Jerzy Rogacki, w środowisku t.zw. szantowym „Rogatym” zwany (w pełni na to przezwisko zasługiwał, z opowieści starszych kolegów wiem, że potrafił do upadłego walczyć o swoje racje), to postać wielce zasłużona dla rozwoju tradycyjnego folku morskiego w Polsce. Najpierw z zespołem Refpatent (1973-1980), póżniej z Czterema Refami (od 1985 r.) szerzył wiedzę o tradycyjnych pieśniach morskich, propagował kulturę marynistyczną i żeglarstwo nie tylko na scenach festiwalowych ale i w mediach – tradycyjnych (m.in. magazyny „Żagle”, „Rejs”) i elektronicznych (strona Czterech Refów to kopalnia wiedzy o muzyce i tradycjach z morzem związanych).
Jest autorem opracowań i tłumaczeń ogromnej liczby morskich utworów tradycyjnych, wyszukiwał je, zbierał (miał jedną z największych kolekcji płyt analogowych z muzyką morza, folkową, itp) i nagrywał z zespołem. Był też jednoosobowym wydawcą w założonej przez siebie Oficynie Wydawniczo-Promocyjnej „Joter”. Wielu miłośników szant i pieśni morza właśnie w niej nabywało pierwsze kasety MC i płyty CD.
Jerzy Rogacki stał także za organizacją jednego z najdłużej zachowujących priorytet tradycyjności festiwalu – Łódzkich Spotkań z Piosenką Żeglarską „Kubryk”.
Grał na anglo-koncertinie, jednym z najbardziej kojarzącym się z marynarskim graniem instrumencie. Śpiewając szanty, pieśni wielorybnicze, pieśni kubryku i grając muzykę folkową zjeździł i opłynął kawał świata.
Dla wielu z nas (w tym piszącego te słowa) był Mistrzem, Autorytetem, Mentorem i Przyjacielem. Ceniliśmy go niezwykle za upór z jakim starał się odsiewać szantowe ziarno od plew i cierpliwie tłumaczyć nam, młodym, dlaczego tak ma być.
W wywiadzie, którego udzielił Rafałowi Chojnackiemu, dla ówczesnego Magazynu Miłośników Pieśni Morza „Szantymaniak” z okazji dwudziestolecia działalności zespołu Cztery Refy, na pytanie co myśli o stwierdzeniu, że tradycyjne granie, to skansen i trzeba je traktować tylko jako bazę do własnej twórczości, tak odpowiedział:
To niewątpliwie solidna podstawa i bez jej znajomości, w tej dziedzinie, nie można zrobić nic wartościowego. A tak naprawdę, to chyba już nikt nie gra tradycyjnie... nawet my.
Wbrew pozorom jestem bardzo otwarty na różne próby uwspółcześniania tradycyjnej muzyki folk. Podobają mi się też różne próby łączenia tradycji z całkiem świeżymi pomysłami, robią tak np. William Pint i Felicia Dale. Uważam jednak, że ma to wszystko sens dopóki jest w tym muzyka, a nie chodzi tylko o zwracanie na siebie uwagi poprzez śmiałe i „nowatorskie” brzmienia, czy interpretacje. Zbyt drastyczne eksperymenty eliminują te „dzieła” i ich wykonawców z tej działki, którą umownie nazywamy „folkiem” i przenoszą do obszaru określanego jako „muzyka rozrywkowa”, czy „pop”.
I takiego folku nas nauczył.
Nie chodził przy tym na skróty, ani nie zgadzał się na „zgniłe” kompromisy, za co często był nierozumiany, popadał w konflikty, ale miał też oddane grono zwolenników, fanów, uczniów i wspieratorów.
Polska scena folku morskiego (maritime folk), w tym szant (jak z uporem zawsze dodawał i co po nim przejąłem) utraciła jedną z barwniejszych i niezwykle ważnych dla jej istnienia i rozwoju postaci.
Pięknie, na łamach szanty24, wspomina go przyjaciel z pokładu i sceny – Jerzy Ozaist.
Ceremonia pogrzebowa odbędzie się 14 sierpnia, w Łodzi, z którą był związany, na Zakładowej 4, o godzinie 14:15. Po niej w tawernie Stara Szkutnia (Wólczańska 40/42) wypijemy za jego pamięć i zaśpiewamy szanty, te prawdziwe morskie pieśni pracy, które tak ukochał. Ci, którzy nie będą mogli pożegnać Jerzego Rogackiego tego dnia, będą mogli to zrobić na specjalnym koncercie 21 września, w Łodzi.
Dawni marynarze wierzyli, że po śmierci spotkają się wszyscy w Fiddler's Green... wierzę i ja, Jurku.