Tym razem ruszamy w sentymentalną i dla niektórych myślę, że zaskakującą muzyczną podróż. Otóż wystartujemy z osiemnastowiecznych Wysp Brytyjskich przeskoczymy przez Atlantyk i wpadniemy do Nowoorleańskiego klubu jazzowego.
Dziś cofniemy się jakieś 70 lat, żeby posłuchać Satchmo i wrócimy znów przez Atlantyk do Europy. A dokąd? A do Świnoujścia, zobaczymy co słychać u Starego Dziadka. Ale po kolei.
Unfortunate lad
Jest taka stara osiemnastowieczna piosenka folkowa. Można by ją nazwać piosenką matką, tak wiele piosenek z niej ewoluowało. To taki typowy folkowy proces. W przypadku tej niezwykle owocny. Nie ma pewności czy pochodzi z Anglii, czy z Irlandii. Jej tytuł to „Unfortunate rake” (Nieszczęsny hulaka) lub „Unfortunate lad” (Nieszczęsny młodzieniec). Czasem tym terminem określają znawcy cały wachlarz osiemnastowiecznych pieśni ulicznych o podobnej tematyce. A cóż to za tematyka?
Historia jest niezwykle ciekawa: Podmiot liryczny przechadza się czasem obok szpitala (najczęściej świętego Jakuba ale niekoniecznie), czasem wzdłuż śluzy czy którędy tam jeszcze śpiewak wymyślił. Spotyka przyjaciela. Druh jest owinięty w białą flanelę. Na pytanie: „cóż się stało?” odpowiada najczęściej, że zakosztował uciech z prostytutką. Nie posłuchał porad ojca, w efekcie dziewczyna zostawiła mu weneryczną pamiątkę. Kiedy się zorientował na kurację było za późno. Dziś szykuje się do własnego pogrzebu. Ale szykuje się z fantazją, chciałby żeby trumnę niosło sześciu wesołych facetów, lub sześć pięknych dziewczyn z bukietami róż. Czasem napomina, że te róże to tak dla zabicia smrodu zwłok).
Posłuchajcie jak opowiada ją irlandzki aktor Brendan Gleeson w jednej z nowel doskonałego filmu braci Cohen: „The Ballad of Buster Scruggs”
https://youtu.be/yrY7qjmZECg?list=RDyrY7qjmZECg
Subtelne prawda? To właśnie Unfortunate Lad.
Skok za Atlantyk
Z piosenki wyewoluowało mnóstwo innych. Kiedy przeskoczyły Atlantyk przybrały formę niezliczonych ballad kowbojskich, melodia z czasem zmieniła się nie do poznania. Kiedy za tekst i nuty wzięli się czarnoskórzy muzycy, powstał wielki przebój bluesa i jazzu, najczęściej noszący tytuł „St. James Infirmary Blues” (Blues Szpitala Świętego Jakuba). Utwór tak popularny i intrygujący, że na temat jego korzeni napisano ładnych parę książek, pewnie niejeden muzykolog się na nim doktoryzował. Wariantów tekstów było wiele, przecież piosenka już bluesowa, czy jazzowa pozostała mimo wszystko piosenką uliczną, a liczne warianty dla takich piosenek to norma. No to może posłuchajcie. Znowu aktor, bo kto mógłby dla nas zaśpiewać Blues ze Szpitala św. Jakuba jak nie Doctor House. A więc z płyty zanurzonej w nowoerleańskim bluesie „Let Them Talk” Hugh Laurie z zespołem i St. James Infirmary Blues:
No już pewnie wiecie do czego zmierzamy. Jeśli nie, to kolejna podpowiedź. Pierwszy St. James Infirmary Blues na płytę nagrał w 1928 roku nie kto inny jak sam Satchmo. Wielu do dziś uważa że to najpiękniejsza wersja tej piosenki. Sprawdźmy…
Ja nie mogę przestać słuchać.
Jazzman ze Świnoujścia
No, ale teraz możemy spokojnie wrócić przez Atlantyk do Europy. Jeszcze tylko Morze Północne, duńskie cieśniny, kawałek Bałtyku i jesteśmy w Świnoujściu. A ze Świnoujściem przez większą część życia związany był największy bard naszej sceny żeglarskiej – marynarz, rybak, żeglarz, naukowiec i oceanograf, trębacz jazzowy, szantymen i pieśniarz Jerzy Porębski. Od niespełna 2 lat gra i śpiewa w niebieskiej tawernie, gdyby żył skończyłby w tym tygodniu 84 lata. Napisał cały wór przepięknych, przepełnionych zapachem morza piosenek. Piosenki „Poręby”, jak go nazywają przyjaciele, rozbrzmiewają we wszystkich tawernach, portach i żeglarskich ogniskach w Polsce. Jedną z chętniej śpiewanych jest „Stary Dziadek”. No, wystarczy posłuchać, Stary Dziadek to „porębowa” wersja „St. James Infirmary Blues”. Jerzy Porębski zabrał starą folkową pieśń w kolejną podróż, jakże udaną. Zatem posłuchajcie. Proszę Państwa: Jerzy Porębski i „Stary Dziadek”
Sail Ho.