Pojechałbym, gdziekolwiek by to było. A było nie za daleko. Tuż za opłotkami Wrocławia. A konkretnie w Zdzieszowicach. Szybki rzut oka na mapę i wszystko jasne. Jedziemy!
Zanim napiszę o samym koncercie
Muszę wyrazić mój prawdziwy podziw dla organizatora imprezy o przyjemnej nazwie POSITIVE WINTER DAY 2021 czyli dla MGOKSiR Zdzieszowice. W każdym najmniejszym szczególe było widać, że imprezę organizowali profesjonaliści.
Po telefonicznej rezerwacji biletu i dokonaniu przelewu na podane konto, na bramce czekała podpisana koperta z wydrukowanymi biletami. Wchodząc na salę dostawało się dodatkowo opaskę z kolorowym logo organizatora. Nad bezpieczeństwem imprezy dyskretnie czuwała ochrona, bez chamstwa i narzucania się. W foyer działała szatnia, a nawet mini bufet, gdzie można było nabyć przekąski i napoje. O idealnej czystości toalet i całego budynku nawet nie wspomnę. Na mieście rozwieszone były plakaty anonsujące imprezę (sprawdziliśmy), a na stronie www i FB zapowiedzi „Positive Winter Day”. Scena miała scenografię nawiązującą do tematyki imprezy, a sam koncert miał ciekawą oprawę świateł. No, po prostu pracownicy MGOSIRU pomyśleli o wszystkim.
Szczerze mówiąc dla mnie to żadne zaskoczenie
Nie po raz pierwszy miałem okazję się przekonać, że ośrodki kultury w mniejszych miastach potrafią nieraz lepiej ogarniać organizację imprez masowych niż wielkomiejskie centra koncertowe.
Sam budynek i sala widowiskowa też robiły wrażenie. Sala widowiskowa z wygodnymi fotelami, olbrzymią lożą (!) i dość obszernym placykiem pozostawionym przed pierwszym rzędem foteli, na wypadek, gdyby publiczność zechciała popląsać. I dobrze, bo akurat na tym koncercie to się przydało.
Wielkość samej sceny też znacznie przekraczała moje oczekiwania. Zespół 12-osobowy nie tylko się na niej bez problemu mieścił, ale muzycy mogliby podczas grania wręcz bezczelnie przestrzegać wszelkich możliwych covidowych zasad dystansu społecznego. Oczywiście, gdyby w Polsce obowiązywały jakiekolwiek pandemiczne zasady i jeszcze były egzekwowane…
Podtrzymanie tradycji
Jak się dowiedziałem na miejscu od Igora z zespołu Shashamane, koncert „Positive Winter Day” w Zdzieszowicach był swoistym nawiązaniem do imprezy „Reggae’owe Andrzejki”, które kiedyś w tym miejscu się odbywały. Tym większe brawa za chęć podtrzymania muzycznej tradycji i utrzymanie tego reggae’owego przyczółka na mapie Polski.
K-Jah sound system show
Prowadzącym koncert był bardzo dobrze znany w środowisku reggae Krystian „K-jah” Walczak. Nie tylko zapowiadał on kolejnych wykonawców, ale też wypełniał dźwiękami przerwy przed rozpoczęciem koncertu i między występami trzech zespołów. Efektem jego pracy była niesamowita, nasycona muzyką atmosfera, jaka panowała podczas całej imprezy w zdzieszowickim Ośrodku Kultury. K-Jah, którego stanowisko dowodzenia było umieszczone w rogu sceny, z charakterystyczną dla siebie swadą oraz imponującą znajomością tematu wprowadzał widownię w przyjemny reggae’owy trans, a przy okazji wykonywał świetną robotę popularyzatorską prezentując z koncertowych głośników co nowsze wydawnictwa ze światka dub & reggae. Jego działania idealnie dopełniały to, co działo się na scenie za sprawą głównych aktorów zdzieszowickiej imprezy.
Podobną formułę organizowania muzycznej przestrzeni koncertowej widziałem niedawno na festiwalu „Most Kultury” w Głuchołazach, tylko że tam międzykoncertowy soundsystem ograniczał się jedynie do prezentowania muzyki w momencie przepinki kapel na scenie.
Owszem, festiwalom czy koncertom reggae często towarzyszą soundsystemy. Pomyślane są jednak jako osobne eventy, odbywające się w innym miejscu i czasie niż właściwy koncert. Natomiast taki towarzyszący koncertowi soundsystem (jeśli dobrze prowadzony…), dodaje imprezie tożsamości i klimatu. I jako pomysł na pewno wart jest rozpropagowania wśród innych organizatorów festiwali czy składanych koncertów. Może nie każdy gatunek muzyczny byłby otwarty na takie urozmaicenie, ale scena dub & reggae na pewno tak. Bo nawet przyziemne życie kuluarowe przyjemniej się toczy, kiedy jest zanurzone jest w muzyce nawiązującej do tematyki koncertu.
Nie będę ukrywał, że do Zdzieszowic jechaliśmy z dziećmi głównie dla Shashamane. O wpływie ich muzyki na nasze życie w ostatnim roku może jeszcze kiedyś napiszę… Ale nie byłoby w porządku, gdybym nie wspomniał tutaj dwóch pozostałych wykonawców „Positive Winter Day”.
Nie tylko jedna czarna konga
Jako pierwszy zagrał krapkowicko-zdzieszowicki skład Negril. Jak mi mówiono, zespół częściowo tworzą członkowie Gangu Bawarii i jak sami anonsowali to w „Internetach” był to ich pierwszy koncert. Jak na pierwszy występ wypadł bardzo godnie. Energetycznie grająca sekcja, plus gitara i klawisz. Do tego dwóch wokalistów, z których jeden, śpiewający w chórkach, głównie zajmował się perkusjonaliami. Za to główny wokal poza byciem frontmanem, podgrywał jeszcze na kondze.
I to właśnie z ich występu zapamiętałem najbardziej. Jedną czarną kongę stojącą na środku sceny. Muszę powiedzieć, że wejścia na solowe zagrywki na tym bębnie, w połączeniu z graniem kolegi perkusjonisty, który w swoim arsenale miał między innymi bongosy, dawały ciekawy efekt i wprowadzały dodatkowe ożywienie do ich muzyki. Szkoda tylko, że pan akustyk, idąc nieco na łatwiznę i chcąc zapobiegać sprzężeniom wyciszał mikrofon pojemnościowy nagłaśniający bęben wokalisty, kiedy ten zajęty był śpiewaniem. Potem zdarzało mu się nie zachować czujności i kiedy frontman Negrila podchodził do kongi i zaczynał grać, pierwsze takty nie były słyszalne na przodach.
Ale widać, że chłopaki z Negrila mają lokalnych odbiorców swojej muzyki, więc trzeba im życzyć jedynie jak najczęstszych możliwości grania.
Nowe wcielenie nie bardzo
Koncert zamykał Gutek, który ewidentnie na ten moment odnalazł swój aktualny styl sceniczny. Jego koncert w tym wydaniu widziałem już na „Ostróda Reggae Festival”, jednak nadal nie mogę się do takiego grania do końca przekonać. Oczywiście podziw budzi ogromna sprawność trzech instrumentalistów (bas, perka, gitara) i możliwości wokalne samego Gutka. To robi wrażenie. Jednak dla mnie jego obecny styl jest nazbyt eklektyczny. Dużo jest tam różności, ale na koncercie nie tworzy się podczas grania tego repertuaru, żaden klimat. Przynajmniej ja tego nie czułem.
Rozumiem, że Gutek chciał wyjść z szuflady o nazwie reggae, ale nie jestem pewien, czy to dobra droga. Dla mnie niekoniecznie, ale nie mam z tym problemu, bo tłumaczę sobie zawsze, że „to co dobre dla innych, dla ciebie nie musi być” ???? I spoko. I luz. I peace. I ogólny szacunek dla ludzi sztuki, nieprawdaż?
Myślę jednak, że Gutek nie musi tłumaczyć na każdym koncercie, dlaczego nie gra już reggae. Jego sprawa, jego wybór, jego artystyczna droga. Za to na pewno porównywanie reggae do trzydniowej pomidorówki, na którą w pewnym momencie nie ma się już ochoty, nie było za dobrym posunięciem. Zwłaszcza na takiej imprezie jak „Positive Winter Day”. Może jednak nikt tych słów wypowiedzianych na scenie nie nagrał i nie pójdzie to w szeroki świat… ????
Pomidorówka pomidorówką, ale dla nas głównym daniem tej muzycznej uczty był jeden zespół...
Shashamane!
Koncert zespołu Shashamane różnił się nieco od koncertów podczas letnich festiwali. Tam – co zrozumiałe – prezentowany był głównie materiał z wydanej w tym roku i promowanej płyty, noszącej taki sam tytuł jak nazwa zespołu. W Zdzieszowicach zespół sięgnął po swoje starsze utwory. Dzięki czemu po raz pierwszy od Festiwalu „Regałowisko Bielawa” w 2019 roku miałem okazję usłyszeć na żywo kompozycje z pierwszej EP-ki, czyli piękną, pozytywną piosenkę „Słońce dla wszystkich” (stylistycznie nieco inną od późniejszych kompozycji zespołu!) i bardzo rootsowe „Origin & cultcha” zaczerpnięte z repertuaru zespołu Zgroza, jednego z poprzednich zespołów Igora.
Warto wspomnieć, że tekst tego drugiego utworu stanowią dokładnie zacytowane słowa autorstwa Marcusa Garveya: „A people without knowledge of their past history, origin and culture is like a tree without roots.”
Naprawdę fajnie było usłyszeć te starsze piosenki Shashamane w wersji koncertowej.
Przy okazji taki, a nie inny dobór repertuaru jeszcze lepiej wyeksponował niesamowitą siłę żeńskich wokali Shashamane, bo oprócz śpiewu w wielogłosie każda z dziewczyn miała tu pokaźne partie solowe. Dzięki temu I&Igor miał więcej przestrzeni, żeby nawiązać dobry kontakt z publicznością.
Pozytywnie...
Od samego początku dało się zauważyć duże pozytywne sprzężenie zwrotne między nim a publicznością „Positive Winter Day”. Właśnie takie „pozytywne” fluidy płynęły w obie strony, co ewidentnie stanowiło dla całego zespołu i dla samemu Igora potwierdzenie, jak bardzo pożądana jest w tym miejscu ich muzyka. W scenicznych poczynaniach Igora był luz, wychodzenie do ludzi na przody, spontaniczne pull up’y, machanie flagą, żywa konferansjerka i wszystko to, co składa się na dobry sceniczny show. I nawet szwankujące na początku odsłuchy od wokali nie zdołały nikomu zepsuć dobrego nastroju.
... i odpowiedzialnie
Była zatem dobra zabawa przy świetnej muzyce, ale było tam coś jeszcze. Mój ogromny szacunek Igor zdobył tym, że podczas koncertu kilkukrotnie, bardzo świadomie wypowiedział ze sceny te jakże ważne słowa: „Nikt nie zasługuje na śmierć w lesie”. Bez kaznodziejstwa, moralizatorstwa i przekonywania na siłę. Po prostu zostawiał publiczność z tym przekazem między kolejnymi piosenkami Shashamane. I ona sama musiała skonfrontować je z własną postawą moralną wobec tego, co się dzieje na naszych oczach w przygranicznych lasach.
Szanuj, kochaj, pomagaj
To była duża odwaga i ważny gest ze strony Igora, bo nasze niewesołe czasy raczej nie sprzyjają kreowaniu postaw. I właśnie dlatego przyjmowanie konkretnej postawy moralnej ma dzisiaj tak głęboki sens. Wobec totalnego podzielenia wszystkich przeciwko wszystkim, często wolimy unikać wyrazistych sformułowań i wzbraniamy się przed zdradzaniem własnych poglądów. Bo wypowiadanie ich może spowodować, że ten czy ów ze znajomych, przyjaciół czy rodziny przestanie nas… lubić. A przecież żyjemy w epoce, w której kapitał lajków, zbierany przez nas każdego dnia, jest tak szalenie ważny.
Na szczęście wbrew temu wszystkiemu I&Igor pamięta, że muzyka reggae w swojej istocie jest mocno ideologiczna. Nie słucha się przecież reggae tylko z zamiłowania do dreadów, one drop’ów, energicznych riddimów czy metrum na dwa. W tym kontekście rację miał Mariusz Korpoliński KONFERANSJER, który prowadząc koncerty na tegorocznej Ostródzie i mając na względzie aktualne wydarzenia polityczne i społeczne (akurat na rządowej agendzie była wtedy nagonka na LGBT), wielokrotnie podkreślał ze sceny, że słuchanie reggae i uczestniczenie w takim festiwalu i innych podobnych koncertach, to swoista deklaracja poglądów. Deklaracja umiłowania wolności, szacunku do innych ludzi i tolerancji dla wszelkiej odmienności. Deklaracja gotowości od pomocy innym, gdy zajdzie taka potrzeba.
Dlatego warto mówić otwarcie, co się myśli w istotnych światopoglądowych i społecznych kwestiach. Również po to, aby dać innym szansę na refleksję. A może nawet na rewizję własnego światopoglądu. Milczenie o ważnych sprawach i błogie trwanie w swojej strefie cywilnego komfortu takiej szansy nie daje. I&Igor, respect!
Z innym klawiszowcem
Koniecznie trzeba odnotować, że zespół Shashamane nie grał w Zdzieszowicach w swoim żelaznym składzie, ponieważ nieobecnego klawiszowca Dawida skierowanego na covidową kwarantannę (dużo zdrowia, Dawid!), zastąpił znajomy basisty Daniela – Michał Knieżyk. Mimo, że nowy członek zespołu miał tylko dobę na przyswojenie sobie repertuaru, dał jak najbardziej radę. Dzięki niemu nie zabrakło tak charakterystycznego klawiszowego pulsu na koncercie śląskiego reggae bandu.
Cały dwunastoosobowy skład Shashamane po raz kolejny od pierwszych taktów rozbujał widownię swoją muzyką. Nie mogło być inaczej. Od razu dało się poznać, że na widowni nie ma przypadkowych ludzi. Publiczność znała ich piosenki, śpiewała refreny, tańczyła pod sceną. Widziałem tam twarze, które widywałem już na poprzednich koncertach zespołu w różnych miastach Polski. Ci ludzie przyjechali specjalnie do Zdzieszowic, żeby jeszcze raz w tym roku usłyszeć Shashamane na żywo. Nasi starzy znajomi z festiwalowego szlaku.
Dla mnie czas podczas ich występu płynął tak szybko, że po zakończeniu koncertu miałem uczucie niedosytu. Może dlatego, że podczas występu Shashamane chciałem zrobić zbyt wiele rzeczy w jednym czasie. Z jednej strony chciałem skupić uwagę na szukaniu dobrego kadru do zdjęć, ale chciałem też na spokojnie obserwować rozwój koncertowej dramaturgii. Chciałem stać tuż pod sceną, żeby z najbliższej odległości móc obserwować zespół, ale wiedząc, że tam dźwięk jest akurat nie najlepszy, bo często zbyt selektywny i zakłócony przez tory odsłuchowe, chciałem odchodzić na tyły, żeby tam usłyszeć prawdziwe brzmienie zespołu. Chciałem nagrać kilka pamiątkowych filmików, ale też chciałem poskakać z Antosiem pod sceną do jego ulubionych utworów (Bon Dem i Shashamane). Uff!
Niestety nie wszystkie z tych zamierzeń udało mi się zrealizować. Stąd mój niedosyt. Ale nie przejmuję się tym zanadto, bo wiem na pewno, że nie był to ostatni koncert Shashamane, który oglądałem.
Jeszcze nie raz będzie przepięknie. Tak jak było w Zdzieszowicach.
Positive Winter Day 2021: Shashamane, 27.11.2021, MGOKSiR Zdzieszowice
zdj. Robert Kolebuk