Grecanico Salentino (wystąpili w Katowicach, na II Festiwalu Muzyki Świata "Ogrody Dźwięków" w 2014 r. - przyp. red.). Duet dostał owacje na stojąco.
Poniżej materiał o tym duecie i fragmenty koncertów oddające klimat ich muzyki:
Z kolei w niedzielę wieczorem, po koncercie laureatów, świętowali miłośnicy nuty afrykańskiej. W roli gwiazdy wystąpił Kassé Mady Diabaté z zespołem – legendarny, malijski mistrz śpiewu w języku Malinke (płd. Mali). To, co działo się na scenie trochę przypominało mi misterium. Artysta jak guru kroczył po scenie ubrany w długie, powiewne, niebieskie szaty, a towarzyszący mu muzycy grali na korze (rodzaj harfy zachodnioafrykańskiej), ngoni ba (rodzaj lutni) i na balafonach. Nie jestem fanką dźwięków rodem z Afryki, bardziej usypiają mnie niż energetyzują, ale pomimo zmęczenia zwróciłam uwagę na kapitalne solo na balafonach. Koncert był na początku dość statyczny, ale w pewnym momencie Kassé zszedł ze sceny i zaczął śpiewać do słuchaczy, którzy zgotowali mu gorące owacje. Tu trzeba przyznać, że artysta ma charyzmę, ponieważ niełatwo jest ruszyć nowotradycyjną publiczność, zastygłą w miękkich fotelach. Pod koniec występu też były bisy i owacje.
W kuluarach wiele się mówiło o tym, dokąd zmierza ten festiwal, gdzie te czasy, gdy na scenie Nowej Tradycji dawały się poznać szerszej widowni i rywalizowały ze sobą takie wybitne formacje jak Dikanda, Muzykanci, KzWW, Varsovia Manta... Jednakże ucinając narzekania rodem z loży dziadków z Muppet Show, należy stwierdzić, że młode polskie zespoły folkowe, niezrażone niszowością sceny, dalej tworzą i próbują podbić świat swoją muzyką. A bez takich konkursów nie miałyby gdzie się pokazać. I to jest wniosek pozytywny.
18. Festiwal Folkowy Polskiego Radia "Nowa Tradycja”, 13-17.05.2015, Warszawa
Portal Folk24.pl był patronem medialnym wydarzenia