Nowością tegorocznej edycji były internetowe transmisje koncertów (poprzetykane dynamicznymi zajawkami "z terenu") sprawnie realizowane przez ekipę Słodki Live. Dzięki temu wydarzenia z piątku 21 lipca mieliśmy okazję obejrzeć w sieci i choć w ten sposób wczuć się festiwalowy żywioł. Nie omieszkałem podpytać spotykanych już od soboty rano na kolejowym wiadukcie znajomych o piątkowe wrażenia. Z opowieści i transmisji w sieci udało się nam złożyć w miarę klarowny obraz pierwszego dnia koncertowego. Kolejne obejrzeliśmy już na miejscu.
Piątek
Miłą niespodzianką dla wielu był występ formacji The Bumpers, którą osobiście kojarzę sprzed wielu lat z klimatów celtyckich, a zwłaszcza z czasów, gdy w stołecznej Stodole odbywały się "Patryki". Formacja, wizytując Podlasie, wplotła do repertuaru także własne interpretacje nuty wschodniej. Było to różnie komentowane, spotkałem się też z głosami, że "przyjechaliśmy posłuchać celta, a tego mało zagrali". Konopians rozbujali przede wszystkim miłośników wyluzowanego reggae-folku, rozsiewając pozytywne wibracje, a Dikanda była tego dnia niekwestionowaną gwiazdą wieczoru. Ich żywiołowy gig spowodował, że nawet mało fejsbukowi znajomi wrzucali fotki lub fragmenciki filmów z entuzjastycznymi wrażeniami. To, co widziałem w necie na żywo, na pewno w 100% nie oddało mocy scenicznej - ale skoro transmisja na FB potrafiła rozbujać - to wyobrażam sobie, co się działo na scenie i pod nią!
Czeremszyna tym razem zaprezentowała nowy, wspólny program z Horyną i Todarem. I tu mam pewien rozdźwięk zebranych relacji. Były głosy, że rewelacja, były, że mimo bardzo dobrego pomysłu, technicznie wypadło to różnie, m.in. ze względu na szwankującą akustykę. Tu zatem głos zostawię tym, którzy gig widzieli w całości - i liczę na komentarze. Horyna śpiewała też sporo w części nieoficjalnej, wzbudzając wiele pozytywnych emocji - a piątkowy gig skończył się późną nocą... Potem jeszcze DJ Woj poprowadził ethno party aż po blady świt.
Sobota
Tak jak wspominałem, znajomych spotykaliśmy już na kolejowym wiadukcie, wiodącym ze stacyjki na teren GOK. Po 10:00 rano działały już pierwsze kramy, w tym jeden z bardzo dobrą kawą - za co czółka chylę jego włodarzom, heh... Powoli zbierali się chętni na przedpołudniowe warsztaty. Jedne z nich prowadziła Agnieszka Kołczewska (ex. Orkiestra św. Mikołaja i Bajm, obecnie Młode Djembe). Miałem wpaść tylko na chwilkę - a zostałem do końca. Przekaz, pasja i pozytywne zakręcenie Agnieszki udzieliło się warsztatowiczom ze wszystkich grup. I dzięki temu nawet szerszeń, który nie wiadomo skąd wpadł do namiotu, podrygiwał w folkowo wystukiwane..."Billie Jean", heh! Zaabsorbowani bębnami wszelakimi nie zauważyliśmy, kiedy nad Czeremchę nadciągnęły upalne masy powietrza... A były jeszcze warsztaty taneczne prowadzone przez zespół Katrynka z Białorusi oraz rękodzielnicze: garncarskie, filcowania, malowania makatek i ludowej wycinanki. Można też było pod okiem eksperta wykonać sól ziołową. Jednym słowem: działo się! I to aż tyle, że na piłkę błotną dotarliśmy dopiero w niedzielę...
Po południu udaliśmy się na chwilę do pensjonatu, by odświeżyć się i odpocząć przed wieczorną dawką muzyki. Z tego powodu etno-jazzowo-neofolkowy Vuraj słyszeliśmy z oddali, ale miało to swój klimat. Zwłaszcza, że echo, hulające wśród złocących się pól i dojrzewających w zagrodach jabłek i śliwek podchwytywało nostalgiczne dźwięki, niosąc je dalej w świat... Gdy dotarliśmy pod scenę, grała tam już międzynarodowa (m.in. duńsko-meksykańska) formacja Los Fuegos.
Brzmieniowo było to dla mnie trochę... wtórne. Latynoskie dźwięki przemieszane z reggae, melodyjnym rockiem i wpływami world music z różnych stron. Z drugiej strony idealne na rozgrzewkę przed tym, co miało nastąpić, a jednocześnie rozruszało publiczność do tańca - a miłośnikom innego rodzaju folku dał możliwość spokojnego zjedzenia obiadu. Dowcipkowaliśmy, że na bis zespół zamiast zagrać jednej z niezliczonych wersji "Despacito" zagrał równie oklepaną (ino drzewiej) "La Bambę", heh... Ale chwyciło!
Następnie na scenie zagościły stołeczne Bałkany, czyli Sharena. I tu nastąpiła pewna niespodzianka - set rozpoczęli bardzo statycznie i rozkręcali się powoli. Miało to swój urok w upalne popołudnie, gdzie rytm leniwie sączonych napojów łączył się z rodzimą wersją bałkańskich brzmień. Co ciekawe muzyka przyspieszyła, gdy nastał set kawałków rodem z Albanii - te rytmy publiczność festiwalowa chętniej podchwyciła do tańca. W którymś momencie Janek Trojanowski (lider, wokalista i gitarzysta) zaanonsował, że teraz będzie pieśń o tym, że "gdy umrę, nie płaczcie po mnie, ale przyjdźcie na mój grób i zatańczcie oro" - niektórzy widzowie zinterpretowali to jako, cytuję (zasłyszane osobiście pod sceną) "o, teraz będzie cygańsko, bo ore ore". No cóż... Największą moc zespół osiągnął pod sam koniec występu i był to bałkański żywioł, jaki pamiętam z ich klubowych koncertów. A "gorączka sobotniej nocy" dopiero nabierała mocy!
Wspólna akcja Górali polskich i gruzińskich była, jak dla mnie, numerem jeden tego festiwalu! Projekt "Duch Gór" zachwycił mnie tak samo, jak podczas "Skrzyżowania Kultur". Etno-folkowe mash-upy, jakie udało się stworzyć kapeli Trebunie Tutki i kwintetowi Urmuli, wzmocnione przez charakterystyczny, zakopiański głos Krzysia Trebuni i gruziński męski chór, były majstersztykiem! Pieśni o Janosiku połączone z gruzińskim motywem ruszania do walki z gałązką winorośli były tak samo ideowo dobrze połączone, jak te z projektu z The Twinkle Brothers. I nasi, i Gruzini do "Ducha Gór" włożyli swój pierwiastek dający nową jakość, która ma moc nie tylko na wydanej płycie - ale przede wszystkim na żywo. Do tego panowie okrasili to tańcami i sceniczną charyzmą! Mówiąc krótko - ten set był, jak mawiają w rumuńskich Karpatach, extraordinar!
Po dłuższej technicznej przerwie scenę zdominowali wysokoenergetyczni Mołdawiacy z Kiszyniowa. Zdob-şi-Zdub rozpoczęli swój set doskonale znanym utworem "Moldovenii s-au născut" po czym zapodali parę kawałków słowiańskojęzycznych (w tym m.in. "Videli Noch", pamiętając także o swojej debiutanckiej płycie sprzed lat "450 Owiec"). Nie zabrakło, bo zabraknąć nie mogło, kultowego "Bunica bate doba" i kilku innych utworów, dzięki którym pod sceną pozytywnie zawrzało - ale chłopaki zagrali też kilka mniej znanych kawałków w stylistyce spokojnego rocka (i tu szacon za to, że na niekomercyjny festiwal przygotowali odpowiednią ku temu muzę) oraz kilka hip-hopujących. I do tego dobrze wpisali się w lautarskie klimaty sprzed kilku lat, gdy grali Taraf de Haidouks. Zdob-şi-Zdub nie omieszkali zapodać świeżynki "Balkana Mama" (siłą rzeczy, tu na żywo bez Loredany Grozy), a także starego, quasi-lautarskiego hiciora "Tziganii" i "Ursul"- a z klimatów stricte folkowych - na bis - no niestety, nie "DJ Vasile", ale za to "Zdubii batetzi tare" i schodząc ze sceny, płynnie przeszli w set DJ Woja.
Koncert był znakomity, przypomniał mi się ich stary gig z Krakowa z "Dni Rumuńskich". I bardzo doceniam fakt, że do Czeremchy przyjechali prosto z Odessy, by po koncercie zawinąć się do Braszowa, gdzie w niedzielę grali kolejny gig!
Niedziela
Od rana na "Kachance" (czyli "Estadio Daj na Luz") toczyły się zmagania 4 turnieju Swamp Football. Na turniej przyjechało łącznie 12 drużyn (w tym. m.in. Ramis Białystok, Tarchoświry Warszawa, Orzeł Kleszczele oraz ekipy białoruskie, m.in. Niwa Wysokoje i LesKom Szczuczyn). Błotna piłka jak zawsze przyciągnęła rzesze fanów tej zwariowanej, ale jakże wciągającej i bardzo dynamicznej odmiany piłki kopanej. Ekipy wkładały w walkę całe serca - a jednym z najbardziej, moim zdaniem, ciekawych spotkań był pojedynek Bandy Błotnych Świrów z FK Niwa Wysokoje. Turniej wygrała drużyna LesKom Szczuczyn, pokonując w finale Orła Kleszczele. Niedziela była również dobrym dniem dla miłośników kulinariów. Tym razem serca (i żołądki) jurorów podbił kisiel owsiany. Nie zawiedli też harmonijkarze - a wśród nich jeden pan grający na liściu!
Popołudniowo-wieczorną część koncertową rozpoczęła węgierska formacja PásztorHóra. Fuzja csángó oraz tradycyjnej nuty mołdawskiej i rumuńskiej szybko rozkręciła tańce pod sceną, tym bardziej, że wcześniej zespół prowadził też warsztaty. Energia, z jaką zespół grał, przypominała jako żywo moc generowaną przez folkmetalowców w Brennej - tutaj akustycznie, ale z tym samym przekazem scenicznym. Jeden z muzyków do złudzenia przypominał Florina Iordana z Trei Parale. Godzinka tradycyjnego i nieodtwórczego grania wysoko postawiła poprzeczkę ostatniej już festiwalowej ekipie - Kapeli Brodów.
I tu miła niespodzianka - Witek Broda zagrał niczym ludowy Paganini, a jego zespół zadziałał jak dobrze naoliwiona maszyna! Tu nie było niepotrzebnego dźwięku - za to moc nizinnej nuty ludowej przekuta została na iście rockową energię przez co warto było zostać do końca! Staszek Jaskułka (który jak zawsze świetnie prowadził konferansjerkę) musiał tłumaczyć chętnym jeszcze kolejnego bisu, że powrotny pociąg festiwalowy długo czekać nie może...
Podsumowanie
Dwudziesta trzecia edycja festiwalu "Z Wiejskiego Podwórza" udała się naprawdę dobrze! Wielka w tym zasługa Basi i Mirka z zespołu Czeremszyna! To, co zobaczyliśmy i opisaliśmy, to tylko subiektywny wycinek całości, który dla siebie w Czeremsze wybraliśmy. Nie sposób było ogarnąć wszystkich warsztatów i wydarzeń - ale różnorodność propozycji festiwalowych i związana z nią potrzeba wyboru jest jednym z wielu pozytywnych aspektów tego festiwalu i miejsca, do którego chętnie z żoną wracam co roku.
XXIII Festiwal Wielu Kultur i Narodów "Z wiejskiego podwórza", 20-26.07.2018, Czeremcha
Portal Folk24 był patronem medialnym wydarzenia.